Wchłonięci w pętlę sukcesu
No i zaczęło się… Do tej pory żyliśmy sobie w spokojnym kraju, gdzie wstając rano z łóżka można było sobie całkiem swobodnie ponarzekać, człowiek od razu mógł wciągnąć pełną piersią oddech i skonstatować – Taaak… To jest moja ojczyzna… Letnia kanikuła nazywana jest sezonem ogórkowym. Media plotą o potworach w Zalewie Zegrzyńskim, albo o kurze o trzech głowach, znoszącej jajka z czterema żółtkami. Tym razem jednakże cuda wianki, potwory i inne animalia oraz anomalie zeszły na dalszy plan. Przede wszystkim lato zaskoczyło nas pogodą – była jak najbardziej… letnia. Żadnych deszczy, gradów, huraganów, potopów, ataków szarańczy, czy plagi komarów, albo też wybuchów wulkanów… Słońce paliło na idealnie bezchmurnym niebie, smażąc narażone na ekspozycję UV ciała w górach i nad morzem. Krótko rzecz ujmując było tak, jakby się przeglądało folder biura podróży – istna bajka!
Jednakże, kiedy inni cieszyli się urokami, jakie zgotowała nam przyroda, ja się zacząłem poważnie niepokoić… Koniec świata, czy co…?
Gdy lato łagodnie zaczęło się z nami żegnać okazało się, że wszystkiemu winien jest jak zwykle Tusk… Jego nominacja na szefa Rady Europejskiej okazała się sukcesem dosłownie dla wszystkich. Oczywiście, ze szczęścia nie posiadała się Platforma. Przed zbliżającymi się wyborami można dumnie wypiąć pierś do przodu, podratować pikujące, sondażowe słupki, a poza tym, już bez twarzy wiecznie nowego – niezniszczalnego Przewodnika Narodu, który przez długie siedem lat dzierżenia sterów opatrzył się już każdemu, łatwiej stworzyć iluzję, że przedwyborcze obietnice wreszcie się ziszczą, a nowy skład rządu będzie miał wreszcie kompleksowy pomysł na Polskę.
Niespodziewana (sic!) nominacja Donalda Tuska naturalną koleją rzeczy rozradowała opozycję, tym razem jednakże z dość kuriozalnych powodów. Otóż tej już dawno skończyły się oryginalne pomysły, jak skutecznie zaatakować rząd, zdyskredytować władzę, żeby to jeszcze na kimkolwiek zrobiło wrażenie i nie wywoływało śmieszności i posądzeń o tuskofobię.
Dlatego też, jeszcze przed oficjalnym powołaniem nowego składu szybko się dowiedzieliśmy, że będzie do rząd partyjny, eklektyczny, wewnętrznie skonfliktowany, prezydencki i sterowany z Brukseli. Bez zbędnej kurtuazji, dbając o parytet płci, szybko okazało się, że premier Kopacz można też pokopać, rozpoczynając zaraz po pierwszych wypowiedziach, od przypisywania tejże mentalności kury domowej w sferze polityki zagranicznej. Natychmiast stworzono dość oryginalny charakterologiczny portret, coś w konwencji wielkiego Picassa. Dowiedzieliśmy się zatem, że nowa premier jest słaba, manipulowana, uległa, krótkowzroczna i bez politycznego wsparcia, a ponadto jest herod babą, żelazną damą, nie ulegającą naciskom lwicą o twarzy baranka. Niezły misz-masz…
Szybko również okazało się, że co niektórzy nowo powołani członkowie rządu zachowują się w sposób niezgodny z ogólnie przyjętymi standardami czyli… etyczny! Najpierw Igor Ostachowicz zrezygnował z intratnej synekury w zarządzie Orlenu, później minister infrastruktury Maria Wasiak „dobrowolnie” przeznaczyła swą półmilionową odprawę na cele dobroczynne. Ten moralny postępek tak przeraził cudownie obdarowanego prezesa stowarzyszenia „Arka” – księdza Andrzeja Tuszyńkiego, że jak sam relacjonuje zadzwonił „… w kilka miejsc, żeby sprawdzić, że to nie jest jakaś naciągaczka”. Więcej wiary, księże Prezesie, więcej wiary!
Mijały kolejne dni lata, a festiwal cudów trwał dalej. Marszałek Radosław Sikorski nie zamierzając „dożynać watah”, zaprosił opozycję do współpracy, symbolicznie wyciągając rękę na zgodę. Ta z kolei, złotymi ustami Adama Hofmana zwietrzyła krwawy podstęp, podejrzewając, że w dłoni lśni złowieszczo zdradziecki nóż. A zatem akcja rodem z „Potopu” trwa dalej, a nawet retoryka politycznych oponentów co nieco Sienkiewiczem „zalatuje”…
Tymczasem serwisy prasowe przynosiły coraz to nowe wieści, zwiastujące nieuchronny Armagedon. W sierpniu o trzy dziesiąte punktu procentowego spadło bezrobocie, co prawda nie wiadomo dokładnie gdzie, ale ponoć liczby nie kłamią. Wzrosła sprzedaż i produkcja polskich samochodów. Ekonomiści twierdzą, że jest to symptom pozytywnego nastawienia konsumentów, czyli nas wszystkich. Dla uściślenia, hossa dotyczy co prawda marki „Solaris”, czyli autobusów, ale zawsze przecież to nie rower, tylko automobil. Zresztą, przypomniało mi się, jak to wiele lat temu jeden ze studentów pochodzących z afrykańskich krajów „rozwijających się” opowiadał swemu ojcu o swych postępach w nauce. Ten niezmiernie dumny ze swego syna mówi: – Wspaniale się spisałeś. W nagrodę kupię ci najnowszy model porsche!
– Ależ tato! – protestuje syn. – Ja chciałbym żyć, jak inni moi koledzy studenci. Skromnie, w akademiku, nie wyróżniać się, na uczelnię jeździć autobusem!
– W porządku – nie daje za wygraną ojciec. – Kupię ci ten autobus!
Porzućmy jednak dykteryjki, bo to nie czas na żarty. Ostatnie sondaże dowodzą, że polscy przedsiębiorcy stają się lwami starego kontynentu i rozwijają z powodzeniem swą działalność w krajach UE. Na domiar złego w pył mogą obrócić się przewidywania „kopaczosceptyków”, iż wkrótce górnicy zapragną „przywitać się” z nowym rządem na ulicach Warszawy. Protestujący w kopalni Kazimierz-Juliusz po jedenastu godzinach negocjacji, przyjęli rządową argumentację, zawarli porozumienie i ani myśląc dalej eskalować swe żądania, grzecznie się pomodlili i potem spokojnie rozeszli się do swoich domów. A przecież do tej pory nie po to się strajkowało, żeby podpisywać jakiś układ!
Swoje trzy grosze chcą dorzucić Amerykanie – właśnie w silnym składzie pojawią się na początku tygodnia, ażeby zająć się polskim problemem jabłkowym. Wygląda na to, że w ramach antyputinowskiej koalicji, zjedzą nasze jabłczane nadwyżki. Jak tak dalej pójdzie, za chwilę zapomnimy, co to jest klęska urodzaju.
Najistotniejsze zostawiłem na koniec… Od kilku tygodni nazywają nas mistrzami… Co niedziela jakieś nowe, polskie osiągnięcie, kolejny medal, następny puchar. Pasmo sportowych sukcesów zapoczątkowali siatkarze, następnie światowy championat w kolarstwie zagarnął Michał Kwiatkowski. Wisła Płock też dołożyła swoją cegiełkę, wygrywając w Lidze Mistrzów z Besiktasem. Aż boję się myśleć, jak zareagują piłkarze nożni, przecież tuż, tuż październikowe mecze z Niemcami i Szkocją… Co prawda, sytuację trochę ustabilizowali polscy bokserzy – Paweł Kołodziej i Krzysztof Włodarczyk. Otóż wspólnie wybrali się do Moskwy, a tam ich pobito. Napastnicy zabrali część garderoby, chyba jakiś pas. Jedno jest pewne – na wschodzie wciąż nie jest bezpiecznie.
Mimo tego, nie da się ukryć – wpadliśmy w zaklętą pętlę sukcesów… Euforia, jak chorobliwy skurcz, nie schodzi nam z twarzy. Nie ma się na czym wyżyć, nie ma na co ponarzekać. Co będzie, jeśli już tak zostanie na zawsze? Uśmiechnięci przechodnie na ulicach, nikt na nikogo nie warczy, nie patrzy spode łba, sąsiad wspiera sąsiada, brat brata…
A zatem Pani Premier – jak tu żyć? Jak żyć?!