„Czy alkohol czyni człowieka śmieciem? Czy pół litra wódy (przypuśćmy, że tyle potrzeba by się upić) czyni nas społecznym odpadkiem, który może sobie leżeć na ulicy? Czy człowiek pijany nie potrzebuje pomocy?” – takie pytania zadaje czytelniczka, która próbowała pomóc pijanemu człowiekowi, leżącemu na ulicy. Kiedy tracimy nasze człowieczeństwo?
Otrzymaliśmy e-mail od Patrycji, wstrząśniętej sytuacją, która przydarzyła jej się w Płocku. Czy zgadzacie się z jej wnioskami?
– Chciałabym przedstawić pewną sytuację z ulic naszego miasta, która bardzo mną wstrząsnęła – pisze czytelniczka. – Hmm, to na pewno nie pierwsza taka. Idę pobiegać, patrzę, a na ulicy pod jedną z bram leży człowiek. Wokół jeszcze kilku siedzących na schodkach w słoneczny dzień. Nauczono mnie, że trzeba podejść i udzielić pomocy. Przechodzę przez pasy, człowieka mija mnóstwo przechodniów, każdy zerka i idzie dalej, nikt się szczególnie nie przejmuje, jakby normalne było, że człowiek leży na ulicy. Podchodzę, krzyczę, pytam, brak kontaktu, człowiek leży, widać że oddycha. Głowa położona na ziemi, nie wiem więc czy przypadkiem nie przewrócił się i nie uderzył nią o beton, co może skutkować jakimś wstrząśnieniem. Nie wiem również, czy było to zasłabnięcie, zawał, czy może po prostu pijacka drzemka.
[pullquote]Karetka MOŻE przyjedzie. Może, ponieważ do pijanego człowieka, leżącego prawie nieprzytomnie na ulicy, wysyła się straż miejską. W międzyczasie oczywiście kilka krzyków typu „zostaw tego pijaczka niech śpi”.[/pullquote]
Jednak wydaje mi się, że nie to jest tutaj ważne, widzę człowieka, po prostu człowieka, który leży na ziemi, ludzie prawie po nim depczą, nie reaguje na nic, więc co? Trzeba wezwać pomoc, pogotowie, tak nas uczono w szkole. I tutaj jest haczyk! Nie da się ukryć, że człowiek jest pijany! Podchodzi do mnie jeden facet, również pod wpływem alkoholu, ale wyraża chęć pomocy, dzwoni po karetkę, nie ma innego wyjścia. Stoimy, czekamy, ludzie przechodzą, zerkają, idą dalej. Pani niechętnie chce wysłać karetkę, kilkakrotnie pyta się o adres, coś sprawdza coś notuje, rozmowa wydaje mi się trwać bardzo długo (…). Karetka MOŻE przyjedzie. Może, ponieważ do pijanego człowieka, leżącego prawie nieprzytomnie na ulicy, wysyła się straż miejską. W międzyczasie oczywiście kilka krzyków typu „zostaw tego pijaczka niech śpi”.
Zatrzymuje się jakiś elegancki pan, również dzwoni, rozmawia z jakąś panią jak z koleżanką, żeby wysłała karetkę jeśli może. Niestety, nie może, bo jak mi tłumaczy, w naszym rejonie są tylko cztery i wszystkie już są wysłane. Ponad 100 tysięcy mieszkańców… 4 karetki… nawet nie skomentuję. Przyjeżdża straż miejska. – Witam, witam, jak tam zdrówko – widać rutynowa sprawa. Elegancki pan odchodzi, jak sam mówił w żartach – na lody, dalej kontynuując piękny dzień. Stoję, nikt nie pyta co się stało, po prostu podchodzą, kilka „pacek” w twarz, troszkę poszarpiemy, trochę kopniemy, no niech pan wstaje, idziemy, idziemy do samochodu. Nadal stoję, nikt się mnie o nic nie pyta, co się stało, o co chodzi. Strażnik odwołuje karetkę, tu nie będzie potrzebna.
Do czego zmierzam, bo to stało się długą opowieścią. Mianowicie przeraża mnie empatia ludzka. Proszę pomyśleć, jakby to się potoczyło, gdyby tam leżał jakiś dobrze ubrany człowiek. Czy spotkałby się z taką samą obojętnością? Czy alkohol czyni człowieka śmieciem? Czy pół litra wódy (przypuśćmy, że tyle potrzeba by się upić) czyni nas społecznym odpadkiem, który może sobie leżeć na ulicy? Czy człowiek pijany nie potrzebuje pomocy?
Żyjemy w XXI wieku, a ludzie traktują się z taką empatią! Zero współczucia, zero chęci pomocy. To nie moja sprawa. Tak, teraz nie, ale kiedyś to twój ojciec/matka może tam leżeć! I kiedyś to ty możesz zadawać pytanie, czemu mimo tylu przechodzących ludzi nikt nie udzielił pomocy. Wydaje mi się, że w naszych czasach mamy świadomość, że alkoholizm to choroba. Dlaczego więc chorego na cukrzycę odwozimy do szpitala, stosujemy leki i namawiamy do podjęcia leczenia, by cieszył się życiem, a alkoholika odsyłamy na policję lub do domu? – kończy opowieść czytelniczka.
Co sądzicie na ten temat? Czy w takiej sytuacji powinniśmy pomagać, wykazywać więcej empatii? A może wychodzić z założenia, że skoro chce pić to jego sprawa? Że sam sobie na to zasłużył?
Czekamy na Wasze komentarze.
To jest zasługa naszych władz, większość tych ludzi miała rodziny, prace, pieniądze. W Płocku zauważyłem pewną tendencje jak szybko stoczyć się na dno. Przykładowo taki Pan Kowalski ma dobrze płatną pracę, jest budowlańcem, ma żonę i dzieci. Niestety pewnego dnia dowiaduje się że ten 30-40letni Kowalski traci tę pracę. I co wtedy? A no zaczyna się pierwsze stadium, szukanie pracy, łażenie po urzędach pracy, imanie się roboty na czarno itd. większość tych ludzi żeby odreagować stres zaczynają pić. Ponad to, większość tych osób zmuszona jest do sprzedaży mieszkania lub zamiany na mniejsze bo nie starczy na opłaty. Więc taki Kowalski zwykle zamieszkuje ulicę: Miodowa, Sienkiewicza, Skarpa. No i tutaj jeżeli szczęście mu pomoże to ogarnie się w porę. Niestety, większość osób popada w nowe 'towarzystwo’ zaczyna się chlanie na melinach, żona zaczyna się odwracać od męża albo zaczyna pić razem z nim. Mąż zaczyna robić 'lewe’ interesy, lecz połowę tego co zarobi to przepija, żona aby utrzymać dzieci odwiedza coraz częściej loombard 24h na Sienkiewicza. W końcu pan Kowalski zostaje sam, bo żona odeszła albo poszła z innym. Dla Kowalskiego nie ma wyboru jak tylko pić.
Codziennie wracam z pracy w godz. 15-17, przechodząc przez Grodzką, Sienkiewicza, Tumską kończąc na Bielskiej, wiele starszych/młodych ludzi zatacza się, leży na trawnikach obszczani, zeżygani i zesrani. Inni dygoczą się w bramie bo delirium ich łapie. Osobiście to nazywam 'żuling dead’ albo 'popołudnie naje*anych żuli’, ówczesna władza nie robi ABSOLUTNIE nic aby zapobiec temu szybkiemu rozwarstwieniu społecznemu. Przecież lepiej wydać kilka milionów złotych na durne staże albo szkolenia jak być przedsiębiorczym a przy tym kilku prezesów spółek gminnych zgarnie hajs z puli od UE. Reszty ludzi to nie interesuje, panuje znieczulica społeczna w tym mieście (jak z resztą w każdym innym) – Ot jeszcze jeden, który przegrał wyścig szczurów….
Strażnik, nie strażak.