Dostaliśmy wiadomość od naszej czytelniczki, która przedstawia sprawę opieki nad kotami z perspektywy osób uznawanych za nieczułe, wręcz okrutne, czyli takie, którym wolno żyjące koty przeszkadzają. Czy faktycznie są to osoby, które nie lubią zwierząt? Oddajmy głos pani Kasi (imię zmienione na prośbę czytelniczki).
List od czytelniczki
(…)Problemem, z którym się borykam są wolno żyjące koty przy ul. Mieszka I w Płocku. Nie jest to mój osobisty problem, a problem większości mieszkańców tutejszych bloków. Otóż koty te powodują zniszczenia parkujących wokół bloków samochodów. Wygrzewają się na ich maskach, rysując lakier, ostrzą sobie pazury o opony. (…)I tu pojawia się pytanie, kto pokryje koszt lakierowania elementu? W bloku, którym mieszkam, mieszka również pani, która regularnie karmi te koty. Jest ona zarejestrowana w Towarzystwie Opieki Nad Zwierzętami oraz w Urzędzie Miasta jako ich opiekunka, więc powinno być logiczne, że to właśnie ona powinna również odpowiadać za szkody wyrządzone przez te zwierzęta. Tak jednak nie jest. Odpowiedzialnego brak. Sprawa została zgłoszona na Policję, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Spółdzielnia rozkłada ręce, ponieważ wszystkie próby pozbycia się kotów kończyły się wnioskiem do Prokuratury. Koty od kilkunastu lat mieszkają w piwnicy w naszej klatce, mają tam miski pełne jedzenia, legowiska, tam też się załatwiają. Posadzka jest tak przesiąknięta kocim moczem, że smród roznosi się po całej klatce. Jakby tego było mało, kobieta, która zajmuje się tymi kotami, w swoim 38-metrowym mieszkaniu posiada kilkanaście kotów. Smród jest nie do zniesienia. Latem nie można otworzyć okna, ponieważ odrzuca zapach kocich odchodów oraz swąd gotowanego dla nich jedzenia. (…) Schronisko kotów nie przyjmie, ponieważ są to koty wolno żyjące, a takie nie mają szans na adopcję. Kotów cały czas przybywa, w bardzo szybkim tempie się rozmnażają, ponieważ nie są sterylizowane, choć miasto co jakiś czas prowadzi takie akcje. Jednak ich opiekunka zgłosiła tylko 2 koty. Sprawa nie interesuje ani Straży Miejskiej, ani Sanepidu. Twierdzą, że to nie leży w zakresie ich obowiązków. A kotów coraz więcej i szkody coraz większe. Ponad 90% mieszkańców tego bloku jest za tym, aby koty stąd gdzieś przenieść, ponieważ są bardzo uciążliwe. W Urzędzie Miasta uzyskałam informację, że na chwilę obecną oni nie wydają bezpłatnych karm dla tych kotów, robią to wyłącznie w okresie jesienno-zimowym. Proponują też, aby Spółdzielnia postawiła domek, w miejscu które nie byłoby uciążliwe dla mieszkańców ani dla ich samochodów, w którym koty te mogłyby zamieszkać oraz być dokarmiane przez swoją opiekunkę. Spółdzielni jednak mało ten pomysł się spodobał, ponieważ to niesie za sobą koszty, a poza tym domek taki już kiedyś postawili i ktoś go ukradł. Kazano nam wystąpić z pismem o odszkodowanie za zniszczoną maskę, być może Spółdzielnia pokryje to ze swojego ubezpieczenia, jednak pewności co do tego nie mam. Z tym, że to nie rozwiąże problemu kotów, ponieważ osób poszkodowanych jest znacznie więcej, a te koty to jakaś plaga.
Wizyta pod znakiem fetoru i pcheł
Pojechałam na miejsce, żeby naocznie przekonać się, jak wygląda sytuacja. Pani Kasia zaprowadziła mnie do piwnicy, gdzie już od wejścia przywitał mnie nieznośny fetor moczu. Dowiedziałam się, że dzisiaj właściwie nie czuć tego zapachu, ponieważ jest wiatr, no i piwnica było dopiero co sprzątana. Nie dało się jednak nie zauważyć śladów kociej bytności w piwnicy – plamy na podłodze i zniszczone rury. Przy zakratowanym okienku stało jedzenie i woda dla kotów, a do środka zaglądał zaciekawiony przedstawiciel kociego rodu.
Z piwnicy poszliśmy do mieszkania, w którym pani Kasia opowiedziała, jak koty wpływają na jej życie. Potwierdziła to, co napisała w e-mailu, pokazała też zdjęcia, które zrobiła na udowodnienie szkód, wyrządzanych przez zwierzaki.