Otóż wypraszam sobie takie zabiegi, ponieważ sam wiem najlepiej, co mi potrzeba, a co jest dla mnie zupełnie zbędne. Nie zgadzam się na gmeranie w mojej wciąż jeszcze wolnej woli i futrowanie mnie niczym kaczkę tłustymi kąskami, na ciągłą inwigilację i na dokonywanie za mnie wyborów i to na dodatek z pozycji nieomylnego eksperta…
Świat oszalał, a może raczej chyli się ku jakiejś spektakularnej katastrofie. Pewnie „final countdown” przyjdzie w jakiś słoneczny, dobrze zapowiadający się dzień, zupełnie nie zwiastujący totalnego Armagedonu, ale właśnie w taki sposób Pompeje utonęły znienacka w potokach wrzącej lawy…
Tym razem jednak pierwszego zagrożenia nie stanowią siły natury; nad nimi staramy się z lepszym lub też gorszym skutkiem zapanować. Gorzej jednakże sprawy się mają, jeżeli chodzi o to, jak my sami siebie traktujemy i dlaczego podejmuje się nieustanne próby manipulacji naszymi potrzebami, emocjami, opiniami przez środki masowej komunikacji i globalne koncerny.
W jakim celu wpędza się nas w wyścig szczurów i wzbudza w nas przekonania, że tylko poprzez gromadzenie coraz bardziej zaawansowanych technologicznie urządzeń i przedmiotów możemy zbudować swój prestiż, kompetencje i w ogóle jakoś w miarę poprawnie funkcjonować?
Rozpocznę od przypadku, który być może na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie nie związany z podjętym zagadnieniem. Finał Ligi Mistrzów… Oglądam piłkę nożną, ponieważ tak kiedyś to naturalnie we mnie wrosło, z zapamiętaniem spędzałem całe godziny na boisku, uwielbiałem mecze, wyrastałem w poczuciu, że polska piłka wiele potrafi i jeszcze niejedno w niej osiągniemy. Jednym słowem, jest ze mnie kibic emocjonalny, bynajmniej nie trybunowy. Jednakże od kilku ładnych lat dochodzę do wniosku, że futbol w obecnym wydaniu nie ma już nic wspólnego ze sportową, a tym samym uczciwą rywalizacją. Światowe koncerny medialne wciąż dążą do podkręcania siły przekazu, do intensyfikowania emocji, bez względu na to, jakimi środkami ta eskalacja napięcia jest osiągana. W związku z tym, przymyka się oczy na brutalne faule i na zachowania, które eliminują przeciwników z dalszej gry i nie mają nic wspólnego z duchem sportu.
Tym sposobem Liverpool został w sobotę okradziony z pucharu. Za brutalny, chamski faul na Salahu, czego konsekwencją była kontuzja barku, Sergio Ramos nie obejrzał nawet kartki, a przecież ewidentnie powinien wylecieć z boiska. Miliony widzów przed telewizorami oglądało, jak w decydującej chwili Ramos ciągnął wyprostowane ramię Salaha wyłamując mu rękę ze stawu. Tymczasem, zgodnie z obowiązującą metodą sędziowania, zupełnie nic się nie stało, a to zachowanie nie było niczym szczególnym, a wręcz mieszczącym się w ramach przyjętego dziś „ducha” gry, bo przecież ma być krew, pot i łzy, ma być dramat i wielki show, który powinien po prostu wbijać nas w fotel…
Na szczęście to, co się stało po meczu przywróciło mi przynajmniej na chwilę wiarę w człowieka i jego rozsądek. Otóż zawrzało w mediach społecznościowych, a sam Hiszpan spotkał się z falą krytyki za to, że swym postępkiem wypaczył widowisko i chcąc uspokoić rozjuszonych kibiców, skierował słowa otuchy do poszkodowanego, ale jakżeby inaczej – go nie przeprosił. Tak zatem piłka nożna, zdemoralizowana niewyobrażalnymi pieniędzmi, już dawno straciła chociażby pozór zdrowej, sportowej rywalizacji, a nawet zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Oczywiście na tym nie koniec, ponieważ katalog metod, za pomocą których próbuje się wpływać na nasze emocje, przekonania i potrzeby, wciąż się powiększa. Niewątpliwym paradoksem naszych czasów jest stan, w którym pomimo rozwoju mass mediów i środków wirtualnej komunikacji, czujemy się coraz bardziej osamotnieni. Pewnie właśnie sami wpędziliśmy się w pułapkę „gadżetomanii”, bo ileż to razy łapiemy za telefon nie po to, by z kimś porozmawiać, a jedynie po to, by zająć czymś czas lub ręce?
Kolejną granicę przekroczyli właśnie reklamodawcy, personalizując przedmioty, które chcą nam zhandlować. Oto siedząca na kocyku dziewczyna rozmawia czule z butelką ketchupu, w innym spocie parówki prowadzą ożywioną konwersację, a cukierki nie chcą wejść do miseczki… W tej sytuacji aż strach otworzyć drzwi lodówki! Tymczasem nadawanie artykułom i przedmiotom codziennego użytku cech ludzkich trwa w najlepsze.
Niech Państwa nie zmyli przypadkiem powszechne mniemanie, że telewizor służy do oglądania programów; od pewnego czasu według jednej z reklam to urządzenie „myśli, słucha i odpowiada”, pewnie też czuje i tęskni. Analogicznie rzecz się ma z urządzeniami, które do niedawna służyły nam do wygodnego przemieszczania się w przestrzeni; automobile zaczęły rozmawiać w ludzkim języku, odgadywać nasze pragnienia, a nawet myśleć za nas – bo w końcu używanie szarych komórek jest takie męczące. Co się stanie jeśli te zachwycające urządzenia uznają, że są od nas inteligentniejsze?
A teraz z innej strony. Nie dość, że otacza nas „mówiące żarcie”, a samochody dodają nas do znajomych na „fejsie”, to związku z wejściem w życie RODO niemal wszystkie portale, z którymi kiedykolwiek miałem do czynienia uparły się, że dla mojego dobra mnie „spersonalizują” – to tak jakby można było dosłodzić cukier lub też mnie „doczłowieczyć”.
Otóż wypraszam sobie takie zabiegi, ponieważ sam wiem najlepiej, co mi potrzeba, a co jest dla mnie zupełnie zbędne. Nie zgadzam się na gmeranie w mojej wciąż jeszcze wolnej woli i futrowanie mnie niczym kaczkę tłustymi kąskami, na ciągłą inwigilację i na dokonywanie za mnie wyborów i to na dodatek z pozycji nieomylnego eksperta. Czas już chyba najwyższy, żeby tym ubezwłasnowolniającym nas wszystkim poczynaniom stawić obywatelski opór i jasno powiedzieć, że nie godzimy się na taki stan rzeczy; nie ulega jednak wątpliwości, że wcale nie będzie to takie łatwe.
A na początek być może wystarczy, żeby za wszelką cenę nie poddawać się bezczelnej manipulacji i jeżeli to tylko możliwe, nie udostępniać swoich danych osobowych, adresów, numerów telefonów. Niektóre z portali internetowych starają się, powołując się na RODO, wymuszać je od nas w zamian za korzystanie z ich usług na dotychczasowych warunkach.
Cóż – obejdzie się, bo jak to starzy ludzie powiadają – „jeszcze przyjdzie koza do woza”…
Waldemar Robak