MOPS. Jakie pierwsze skojarzenia macie z tym słowem? Zasiłki, socjal, bieda i… patologia. Tymczasem o zasiłki ubiegają się nie tylko ci najbiedniejsi i dotknięci nałogami, ale i ciężko pracujący płocczanie. Jak wygląda ich droga po zasiłek? W jakich warunkach przebywają pracownicy i klienci MOPS w Płocku?
Czytelniczka: Czułam się upokorzona
– Jestem mamą trójki dzieci, najmłodszy syn ma 1,5 roku. Niestety, po wykorzystanym urlopie macierzyńskim zmuszona byłam skorzystać z urlopu wychowawczego – opisuje swoją historię pani Iza. Zbyt małe zarobki nie dają jej szansy zatrudnienia opiekunki czy opłacenia żłobka i pokrycia kosztów dojazdu.
– Dowiedziałam się, że należy mi się zasiłek rodzinny oraz zasiłek wychowawczy, gdyż nie przekraczamy kryterium dochodowego. Potrzebne dokumenty trzeba składać w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej przy Placu Dąbrowskiego – wyjaśnia pani Iza, dodając, że nie korzystała dotychczas z zasiłków, wnioskowała tylko o becikowe, dlatego trudno było jej przełamać wstyd, żeby złożyć wniosek.
– Zebrałam siły i wybrałam się do placówki. Niestety, będąc tam czułam się bardzo upokorzona, jak człowiek gorszej kategorii – opisuje. – Organizacja obsługi interesantów jest żałosna. Ludzie są traktowani jak zwierzęta. Siedziba mieści się w starym budownictwie. Pominę fakt, że zmuszona byłam kilkakrotnie stać w godzinnej kolejce. Nie dlatego, że był ogrom ludzi, ale ze względu na brak organizacji – opisuje wzburzona czytelniczka.
Nasza czytelniczka twierdzi, że szczególnie w czwartek po południu, kiedy MOPS jest czynny dłużej, warunki są bardzo ciężkie.
– Siedziba jest na pierwszym piętrze, nie było łatwo wciągnąć wózek z dzieckiem po schodach. Wąziutkie korytarze i ciasnota. Po dotarciu na górę, kolejka do informacji, gdzie pobiera się formularze. Żeby wziąć druk, czekaliśmy z synkiem godzinę. Czy nie byłoby łatwiej, gdyby druki również leżały dostępne na półkach? Przecież nie będę ich kradła! – opisuje pani Iza.
– Po otrzymaniu druku, trzeba go wypełnić, tylko gdzie? Na korytarzu jest jedna malutka ławeczka i jeden blacik, gdzie można położyć dokumenty. Miejsce jest już zajęte, bo maksymalnie skorzystać z niego mogą dwie osoby. Więc weszłam w głąb holu o szerokości 1,5 m. Spojrzałam na kobiety ślęczące na podłodze z papierami na kolanach, na ścianach. Rozglądam się, szukam kawałka płaszczyzny, nie ma! Kucam i wypełniam formularz na kolanach, nogi z bólu rwą, wstaję, próbuję pisać na ścianie, wszystko spada, rozsypuje się, zbieram papiery, łapię dziecko, które jest wycieńczone, śpiące. Moje nerwy sięgają zenitu, chce mi się płakać. Najlepiej, gdybym wyszła i nigdy nie musiała wracać… – pisze emocjonalnie czytelniczka.
– Dzwonię do męża, szlocham w słuchawkę i mówię, że czuję się jak patologia, jak pijaczyna, która żyje z państwówki, że wychodzę. Mąż uspokaja, tłumaczy: „Jesteśmy normalną rodziną, masz prawo wychowywać dziecko w domu, a te pieniądze Ci się należą”. Tak, tylko kosztem jakiego upokorzenia… – czuć rozgoryczenie w słowach pani Izy.
– Wracam, próbuję dokończyć wypełnianie wniosków. Udało się! Teraz czas zająć kolejkę. Zasady są takie: w trzech pokojach obsługują po 2-3 panie. Każda z nich ma przyporządkowane litery alfabetu. Jestem na „Sz”, zajmuję kolejkę. Myślę: nie jest źle, na „Sz” są dwie osoby, jestem trzecia. Tylko skąd mam wiedzieć, która z trzech pań w pokoju ma literę „Sz”? Okazuje się, że pani, która ma „Sz”, ma też „E” i „G”, więc jestem chyba piąta w kolejce…
– Jest też kobieta w widocznej ciąży. Proponuję jej, żeby stanęła przede mną. Boję się odezwać, żeby wszyscy ją przepuścili, bo zrobi się awantura. Sumienie jest jednak silniejsze, więc mówię, że chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, żeby pani w ciąży weszła teraz… Zero reakcji, kobieta w ciąży wręcz upiera się, że poczeka. Chyba się bała… Stoję pod ścianą w wąziutkim korytarzu, twarzą w twarz z innymi kobietami. Jest tak wąsko, że czuję opary z ich ust. Pot leci mi po plecach, nogi trzęsą się i czuje ból rąk, potworny ból rąk, bo dziecko tuli się do mnie wymęczone. Chce mi się płakać, niby pięć osób, a nic nie idzie do przodu…
– Pani od „Sz” ma dużo pracy, ale jej koleżanka siedzi przy pustym biurku, bo obsługuje „J” i akurat nie ma interesantów na „J”. Myślę „weź kogoś z nas, czy nie możesz pomóc koleżance na „Sz”, weź jakąkolwiek literkę. Niestety, ale nie pomogła i nawet nie myślała pomóc. Ktoś wszedł, ktoś wyszedł. Wyszedł ktoś na „B”, ale mówi, że dwie są wolne. Ktoś próbuje wejść, dopytać, ale skąd ma ktoś wiedzieć gdzie siedzi jego literka? Ludzie wchodzą na czuja, a panie niesympatycznie wypraszają, bo „SZ” to nie „B”, a „B” to nie „G”…
– Ludzie są zirytowani, zmęczeni. Zaczynają siadać pod ścianą. Siadłam i ja, bo dziecko śpi mi już na rękach. Czuję się jak menel, jak Rumunka pod kościołem z dzieckiem na rękach, ale wygrał ból. Wychodzi któraś z pracownic i zwraca uwagę: „Co się panie tak rozsiadły, jeszcze dalej te nogi wyciągnijcie”. Odzywam się, że nie ma warunków, że nogi bolą. W zamian dostałam pogardliwe spojrzenie. Patrzę, jest kobieta w ciąży, stoi biedna blada jak ściana. Nie wytrzymuję, wstaję i wchodzę do pokoju literkowego, mówiąc stanowczym głosem, że potrzebujemy krzesła, bo pani w ciąży ledwo stoi, i nie czekając na zgodę zabieram krzesło, stawiam obok kobiety, która z ulgą siada. Gdzieś słyszę głos mężczyzny, który pyta czy może dostać trochę wody. Odpowiedz brzmiała: „A ma Pan swój kubek?”…
Pani Iza po blisko trzech godzinach weszła do pokoju, w którym miała złożyć wniosek. – Weszłam szczęśliwa, wymęczona, ze śpiącym dzieckiem na ręku. Walczę w pokoju literkowym z dokumentami, ciężko mi ogarnąć dokumenty, nie chcę dziecka upuścić. W końcu słyszę: „Nie ma jeszcze tego i tamtego, trzeba donieść”. Wyszłam z budynku, targając wózek po schodach, spocona, głodna, z obolałymi rękoma i ze łzami spływającymi po policzkach… – kończy relację nasza czytelniczka.
– Jest mi bardzo przykro. Przykro, że w państwowej instytucji ludzie traktowani są jak bydło, jak druga kategoria. Urząd jest tylko w czwartki czynny dłużej, ale ludzi jest wtedy bardzo dużo. Nie każdy ma z kim zostawić dziecko. Moje jest starsze, ale co z tymi matkami, co składają pieniądze o becikowe? Malutkie dzieci, karmione często piersią, zabierają ze sobą. Gdzie ta matka ma nakarmić malucha? Gdzie przewinąć? Jestem dobrym obywatelem, dobrym Polakiem, a moje państwo sprawia, że płaczę, że czuję się gorsza, że czuję się jak pasożyt, bo poszłam na urlop wychowawczy…
– Czy kobieta, która stała w kolejce o zasiłek alimentacyjny jest gorsza? Czy to jej wina, że mąż znalazł kochankę? Czy pani, która chciała zasiłek opiekuńczy na schorowaną matkę jest drugą kategorią? Lepiej, że weźmie zasiłek, niż by miała tę matkę oddać do ośrodka. Dobrze, że matka chce zasiłek alimentacyjny, zamiast głodzić dzieci. My, Polacy, chcemy być traktowani przez nasze urzędy państwowe czy samorządowe jak ludzie, nie jak zwierzęta. Bardzo was proszę, pomóżcie innym czuć się ludźmi – zakończyła emocjonalnie pani Iza.
MOPS – warunki lokalowe są kiepskie
Poszliśmy sprawdzić naocznie, jak wygląda miejsce, opisane przez naszą czytelniczkę i jak wygląda ta sytuacja od strony pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Budynek faktycznie nie zachęca. Wejście od podwórka, stary budynek, przy wejściu przepełnione śmietniki. – To pozostałość z darów żywnościowych dla naszych podopiecznych – tłumaczy Eliza Dygas, kierownik Działu Świadczeń Rodzinnych. Wejście z podwórka można pokonać tylko schodami. Podobnie jest w środku – wysokie schody prowadzą na pierwsze piętro.
Na górze jedna, wąska ławka i wąski blat do wypełniania dokumentów. Po godzinie 10 rano czeka kilka osób, ze 2-3 są jeszcze w pokoju informacyjnym. W bardzo wąskim korytarzu stoi jeszcze jedna ławeczka. Pewnie osobie niepełnosprawnej trudno byłoby nawet obrócić się na wózku inwalidzkim. Wchodzimy do pierwszego pokoju – trzy panie pracują przy dźwiękach drukarek igłowych. Długie arkusze papieru, grube akta na stołach, krzesła dla klientów przy każdym biurku – malutko miejsca. W drugim pokoju jest jeszcze gorzej, mieszczą się tylko stanowiska dla dwóch osób. Trzeci pokój jest przechodni, prowadzi do pokoju kierownika działu.
Pytamy, jak radzą sobie z brakiem miejsca pracownicy MOPS. – Tak naprawdę, nasilenie osób jest we wrześniu, a dokładniej mówiąc w ostatnie dni września – mówi Eliza Dygas. – Niestety, wszyscy czekają na ostatnią chwilę – dodaje.
Z czego wynika procedura „literkowego” traktowania klientów MOPS? – Jest to przyjęta organizacja pracy. Osiem osób obsługuje wszystkie wnioski. Każdy pracownik do przyjętego wniosku ma akta sprawy, skserowane już dokumenty, przyjęcie wniosków musi więc odbywać się z aktami. Dlatego musi być jakiś podział, tak, żeby każdy pracownik znał sprawę, którą prowadzi. Klienci często składają wnioski niekompletne, albo nie informują np. o uzyskanych świadczeniach, musieliśmy stworzyć więc system, który zapewni prawidłowość wykonywanej przez nas pracy. Dzięki temu np. u nas nie giną żadne dokumenty, każdy kto złoży kompletny wniosek ma wypłacany zasiłek, a inne ośrodki pomocy społecznej wzorują się na naszym systemie pracy – podkreśla kierownik Działu Świadczeń Rodzinnych.
– Przy okazji chciałabym zdementować – żaden pracownik nie siedzi bezczynnie w trakcie, gdy nie ma klientów. On musi zarejestrować w systemie każdy wniosek, który do niego wpłynie. Musi opisać metrykę, każdą wykonywaną czynność. Pracownik odpowiada za każdą kwotę, którą wyda, a na jednego pracownika przypada 3 mln zł rocznie wydanych na podstawie ich decyzji – tłumaczy Eliza Dygas.
A skąd bierze się nasilenie osób właśnie we wrześniu? – Okres zasiłkowy obejmuje okres od 1 listopada do 31 października następnego roku. Jednak ustawodawca przewidział, że wnioski można złożyć od 1 do 30 września, żeby otrzymać wypłatę w listopadzie. Dlatego każdy chce zdążyć we wrześniu, żeby nie mieć poślizgu w wypłacie – tłumaczy Izabela Żuchowska, Zastępca Dyrektora ds. Pomocy Środowiskowej. – Zgodnie z ustawą bowiem, jeśli ktoś złoży w późniejszym terminie, to wypłata może zostać wypłacona dopiero w grudniu – wyjaśnia.
– Tyle, że dzięki naszej organizacji pracy, wszyscy mają wypłacane zasiłki w listopadzie – dodaje Eliza Dygas. – Nawet, jeśli ktoś złoży wniosek w październiku, to i tak dostaje świadczenia w listopadzie, ponieważ rozumiemy, że często są to jedyne pieniądze tych osób – tłumaczy kierownik działu.
– Dodatkowo, na naszej stronie internetowej są zamieszczone wzory druków do pobrania, wraz z zamieszczonym szczegółowym opisem. Jeśli ktoś ma wątpliwości, może zadzwonić i dopytać. Można też wniosek przesłać pocztą. Obsługa dobrze wypełnionego wniosku to kwestia paru minut, ale jeśli ktoś przychodzi z pustym wnioskiem, wydłuża się to do kilkudziesięciu minut, w trakcie których pozostałe osoby muszą czekać. Wyjaśnię przy tym, że druki można pobrać bez kolejki w pokoju informacji – wyjaśnia Izabela Żuchowska.
– Szczerze mówiąc, co roku powtarza się ten sam problem, który nas też nurtuje. Nie rozumiemy, skąd to nasilenie osób pod koniec września, skoro wnioski można pobrać u nas już w lipcu, a na bieżąco ze strony internetowej, wypełnić sobie na spokojnie wcześniej i złożyć od początku września – zastanawia się wicedyrektor MOPS.
– Najważniejsze jest to, że przyznawanie świadczeń rodzinnych nie jest uznaniowe – mówi Eliza Dygas. – Nie mamy wpływu na decyzję, jesteśmy do niej zobligowani ustawą. Nie ma więc znaczenia, czy kobieta przyjdzie z dziećmi, licząc na nasze współczucie. My współczujemy, ale musimy dopilnować, żeby wszystkie wymagane dokumenty do wniosku były załączone. Jesteśmy osobiście odpowiedzialni za każdą wydaną decyzję – tłumaczy kierownik Działu Świadczeń Rodzinnych.
Z czego wynika tak duży problem z wypełnianiem wniosków? – Zdecydowanie jest to kwestia zbyt skomplikowanej ustawy – twierdzi Eliza Dygas. – Moi nowi pracownicy muszą pracować pół roku, żeby zapoznać się ze wszystkimi szczegółami. Zapewniam, że każda osoba z wykształceniem prawniczym musiałaby poświęcić na to co najmniej trzy miesiące. To jak mają zrozumieć tę ustawę przeciętni ludzie? Dokumentów jest mnóstwo, często skomplikowanych, naprawdę nasza pomoc w zakresie poprawnego skompletowania wniosku jest najczęściej niezbędna. A przy tym nie wolno nam wypełnić wniosku za klienta, czy nawet podyktować gotowej formułki – wyjaśnia.
– Dodatkowo, od stycznia 2016 roku wchodzi nowa ustawa, tzw. „złotówka za złotówkę” – dodaje Izabela Żuchowska. – Teraz jest tak, że jeśli ktoś np. przekracza o złotówkę dochód, to już nie dostaje świadczeń rodzinnych. Nowa ustawa zakłada, że w takim przypadku otrzyma świadczenie, ale dokładnie o tyle mniejsze, o ile przekracza wymagany dochód. To bardzo pomoże społeczeństwu, ale wprowadzi dodatkowe utrudnienia, sposób wyliczania przy tej ustawie jest bowiem bardzo skomplikowany – wyjaśnia wicedyrektor MOPS.
Rocznie płocki dział świadczeń MOPS obsługuje około 6 tysięcy rodzin, wydaje około 10-12 tysięcy decyzji w sprawie zasiłków rodzinnych, becikowych, świadczeń alimentacyjnych, opiekuńczych czy pielęgnacyjnych. Jak można usprawnić ich pracę i jednocześnie poprawić warunki dla klientów?
– Bezwzględnie najważniejsza jest dla nas sprawa lokalowa – mówią obie panie. – Otrzymaliśmy ostatnio sygnał, że być może w końcu coś się zmieni. Wstępnie planowany jest dla nas budynek, dostosowany do osób niepełnosprawnych, z windą, szerszymi korytarzami. Jest to jeszcze w sferze planów, ale mamy nadzieję, że w ciągu kilku, może kilkunastu miesięcy będą znane już jakieś konkrety – zdradza wicedyrektor MOPS.
– Pomoże również, jeśli wnioski wstępnie będą wypełniane przez płocczan w domu, na spokojnie – mówi kierownik Działu Świadczeń Rodzinnych. – Trzeba uważnie przeczytać pouczenia, bo czasem zdarza się, że przez nieprawidłowo wypełniony wniosek trzeba zwrócić świadczenie i wówczas jest tragedia… – ostrzega Eliza Dygas.
Druki, niezbędne do uzyskania świadczeń oraz opis ich wypełnienia znajdziecie na STRONIE MOPS.
pracuja tam apartki gorsza patologia i jeszcze strasza ludzi jest bladynka z pod szostki prowadzi literke j i tam jeszcze ona to jak by mogla skoczyla by z okna dama jeb…….
Nikogo nie interesuje kobieto że musisz stać w kolejce 3h po jałmużnę z moich podatków.Jak ci się nie podoba bo idź do pracy ,zarób tyle żeby zasiłki nie były ci potrzebne i nie zawracaj d…..
Jak dobrze że u nas tak nie jest współczuje tym wszystkim ludziom że tak są traktowani brak słów na to co przeczytałam :(
Szczerze, nie przeczytalam nawet tego do konca. Rozumiem ze brak warunkow i organizacji itp… z tym sie zgodze! Ale ta kobieta dzieli ludzi na kategorie :/ Jak tak mozna ja sie pytam! skoro uwazasz sie szanowna pani za kogoś lepszego od biednych ludzi to gratuluje, naprawde brawo! A i nawet alkoholik ma jakis probem i nie potrafi sobie z nim poradzic, bardzo malo jest alkoholikow ktorzy pija bo lubia. Patologia hmmm ludzie patologoczni rzadko korzystaja z MOPS-u poniewaz nie chce im sie oto takich czynnosci poczynac jak biurokracja.Pozdrawiam…
Nie no.. Jak tak to ma działać to ja wolę być uchodźcą w niemczech ;/
wystarczy zebrac tam pod kosciolem, ok 1,000-2,000 euro na miesiąc :)