– Zagłodziła tego psa z zemsty – powiedział były chłopak oskarżonej. – Dzwoniliśmy wszędzie o te psy – dodała Martyna, koleżanka Małgorzaty Sz. – Zareagowali dopiero jak powiedzieliśmy, że wybijemy szybę i wyważymy drzwi…
11 października ruszył proces przeciwko Małgorzacie Sz., u której rok temu w mieszkaniu znaleziono zwłoki zagłodzonego psa Aresa oraz wycieńczoną Sabę. Na rozprawę przybyło kilkanaście osób. Ale oskarżonej nie było…
Sąd na wniosek prokuratora nie odroczył rozprawy. Poprosił o odczytanie oświadczenia oskarżonej, dysponując jednym potwierdzeniem, że odebrała wezwanie na rozprawę. Jak się dowiedzieliśmy, oskarżona nie przebywa pod adresem przy ul. Sienkiewicza, gdzie znaleziono psy. Z ustaleń policji wynika, że nie przebywa na terenie Płocka.
Przyznaję się do winy…
Oskarżona Małgorzata Sz. złożyła oświadczenie w tej sprawie.
„Przyznaję się do winy. 8 sierpnia przejęłam mieszkanie socjalne po mamie. W połowie sierpnia zostawiłam psy w mieszkaniu na ul. Sienkiewicza. Psy karmiłam suchą karmą. Zaglądałam do nich raz na tydzień, czasem rzadziej. 15 marca miałam spotkać się z dzielnicowym. Weszłam do domu i zobaczyłam, że jeden z psów zdechł. Ze strachu schowałam go do wersalki. W tym okresie przebywałam u konkubenta. Mam świadomość tego, co zrobiłam. Zdaję sobie sprawę, że Ares nie żyje przeze mnie, bo go zagłodziłam. Oba psy mają aktualną książeczkę szczepień, ważną do 2017 roku”.
Dwa tygodnie przed przyjazdem policji i znalezieniem martwego psa, do Małgorzaty Sz. przyjechała straż miejska. – Powiedziała im, że psy są chore. Kazali jej nakarmić zwierzęta i pojechali. A ona dała im jeść i zaraz odjechała i znowu to samo. Psy zostały same – mówiła z przejęciem pani Martyna, koleżanka Małgorzaty Sz..
– Cały czas tam jeździliśmy, wydzwanialiśmy do policji, straży miejskiej, schroniska, towarzystwa OTOZ Animals. Tam pani z biura powiedziała, że nie może przyjechać, bo nie ma czym, więc zaoferowałam, że po nią pojadę. I tak nie przyjechała. Straż miejska nie mogła zabrać psów bez właścicielki, schronisko nie mogło wziąć psa, który do kogoś należy, policja mówiła natomiast, że nie może zabrać psa pod nieobecność właścicieli – opowiada koleżanka oskarżonej.
Pani Martyna z jej chłopakiem w końcu zagrozili, że wybiją szybę i wyważą drzwi. – Dopiero wtedy zareagowali. Ale było za późno i jeden pies już nie żył – wspomina.
– To ja dałam jej tego psa [Aresa – przyp.red.], nie mogłam go wziąć, ponieważ miałam już jednego w domu – wyjaśnia pani Martyna. – Przywiózł mi go kolega. Ona bardzo chciała mieć swojego psa – tłumaczy.
– Po Sabę jechaliśmy na Maszewo, bo strasznie chciała mieć jeszcze suczkę – mówi były chłopak oskarżonej. – Dopóki mieszkaliśmy razem, psy były w dobrym stanie, ja się nimi zajmowałem, a ona była nawet zła, jak ja im szczepienia zrobiłem – dodaje.
– Jak dowiedziałam się, że ma pracę i nie może z nimi wychodzić, wzięłam od niej klucze i wychodziłam ze zwierzakami, ale ona potem nam klucze zabrała, mówiąc, że się wtrącamy do jej życia, że ona nie chce od nas żadnej pomocy – opowiada koleżanka Małgorzaty Sz.
Jak się dowiedzieliśmy, oskarżona kobieta miała zagłodzić psy z zemsty, ponieważ należały one do jej byłego chłopaka.
Pierwszy raz coś takiego widzę…
– Pierwszy raz coś takiego widzę – mówi Maria Szygoska, prezes płockiego koła Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, będącymi stroną oskarżenia w sprawie. – To jeden z najokrutniejszych przypadków. Agonia tego psa trwała kilka miesięcy. W domu były pozjadane meble, sprzęty, te psy walczyły o życie. Wnosimy o 2 lata więzienia i na pewno nie w zawieszeniu. Ta kobieta może wyglądała na trochę przestraszoną, ale nie była przejęta tymi zwierzętami. I dokładnie wiedziała co robi, że te psy były głodne, że cierpiały. Była świadoma swego czynu – mówi stanowczo pani prezes.
– Zdecydowaliśmy się na udział w procesie, ponieważ sprawa jest oczywista, żądamy najwyższego wymiaru kary – tłumaczy Maria Szygoska. – Nie wiem jak ona mogła funkcjonować z tą myślą, że zwierzęta nie jadły dwa miesiące. Zrobiła to z premedytacją. Była wystraszona, ale nie była przejęta tragizmem całej sytuacji – twierdzi prezes płockiego koła TOZ.
Pani Maria do dzisiaj nie może zapomnieć dnia, w którym zobaczyła Sabę. – Jak zobaczyłam tę sunię, to był szkielet, ale nie straciła zaufania do człowieka. Jak można było dopuścić, żeby te psy umierały – denerwuje się szefowa TOZ. – Dwa tygodnie wcześniej była interwencja i nie wiem, dlaczego nie zabrali tych psów. Mogła do nas zadzwonić, pomoglibyśmy jej. Jest to niewytłumaczalne zachowanie osoby świadomej, bo gdyby była chora psychicznie, to można by było zastanawiać się nad tym czynem. A ten jest wyjątkowo okrutny. Pies nie umarł nagle, umierał powolną śmiercią – mówi Maria Szygoska.
Zeznania, złożone 27 października 2015 roku, oskarżona podtrzymała 15 grudnia 2015 roku. Kolejną sprawę, uwzględniającą przesłuchanie siedmiu świadków, odroczono do 6 grudnia br. do godz 11.
Przypomnijmy – w październiku 2015 roku w mieszkaniu 26-letniej płocczanki przy ul. Sienkiewicza znaleziono bardzo wychudzonego psa. Z uzyskanych informacji wynikało jednak, że kobieta miała dwa psy. Okazało się, że zwłoki drugiego, zagłodzonego na śmierć, kobieta schowała do wersalki.