…ale zielenina to jednak podstawa – śmieje się Grażyna Zielińska, opowiadając o swoich kulinarnych upodobaniach. Jakie one są? Dlaczego najpopularniejsza aktorka z Płocka nie lubi kulinarnych „postumentów”? I jaką kuchnię wspomina z dzieciństwa? Przekonacie się w kolejnej części naszego cyklu „Płocczanie od Kuchni”.
Nie wszyscy gotują, ale za to z kuchnią każdy z nas ma coś wspólnego – wszyscy musimy przecież coś zjeść. Jakie potrawy lubią płocczanie? Jakie wspomnienia związane z kuchnią mają politycy? Co gotują aktorzy? Kto jest na diecie, a kto zajada się golonkami? Nasz nowy cykl przybliży Wam znanych i nieznanych płocczan „od kuchni”. A może stanie się też inspiracją do kuchennych wojaży?
Z Grażyną Zielińską i Hanną Zientarą spotykamy się w bufecie Teatru Dramatycznego w Płocku. Obydwie panie są wieloletnimi aktorkami, grającymi na płockich deskach i obydwie zgodziły się porozmawiać z nami o tym, jakie są ich kulinarne zamiłowania. Te, które wyjawiła nam Hanna Zientara będziecie mogli przeczytać już w kolejnej części.
Zupy, zupy i jeszcze raz mięso
Grażyna Zielińska jest jedną z najpopularniejszych aktorek w Polsce. Występuje nie tylko na teatralnych deskach, ale także na małym i dużym ekranie. Od 1986 roku mieszka na płockiej Skarpie, tam też – jak tylko jest w domu – gotuje. – Przygotowuję obiady tylko dla siebie i męża, bo syn już z nami nie mieszka. Wyjechał na studia – mówi pani Grażyna.
Jaka jest kuchnia Grażyny Zielińskiej? – Moje gotowanie jest przede wszystkim proste. Lubię proste jedzenie i takie też przygotowuję – stwierdza. – Bardzo lubię zupy. Jakie? Grochówkę, fasolową, pomidorową, rosół, botwinkę i barszcz zabielany… Ale ja to mięsożerna jestem, więc w menu zawsze musi się jakieś mięcho znaleźć – dodaje.
– Mam też swoje „spécialité de la maison” [specjalność domu – przyp. red.], które przygotowuję tylko od święta, raz na rok – na wigilijny stół – śmieje się pani Grażyna. – Robię znakomitego (według mojej rodziny) karpia w galarecie. Mnie też on smakuje. Nauczyłam się robić tę potrawę od babci i trochę udoskonaliłam przepis – zdradza aktorka. – Raz do roku robię też uszka do barszczu. Kiedyś w jakiejś książce kucharskiej przeczytałam, że im mniejsze uszka tym większy kunszt gospodyni, więc w pierwszych latach mojego małżeństwa starałam się ten kunszt wykazać i udowodnić, że ze mnie jest dobry materiał na gospodynię – śmieje się Grażyna Zielińska.
Z trzeciego piętra do piekarza
Z dzieciństwa pani Grażyna najmilej wspomina „dzień pieczenia ciast”. – Jak zbliżały się święta, to u nas w domu piekło się ciasta – opowiada. – Babcia, która mieszkała niedaleko, wpadała do nas o szóstej rano, stawiała całą rodzinę na nogi i wszyscy brali się do roboty. Babcia wsypywała mi ogromne ilości składników na ciasto drożdżowe, które ja musiałam ukręcić. Oczywiście ręcznie, bo robotów przecież wtedy nie było – mówi Grażyna Zielińska. – Babcia wyrabiała to ciasto w wielkiej misce, rozkładała je na ciężkie formy, z którymi trzeba było z trzeciego piętra latać do piekarza, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. A potem to odebrać. To był cały dzień roboty, ale człowiek nie mógł się już tych świąt doczekać – śmieje się aktorka.
„Postumentom” mówimy nie
– Moje gotowanie jest jak najbardziej zwyczajne. Jeżeli muszę zjeść na mieście, to nie lubię chodzić do restauracji, gdzie są tak zwane „postumenty” – stwierdza pani Grażyna. Jakie „postumenty”? – dopytujemy. – Kiedyś byłam z koleżanką w Krakowie i chciałyśmy coś zjeść przed spektaklem – zaczyna aktorka. – Na starym mieście była taka knajpka, bardzo wystawna, która nazywała się „Pani Walewska”, „Napoleon”, czy coś koło tego. Po prostu nazwa była równie elegancka, co i wnętrze. Wzięłam do ręki kartę i czytam pierwsze dania: „krem z czegoś tam okraszony bazylią” (z normalnych zup to tylko żurek był). Czytam drugie dania: „polędwiczka z nutą sezamu o zapachu maliny na postumencie z cykorii”… Więc właśnie stąd wzięły się „postumenty” – uśmiecha się pani Grażyna. – Nie cierpię takiego jedzenia.
Poza domem Grażyna Zielińska jada m.in. w barach mlecznych. Jej ulubionym jest ten, który znajduje się na Nowym Świecie w Warszawie. Zamawia tam na przykład zupę pomidorową oraz bitki wołowe z ziemniakami i surówką. – Lubię polską kuchnię – mówi aktorka. – Od czasu do czasu zjem też jakąś zieleninę od Chińczyków, ale za innymi egzotycznymi kuchniami nie przepadam. Nawet zapach mnie odrzuca, a do baru z kebabami pójdę jak już naprawdę nic innego nie ma. Natomiast kuchnia włoska… Te pasty, szmasty… Niby wszystko w porządku, ale też jakoś za nimi nie przepadam. Za to lubię owoce morza i to nie dlatego, że to ładnie brzmi.
Grażyna Zielińska przyznaje, że nie ma wiele czasu na gotowanie. – Życie zmusiło nas do gotowania! Życie i mężczyźni – śmieje się pani Grażyna. – Przecież jak mnie nie ma w domu, to mój mąż robi sobie takie obiady, jak na przykład wczoraj. Zrobił dla nas „grochówkę”. Przepis? Otwiera się puszkę z napisem „grochówka”, wlewa się ją do garnka, dodaje trochę wody, przypraw i podgrzewa…
[tabs]
[tab title=”Karp w galarecie”]Czas przygotowania: 60 min. + 3 godziny chłodzenia
Składniki:
– pęczek włoszczyzny;
– 1 kg karpia;
– 2 cebule;
– 5 łyżeczek żelatyny;
– kieliszek białego wina;
– 4 ziarna ziela angielskiego;
– pęczek koperku;
– pół cytryny;
– sól, cukier, pieprz.
Sposób przygotowania:
Włoszczyznę umyć i obrać. Cebule obrać i wbitą na widelec opiec nad ogniem. Warzywa zalać litrem wody, dodać ziele angielskie i sól. Gotować przez ok. 1 godzinę. Wywar odcedzić, zachować jednak marchewkę. Oczyszczonego karpia pokroić w dzwonka i dodać do wywaru z warzyw. Gotować na małym ogniu przez 20 minut. Karpia wyjąć, osączyć, usunąć ości.
Formę keksową wyłożyć dużym kawałkiem folii. Układać na niej warstwami rybę, plasterki ugotowanej marchewki, dekorując każdą warstwę koperkiem. Dwie szklanki wywaru rybno-warzywnego przecedzić, a następnie wymieszać z żelatyną i winem. Doprawić solą, pieprzem, cukrem i sokiem z cytryny. Wystudzić i tężejącą masę wlać do formy. Chłodzić w lodówce. Potrawę przełożyć na półmisek i udekorować kawałkami cytryny i gałązkami koperku.[/tab]
[/tabs]