Są małżeństwem, które spotyka się coraz rzadziej – zapatrzeni w siebie, traktujący się z ogromnym szacunkiem i miłością. Mówią o tym zresztą wprost: – Nadal się kochamy. Jak wspominają swoje smaki dzieciństwa? Co wpłynęło na ich sposób gotowania i dlaczego nie mogą jeździć na wakacje tam, gdzie chcą? Zapraszamy na kolejny odcinek „Płockiej Kuchni”.
Poznali się… pod mostem. A konkretnie na schodkach przy starym moście. W przeddzień jego matury. Minęły 43 lata od ich ślubu, a nadal patrzą na siebie z czułością. Urszula i Tomasz Korga. On spokojny, zrównoważony, choć twierdzi, że wcale nie jest taki grzeczny. Ona – roześmiana blondynka, z piękną figurą, z „sercem na dłoni”, jak sama siebie określa. – Chociaż Tomek często temperował mnie: „Bez otwartego serduszka” – śmieje się pani Ula. – Bo często to serce jest ranione – tłumaczy się pan Tomasz. – Ludzie nie rozumieją, że Uleczka jest po prostu dobra i jej chęć pomocy, życzliwość, wychodziły na jej niekorzyść. Chciałem ją po prostu chronić – dodaje. – Ale tak naprawdę to Tomek jest tą lepszą połową – wtrąca pani Ula, a jej mąż zaprzecza, śmiejąc się.
Na czym polega ich tajemnica? – Ja zawsze powtarzam, że początki wcale nie były takie łatwe – zastrzega pani Ula. – Docieraliśmy się dość długo – potwierdza Tomasz Korga. – Teraz to procentuje, ale my pobraliśmy się w wieku 21 lat, a już rok później był syn, choć nie mieliśmy własnego mieszkania – opowiada jego żona. – Jednak tajemnica chyba tkwi w rozmowach – dodaje. – I to pomimo, że ze mną dość trudno się rozmawia, jesteśmy zdecydowanymi przeciwieństwami – uśmiecha się wiceprzewodniczący rady miasta. – Ja bardzo ważę słowa, czasem odbierany jestem jako mruk, osoba nieprzystępna. Chociaż taki nie jestem – zastrzega.
Oboje przyznają, że bycie ze sobą sprawiło, iż często rozumieją się bez słów. – Choć wcale nie jesteśmy ideałami, potrafimy się pokłócić – mówi pani Ula. – Może zabrzmi to pompatycznie, ale my się po prostu kochamy. Jest nam ze sobą dobrze – uśmiecha się Tomasz Korga.
Dzieciństwo pod znakiem tapioki i bez chleba
– Nasze mamy bardzo podobnie gotowały, z tym, że u mnie był spory problem z jedzeniem – opowiada Urszula Korga. – Mam celiakię. Przez wiele lat nie byłam prawidłowo zdiagnozowana, lekarz powiedział mojej mamie, że mam wadę jelit i kazano stosować dietę. Była to, co prawda, taka udawana dieta, jednak moja lekarka twierdzi, że i tak nieźle się trzymam – śmieje się pani Korga.
– Ale to wszystko dzięki mojej mamie, która specjalnie dla mnie wtedy gotowała, choć produktów było bardzo mało w tych czasach. Jadłam więc tapiokę [Tapioka – produkt skrobiowy otrzymany z manioku. Zawiera lekkostrawne węglowodany i niewiele białka. Jest hipoalergiczna i pozbawiona smaku. Nie zawiera glutenu i cholesterolu. Tapioki w postaci mąki używa się jako zagęszczacza do sosów, musów. Granulat tapioki stosuje się do wyrobu legumin, kisieli mlecznych i owocowych – przyp. red.], a moja mama w ogóle nie kupowała chleba, żebym nie musiała na niego patrzeć – wspomina pani Ula. – Dawała mi za to kaszki czy twarożki. Jednak, ze względu na brak produktów, jak tylko mi się polepszało, dieta szła trochę na bok – przyznała.
A jakie potrawy z dzieciństwa pamiętają najlepiej? – Ja zdecydowanie cielęcinę i buraczki. To było moje ulubione danie. I bitki wołowe – uśmiecha się Urszula Korga. – Dla mnie? Chyba ogórkowa, z wyrazistym smakiem, moja mama przygotowywała ją rewelacyjnie – wspomina pan Tomasz. – Zresztą mama, pomimo choroby, nadal dobrze gotuje – stwierdza. – Pamiętam też zapach jej zupy grzybowej, rosołu czy schabowy – sięga pamięcią pan Tomasz.
Święta z zapachem pasty i ciasta
Za dwa miesiące święta. Jak wyglądało Boże Narodzenie w tych trudnych czasach? – Chyba tak jak u wszystkich – zastanawia się pani Ula. – Karp był oczywiście, pierogi z kapustą i grzybami, śledzie z ziemniakami. Ale także kompot z suszu, a niektórzy dodawali do tego makaron i robili z tego zupę – wspomina. – Moja mama piekła też świetne ciasto drożdżowe – przyznaje. – Tak, twoja mama robiła pyszne ciasto, ale i świetne pączki – potwierdza pan Tomasz.
– Ze świąt pamiętam przede wszystkim atmosferę i zapach domu. To było mieszkanie na Sienkiewicza, Uleczka mieszkała na Grodzkiej, więc mieliśmy blisko do siebie. W pokojach była podłoga z desek, którą moja mama pastowała. I ten zapach pasty, zmieszany z zapachem choinki, bigosu i ciasta, to jest moje najwyraźniejsze wspomnienie świąteczne – opowiada. A z potraw? – Tradycyjnie była grzybowa, pierożki, ryba, tak jak u każdego – śmieje się radny. – Pamiętam, że tata z piwnicy przynosił taką skrzynkę, żeby choinka stała wyżej, a tę skrzynkę przykrywaliśmy obrusem. Takie normalne święta mieliśmy – kiwa głową pan Tomasz.
Pani Ula wspomina jeszcze egzotyczne owoce. – Kiedyś dostaliśmy paczki świąteczne, w których było 45 pomarańcz. To było naprawdę wyjątkowe przeżycie, pamiętam, w 1981 roku – śmieje się pani Korga.
Jemy głównie warzywa
Jakie teraz potrawy goszczą na stole państwa Korgów? – Głównie warzywa i mięso. Często sama piekę mięso i pasztety – zdradza pani Ula. – Nie jemy w ogóle ziemniaków, za to dużo owoców i warzyw – potwierdza pan Tomasz. Skąd te nawyki?
– Mąż pięć lat temu zrzucił 10 kilogramów. Żeby utrzymać te efekty, trzeba o to dbać. Stąd też wziął się nasz sposób odżywiania – wyjaśnia Urszula Korga. – Nie ma zupek, nie ma podjadania – przyznaje radny. – Wczoraj jedynie podjadłem wieczorem kiełbaski, ale późno wróciłem ze spotkań z mieszkańcami [Tomasz Korga kandyduje z 13. miejsca na liście PiS w wyborach do Sejmu – przyp. red.], więc skusiłem się, faktycznie – mówi nieco zawstydzony. – Jednak do pracy zawsze dostaję dużo owoców, jogurtów, serków, jedną kromkę ciemnego chleba. Uleczka mi szykuje, ja gotowania się nie tykam – patrzy z uśmiechem na żonę.
– Za to ja mam wygodę z Tomkiem w czasie gotowania, bo w naszym mieszkanku na Wielkiej Płycie kuchenka jest malutka, a on lubi zmywać. Więc zanim ugotuję obiad, na bieżąco mam już wszystko pozmywane – pani Ula też nie szczędzi mężowi komplementów.
Nasi goście przyznają, że teraz łatwiej zadbać o zdrowe jedzenie. – Jeśli tylko ma się pieniądze, to można swobodnie kupić produkty bezglutenowe, bardzo różnorodne. Począwszy od słodkości, przez wędliny czy nawet podkłady do pizzy – stwierdza pan Tomasz. – Kiedyś tylko na Bielskiej sprzedawano chleb bezglutenowy – wspomina.
Mężczyzna jest dosłowny
Pani Ula pamięta historię kulinarną, która przeszła już do rodzinnych legend. – Kiedyś robiłam tatara. Pokroiłam cebulkę, zmieliłam mięsko i poprosiłam: „Tomeczek, wciśnij cytrynę”. Mój mąż jest dosłowny i wcisnął cytrynę. Całą… – śmieje się pani Ula, a jej mąż z uśmiechem potakuje. – Tatar zrobił się blady i do wyrzucenia – dodaje.
– Ale to trzeba wiedzieć, że do mężczyzn musimy zwracać się precyzyjnie – radzi Urszula Korga. – Moja mama też kiedyś poprosiła tatę, żeby obrał marchew i nać wrzuć do rosołu. I on faktycznie wrzucił nać do rosołu, a marchew… wyrzucił – wspomina.
A pierwsza własnoręcznie przygotowana potrawa? – Naleśniki – bez zastanowienia mówi pani Ula. – Do tej pory pamiętam, jak zrobiłam inaczej niż mama… Ile ja się najadłam tych pokruszonych naleśników, to do tej pory pamiętam – śmieje się. – Ja nie mam taki przeżyć, bo nie gotuję w ogóle – przyznaje pan Tomasz. – Nic a nic? – dziwimy się. – Nawet jajecznicy żonie? – nie wierzymy za bardzo. – No, jajecznicę tak, ale to dopiero teraz, od niedawna – zdradza. – Ale poza tym, to wstawiam tylko wodę na herbatę – mówi z uśmiechem.
Gdzie częściej jedzą nasi rozmówcy, w domu czy w restauracji? – Zdecydowanie w domu, ale to ze względu na chorobę Uleczki – przyznaje pan Tomasz. – Problem jest szczególnie z wyjazdami, bo kuchnie nie są przystosowane do osób chorych na celiakię. Dlatego korzystamy głównie z miejsc, polecanych na stronie Stowarzyszenia Osób Chorych na Celiakię – zdradza. – Ale i w Płocku zdarzają się już miejsca, gdzie bezglutenowcy mogą zjeść. Problem w tym, że nawet jeśli teoretycznie produkt jest bez glutenu, to musi jeszcze być produkowany w miejscu, w którym nie przedostaną się zanieczyszczenia z innych produktów, zawierających gluten – tłumaczy pani Ula.
Na zakończenie rozmowy, tradycyjnie prosimy o podanie przepisu dla czytelników. – Najczęściej przygotowuję strogonowa, a ostatnio toskańską zupę pomidorową. A przepis, który przygotowałam dla czytelników PetroNews pewnie nie będzie typowy, bo, oczywiście, bezglutenowy – tajemniczo mówi pani Ula.
[tabs]
[tab title=”Szarlotka pani Uli”]
Składniki:
– 0,5 kg mąki kukurydzianej
– 4 jajka
– pudełko masła roślinnego
– pojemniczek śmietany 18% (najlepiej z Piątnicy)
– 3/4 szklanki cukru pudru
– 1/5 łyżki proszku do pieczenia bezglutenowego
– tarte jabłka (duży słoik lub 1,5 kg jabłek, wtedy odsączyć sok).
Wykonanie:
Zagnieść ciasto z mąki, 3 żółtek i jednego całego jajka, masła, śmietany, cukru pudru i proszku do pieczenia, podzielić na dwie części, mniejszą włożyć do zamrażalnika tak, żeby zrobiło się twarde i można je zetrzeć na tarce, większą część do lodówki, na ok. 2 godziny.
Tę większą porcję ciasta wykładam na posmarowaną tłuszczem blachę i podpiekam 15 minut w temperaturze 175 stopni. Na to wykładam tarte jabłka, które mam zazwyczaj w zapasie w słoikach. Te jabłka najpierw podgrzewam i dodaję rodzynki. Zamrożone ciasto ścieram na grubych oczkach na jabłko. Z białek i 200 gram cukru pudru ubijam bezę i układam na kruszonce.
Ciasto piekę w temperaturze 175-180 stopni Celsjusza przez 60 minut.
Smacznego![/tab]
[/tabs]