REKLAMA

REKLAMA

My Polacy – silni, zwarci… neurasteniczni

REKLAMA

I tak w poczuciu podświadomej obawy, czy wrócę w jednym kawałku, czy też w kilku, zdrapywanych pieczołowicie ze ściany metra dla uzyskania próbek DNA, ruszyłem do stolicy Germanów. Zdając sobie sprawę z tego, że od trzydziestu lat berlińczycy obchodzą Rewolucyjny Pierwszy Maja, podczas którego niejednokrotnie dochodziło do zamieszek i starć z policją, postanowiłem spędzić ten dzień z daleka od centrum miasta.

Przeczytajrównież

Twierdzi się powszechnie, że podróże kształcą i trudno z tą powszechnie znaną tezą polemizować, lecz poza tym przynoszą jeszcze kilka innych, niezwykle pożytecznych walorów, takich jak choćby wytchnienie od rutyny, świeżość spojrzenia na wszelkie sprawy doczesne, ale przede wszystkim skłaniają do przeprowadzania różnego rodzaju porównań.

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Tak zatem, korzystając z nadarzającej się okazji, długi, majowy weekend spędziłem w Berlinie. Sympatyczna, niemal beztroska atmosfera metropolii wciągnęła niemal natychmiast, co też skutecznie zminimalizowało obawy o bezpieczeństwo, które krążyły natrętnie gdzieś z tylu głowy po informacji, iż w kraju naszych zachodnich sąsiadów na „czarnej liście” znalazło się niemal tysiąc osób podejrzewanych o terroryzm, jednakże nie można ich deportować, ponieważ… stali się już obywatelami Niemiec.

Polityka Angeli, nie ma co – palce lizać. To kobieta, która ze swym źle pojętym humanitaryzmem od wielu lat prowadzi nasz kontynent na skraj przepaści i wciąż twierdzi, że to dla nas nadzwyczaj ożywcze doświadczenie… Faktycznie – w momencie, kiedy się leci w dół, to wiatr we włosach, pęd powietrza smaga twarz i wszystkie członki, ale nie ma już odwrotu, za chwilę musi nadejść ostateczne zderzenie z twardą jak beton taflą upadku Europy, jaką do tej pory znaliśmy.

Żeby nie było wątpliwości od razu chcę wyjaśnić, że nie stałem się nagle fanem jakiegokolwiek nacjonalistycznego ugrupowania, jednakże tylko postuluję o zachowanie zdrowego rozsądku. W moim przekonaniu, jeżeli ktoś prosi o pomoc, to należy jej udzielić, ale nie może się to odbywać „na żywioł”, bez kontroli, poszanowania praw obywateli kraju, który wyciąga bezinteresownie dłoń, a co gorsza w sytuacji narażania ich życia, bezpieczeństwa i pogwałcenia ich elementarnych praw. Jak to mówią – w końcu Pan do sklepu, czy sklep do Pana… No tak, w erze internetowej sprzedaży przysłowie kompletnie straciło swą wartość…

Podsumowując, przyjmujemy was, ale uszanujcie nasz świat i nasze warunki. Nie zgadzamy się na to, żebyście przekopali ze szczętem nasz ulubiony, wypieszczony przez tysiące lat ogródek.

I tak w poczuciu podświadomej obawy, czy wrócę w jednym kawałku, czy też w kilku, zdrapywanych pieczołowicie ze ściany metra dla uzyskania próbek DNA, ruszyłem do stolicy Germanów. Zdając sobie sprawę z tego, że od trzydziestu lat berlińczycy obchodzą Rewolucyjny Pierwszy Maja, podczas którego niejednokrotnie dochodziło do zamieszek i starć z policją, postanowiłem spędzić ten dzień z daleka od centrum miasta.

Cóż z tego! Mój wydawałoby się niezawodny, szczwany, napoleoński plan niespodziewanie wziął w łeb, kiedy na jednej z przesiadkowych stacji metra nagle ujrzałem szybko gęstniejący tłum, walący wprost na mnie. Szybko jednakże okazało się, że ani przypadkowi przechodnie, ani zaparkowane samochody, czy też witryny sklepów nie były zupełnie w polu zainteresowania młodych Niemców, którzy spokojnie zmierzali w kierunku dzielnicy Kreutzberg – bez przesadnych emocji i niepotrzebnej ekscytacji, a co najistotniejsze – nie okazując bezmyślnej, powodowanej psychologią tłumu wrogości chcieli w poczuciu społeczno-kulturowej wspólnoty spędzić wolny dzień.

Analogie pojawiły się naturalnie zaraz po przyjeździe na „ojczyzny łono”. Okazało się, że w Polsce majowym manifestacjom też niewiele można było zarzucić i poza kilkoma incydentami, przebiegały one w spokojnej atmosferze. Jedyna różnica, jakiej można było by się było dopatrzyć, to motywacje – berlińczycy zebrali się raczej z pobudek tradycjonalno-historycznych, my zaś licznymi, często ścierającymi się na argumenty pochodami, ujawnialiśmy poziom politycznych emocji w co najmniej w dolnej strefie stanów średnich.

Wróćmy jednakże do mojej berlińskiej peregrynacji. Jak się dowiedziałem z telewizyjnych informacji, w samej manifestacji wzięło udział około 8 tysięcy osób, a w koncertach i piknikach w centrum miasta około 200 tysięcy osób i tylko nielicznych poniosły emocje. Szef berlińskiej policji chwalił działania mundurowych polegające na, jak to określił deeskalacji działań. Zatrzymano około 40 osób, dużą część z nich z powodu zasłaniania twarzy…

To tak można bez narodowej debaty społecznej, politycznej i religijnej? Okazuje się, że można i to jak najbardziej, bo jeżeli ktoś skrywa pod szalikiem swą fizjognomię, to dla mnie przynajmniej jasnym jest, iż absolutnie nie ma pokojowych intencji. Jednakże moje zaskoczenie było jeszcze większe, a szczęka z łoskotem klapnęła o podłoże, kiedy obejrzałem telewizyjny materiał z wydarzeń, który raptem trwał… jakieś 30 sekund!




Widzicie już Państwo różnicę? Tam nikt nie pastwił się nad sytuacją, nie rozbierał jej na kawałki, nie przeprowadzał politycznych, nikomu niepotrzebnych, „dętych” analiz i nie doszukiwał się dziury w całym lub podwójnego dna; tymczasem nasza TV różnych maści i portale informacyjne jeszcze 5 maja nie mogły oderwać się od tematu majowych manifestacji. Odnosiło się wrażenie, że duża część mediów była wręcz zawiedziona, iż nie doszło do konfliktów, starć z policją, nie było ofiar i zatrzymanych.

Komu zależy na tym, aby wzbudzać nasze emocje, epatować nas dramatycznymi obrazami, budzić stare demony i dorzucać drew pod kocioł naszej społecznej frustracji?

Pierwszego winowajcę już znamy – niektóre polskie media są bezwzględne i z premedytacją wykorzystują naszą pierwotną skłonność do karmienia się sensacją. Tu jednak dawno do lamusa trafiła kobieta z brodą, potwór z jeziora, bursztynowa komnata, czy też człowiek guma; dziś z ekranu telewizora sączy się jad, którym karmią się nasze najgorsze emocje – zawiść, agresja, poczucie niższości, wrogość i wciąż obecna, nie pozwalająca rozsądnie myśleć i spać frustracja.

Oczywiście, kolejnym winowajcą opłakanego stanu naszego zdrowia psychicznego jest nasza, pożal się Boże, klasa polityczna. Tu nie ma wyjątków, każda formacja ma coś na sumieniu, najgorsze jest jednakże ugruntowane w politykach powszechne przekonanie, że mają do czynienia z ciemnym ludem, matołami, nie potrafiącymi składać do siebie elementarnych faktów, o pamięci historycznej sięgającej najwyżej jednej kadencji, którym można „wcisnąć” każdą bzdurę, absurd, bujdę – ruską mgłę, zamachy, plagę krwiożerczych ślimaków winniczków, wredne mocarstwowe euro – spiski. W tej grze wszystko jest dozwolone, byleby tylko podbić swe słupki poparcia.

Z przerażeniem i po raz kolejny myślę o następnych wyborach, ponieważ wciąż nie widzę opcji, która wniosłaby na scenę polityczną rozsądek i ożywczą, tak przecież potrzebną umiejętność dialogu ze wszystkimi ugrupowaniami. Tymczasem wciąż nikomu nie przeszkadza zastraszający poziom dyskusji, a w zasadzie jej brak i świadome, zaplanowane podbijanie w Polakach poziomu agresji, wyszukiwanie kolejnych wrogów – rodzimych i zewnętrznych, wykopywanie spod ziemi starych i hodowanie zupełnie nowych upiorów.

Dzięki takim zabiegom obawiamy się wszystkiego – drżymy o naszą bliską i odległą przyszłość, obawiamy się agresji militarnej Rosji, ale także i ekspansji gospodarczej Niemiec, teraz również zabiegów politycznych Francji; obawiamy się swego sąsiada, kibica innego klubu, terrorystów w tej samej mierze, co uchodźców; pałamy podświadomą, ale wyuczoną przez lata niechęcią do kobiety stojącej przed nami w kolejce, do ekspedientki, kierowcy autobusu, przechodnia na przejściu dla pieszych i turysty, który posługuje się innym, niż polski językiem… Czy jeszcze cokolwiek jest w stanie ostudzić rozgrzany do czerwoności rondel naszej frustracji?

Wydaje mi się, że tylko zdrowe, rozsądne myślenie i dystans do zdarzeń, zjawisk, a przede wszystkim czyichś politycznych racji może przywrócić nam wewnętrzny spokój. Wydawać by się mogło, że to tak niewiele, jednakże niejednokrotnie medialna rzeczywistość nas zniewala i wpycha w ciemną czeluść neurastenii – wieczne zmęczenie, ciągłe napięcie, chwiejność emocjonalna, poczucie lęku to tylko kilka jej objawów. W trosce o bezpieczeństwo przechodniów nie poddałem jeszcze defenestracji telewizora i komputera, ale czasem jestem o krok od takiej decyzji.

Wracając na koniec do samych podróży: w moim przekonaniu w doskonały sposób przełamują naszą rutynę życia. Co doceniłem u berlińczyków? Pewnie poczucie własnej wartości, niezależność w wyrażaniu swych poglądów, a także wewnętrzny spokój i otwartość na otaczających ludzi – przyznacie Państwo – w naszym zwariowanym świecie to walory nie do przecenienia.

 

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU