REKLAMA

REKLAMA

Z pożółkłych szpalt Korrespondenta Płockiego: Krążownik z Kłajpedy, latający nieboszczyk i wpadka gubernatora

REKLAMA

I znów zapowiada się nadzwyczaj interesująca wycieczka w naszą przeszłość… Co porabiali nasi przodkowie w kwietniu 1880 roku? Przede wszystkim zwyczajnie czynili przygotowania do Świąt Wielkanocnych, które wypadały wtedy na początku miesiąca.

Aby podreperować czystość duszy i sumienia oraz wzbudzić w narodzie skłonność do filantropii. tradycyjnie w kościołach przedstawicielki płockiej socjety zbierały datki dla ubogich:

Przeczytajrównież

„Zwyczajem corocznym w ostatnie dni Wielkiego Tygodnia w kościołach naszych kwestowały panie, w tym celu uproszone przez radę dobroczynności domów pomocy guberni naszej. Efekt tej kwesty był następujący: w Katedrze pani prezesowa Pawłowska z córką Heleną zebrały rubli 74, w Farze pani adwokatowa Dąbrowska z siostrą panną Mayą Skupieską zebrały rubli 50, w kościele poreformackim pani prezydentowa Widulińska z panną Jadwigą Wysocką i Felicyą Bulewską zebrały rubli 30. Kwota osiągnięta z kwest oddana została w 1⁄3 na rzecz kościołów, a w 2⁄(3 ) na zakłady dobroczynne.”

Kiedy w Płocku trwała przedświąteczna krzątanina, redaktorzy naszej gazety pilnie nadstawiali ucha, bowiem sensacyjne wieści dotarły właśnie z samej stolicy:

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

„Zaszczytnie znany ze swych nowelli tłumaczonych na różne języki oraz wysoko ceniony prelegent Henryk Sienkiewicz (Litwos), który niedawno odwiedził Lublin, ma przybyć na Zielone Święta do Płocka dla wygłoszenia jednego, a może kilku nawet odczytów. Skwapliwie dzielimy się z czytelnikami „Korrespondenta” tą wiadomością, bo przybycie do naszego miasta tak chlubnie znanego prelegenta wszechstronnie będzie pożytecznem. Dla nas będzie to rzadka uczta duchowa, do jakiej rzadko tak mamy sposobność, a dla Litwosa będzie zapewne miłem, a z pewnością pożytecznem bliższe poznanie prowincyi i jej życia, o którem zazwyczaj panowie literaci warszawscy bardzo niedokładne mają wyobrażenie.”

Na szczęście Henryk Sienkiewicz zaplanował swój pobyt dopiero na Zielone Świątki, tak zatem zaraz po Wielkanocy nie był zdany na środki masowej komunikacji, bowiem korzystając z nich w tym czasie należało się wykazać nadzwyczajnym hartem ducha:

„We wtorek statek parowy odpływający do Warszawy był oblegany przez tłumy podróżnych wracających ze świąt. Obawa była, czy statek pomieścić może wszystkich ludzi pragnących jechać. Była chwila, gdy użycie prawa mocniejszego zdawało się grozić. Pomimo 5 ej godziny rano i chłodu powietrza, przy statku było gorąco. Osób 204 tego dnia z Płocka wyjechało statkiem, który przemienił się w pudełko sardynek.”

Obserwacja tego, co działo się na Wiśle była dla płocczan przedmiotem wielu niespodzianek. Oto pewnego kwietniowego dnia zdumionym oczom naszych antenatów ukazał się prawdziwy rarytas, dostojny i ekskluzywny brylant, sunący lekko po falach książę wszystkich rzek:

„Wisłą w niedzielę po południu przez linię mostu naszego przepłynął statek parowy, który budową i kształtem z dala wyróżniał się od parowców naszych krajowych. Z wiadomości zaciągniętych na pokładzie dowiedzieliśmy się, że „Taratan” – bo taką ma nazwę, płynie z Kłajpedy do Pińska; jak widzicie droga jego nie prosta i nie bliska i różnych wód unosić go będą fale. Statek ten jest kołowy o sile 60 koni, zrobiony został w Anglii i widoczne nosi ślady wybornej konstrukcji, z którym nie mogą się równać parowce obsługujące Wisłę, od niesumiennych partaczy niemieckich nabywane. „Taratan” jest statkiem pasażerskim, długo pływał na Niemnie, poniżej Kłajpedy. Wyposażenie I klasy odznacza się wygodą i wykwintnością. Oprócz wielkiej sali dla tejże klasy należy salon bardzo piękny zbudowany na pokładzie. Statek ten nadzwyczaj szybko płynie, a mało się zanurza. Nabyty on został przez firmę Saul Levin z Pińska dokąd płynie, następnie zostanie wysłany na Dniepr.”

Rzeczony krążownik słodkich wód posiadał moc mechaniczną nieco tylko wyższą od dwóch fiatów 126p, a mimo to wzbudzał podziw i powszechną ciekawość; skądinąd dowiedzieliśmy się też co nieco o legendarnych, niemieckich partaczach… ale skoro sprawy miały się aż tak źle, to jakim cudem, przy tak kiepskim poziomie wykonawstwa naszych zachodnich sąsiadów, udało się im kilkadziesiąt lat później zbudować audi, porsche, czy też bmw? Potraktujmy powyższe pytanie jako czysto retoryczne, tymczasem w trakcie przeglądania szpalt Korrespondenta jeszcze jedna wiadomość wprawiła mnie w osłupienie. Oto ona:

„W tych dniach odbyło się posiedzenie roczne Towarzystwa Lekarskiego Płockiego. (…) Najwięcej czasu zajęły dyskusje na szczepieniem ospy. Nagląca ta kwestia była przedmiotem gorących rozpraw. Tak często powtarzające się u nas epidemie ospy przypisywano złemu i niedokładnemu szczepieniu. Ale i wykonawcy muszą być usprawiedliwieni, bowiem raz za pracę – która trwa kilka tygodni – dotychczas byli mało albo całkowicie nie wynagrodzeni, następnie ciemnota ludu naszego niepojmującego dobrze skutków szczepienia na każdym kroku stawiała im tamy. Postanowiono więc od całego towarzystwa wnieść do najwyższej władz projekt reformy.”

Wydaje się nie do wiary, że w 1880 stosowano już powszechne, profilaktyczne szczepienia ochronne przeciwko ospie, ale przecież z twardymi faktami nie powinno się dyskutować. Metodę szczepień zwaną wakcynacją wynalazł niejaki doktor Edward Jenner już w 1796 roku; w XIX wieku wdrożono ją już na całym świecie. Przed ospą zatem nasi przodkowie lepiej lub gorzej się zabezpieczyli, tym niemniej wiosną 1880 roku coś niepokojącego pojawiło się na ulicach Płocka i trudno w tym miejscu uniknąć narzucających się analogii z naszą obecną, ekstraordynaryjną sytuacją:

„W życiu Płocka minionem trudno przyszłoby wynaleźć moment, w którym jak obecnie, tyle rodzin było opłakujących stratę najbliższych. Wszędzie dokoła widzi się szaty żałobne i świeżą boleścią znękane twarze. Początek wiosny tegorocznej odznaczył się bezprzykładną śmiertelnością. Ofiarą śmierci stały się szczególniej osoby dojrzałego i późniejszego wieku. Nie wiemy, czy w innych stronach naszego kraju śmierć tyle sieroctwa sprawia. W każdym razie w szeregu znakomitości, którymi słusznie naród chlubić się może, liczne i głębokie wyrządziła szczerby. Tak wiosna ta zamiast zieloną barwą nadziei nie tylko zbyt wiele rodzin w Płocku, ale całe społeczeństwo nasze okryła żałobą.”

Skoro tak wiele osób odchodziło z tego świata, siłą rzeczy odbywały się także pogrzeby, ale opis pochówku pewnego proboszcza trudno by zaliczyć do katalogu typowych wydarzeń, a wszystko za sprawą z pozoru tylko zwyczajnego mostu… Czyżby budowali go niemieccy partacze?:




„Przedwczoraj o godzinie 2 ej po południu gościńcem prowadzącym z Dobrzykowa do Czermna szedł kondukt pogrzebowy, Opuścił właśnie kościół parafialny w Dobrzykowie i dążył na cmentarz. Trumnę włościanie nieśli na ramionach, a żal i boleść szczera malowała się na wszystkich twarzach. Tę ostatnią posługę z wielką uroczystością i przejęciem się oddawano, acz pozory tego pogrzebowego orszaku były nader skromne. Gromadka wiejska w ten sposób niosła na miejsce wiecznego spoczynku swego pasterza ś. p. księdza Konrada Tałajewskiego , proboszcza parafii Dobrzyków w powiecie Gostyńskiem. Kondukt wszedł właśnie na most dość szeroki, zbudowany na rowie odpływowym, gdy nagle most ten załamuje się, ludzie obalając się trumnę z rąk puszczają, ta rozbija się i zwłoki z niej wypadają. Można sobie łatwo wyobrazić przykre wrażenie, jakie sprawił ten wypadek w całej parafii. Mosty tamtejsze nie tylko dla żywych, ale nawet dla umarłych są niebezpieczne!”

Nie wiadomo z jakiego powodu dobrzykowski pasterz bożej trzódki został powołany przed oblicze Pana. Całkiem niewykluczone, że jego peregrynacja do krainy wiecznego spokoju nastąpiła na skutek doprowadzających do szewskiej pasji, nieudolnych poczynań parafialnego organisty:

„Nie raz w pismach publicznych ludzie dobrej woli wykazywali konieczną potrzebę ulepszenia śpiewu horalnego i muzyki organowej w kościołach parafialnych, wielkie jest bowiem zaniedbanie na tem polu, bo nasi organiści jako samouczki nie znający nut i nie mający pojęcia o dobrym śpiewie horalnym, wygrywają czasem tak przerażające trele w kościołach, któreby podobno umarłego z grobu poruszyć mogły, albo też znowu wygrywają wesołych mazurków lub skocznych kozaczków g’woli weselenia prostaków. Wprawdzie instytut muzyczny w Warszawie daje pewną ilość organistów, lecz tych utrzymanie za drogie jest w wielu biedniejszych parafiach i zaledwie by po miastach większych utrzymać się zdołali, a przyznać też należy, że tacy organiści za wiele światowych śpiewów i muzyki do kościoła wprowadzają, bo nie są kształceni na tle czysto kościelnem. Ja sądzę, że w tem smutnem położeniu jedynie tylko praca i gorliwość miejscowych plebanów zaradzić by temu mogła przez nabywanie dla organistów nowych śpiewników i nowszych utworów na organ, pilnując przy tem, by w chwilach wolnych od zajęć obowiązkowych, w muzyce i śpiewie kościelnym się kształcili.”

Dotknięci różnymi rodzajami plag, których nie znano nawet w Egipcie, nasi przodkowie dzielnie stawiali im czoła, nie przejmując się zbytnio nawet faktem, że przestępczy proceder kwitł jak nigdy dotąd i nie było skutecznego sposobu, aby go ukrócić:

„W tych dniach kradzieże zagęściły się bardzo mieście naszem. Słyszymy codziennie o nowych wyprawach złodziei, kończonych codziennie dobrym dla nich skutkiem. Przy ulicy Szerokiej właścicielowi skradziono srebra przez otworzone okno, do którego złodzieje dostali się po drabinie. P.W. urzędnikowi sądowemu też skradziono srebra. Przy ulicy Grodzkiej złodziej wędrując z domu na dom po dachach dostawał się dymnikami na poddasza, skąd zabierał, co się dało. Jednej nocy ogołocił mieszkańców kilku domów z bielizny, która właśnie na górze się suszyła. Nie starczyło by nam szpalt, gdybyśmy mieli prowadzić kronikę wszystkich tych kradzieży. A policya czuwa pilnie, codziennie po kilku złodziei więzi, ważniejsze kradzieże wykrywa. Prawdą jest, że złodzieje po odbyciu krótkich formalności prawnych wypuszczani są i na wolności swoje rzemiosło dalej prowadzą.”

Skąd my to znamy? Zupełnie podobnie działo się też w Mławie, choć tu pojawiły się przestępstwa grubszego kalibru. Opisy wydarzeń żywo przypominają scenariusze westernów:

„Z Mławy donoszą nam o napadach większych rozmiarów, bo przy użyciu broni palnej. Na karczmę stojącą pod wsią Konopki napadło w nocy trzech zbójów. Karczma zamieszkana była przez małżonków Rozenbergów. Zbóje uzbrojeni w rewolwery przez wyłamanie okna dostali się do wnętrza domu. Na głos budzących się mieszkańców dali dwadzieścia strzałów. Rozenberg i żona jego ranni kilkoma kulami, żadnego oporu napastnikom stawić nie mogli, którzy też splądrowawszy dom zabrali rubli 238; ofiary swe w krwi broczące pozostawili przy życiu. Nazwiska zbójców dzięki energicznej działalności straży ziemskiej, wykryte już zostały. Są to opryszkowie z powiatu Ciechanowskiego. Z powodu jeszcze nie ukończonego śledztwa, bliższych szczegółów podać nie możemy.”

W zeszłym miesiącu opisywaliśmy dramatyczne wypadki, które rozegrały się w Radziwiu w związku z wielką powodzią, która nawiedziła tę osadę. Podobna klęska dotknęła w kwietniu 1880 roku powiat sandomierski. W całym kraju organizowano wśród społeczeństwa spontaniczną pomoc dla powodzian. W tej sytuacji w Płocku, pragnąc pewnie wykazać się inicjatywą, rosyjski vice gubernator wystosował do mieszkańców taką oto odezwę:

„Nieszczęścia, jakimi zostali dotknięci nadwiślańscy mieszkańcy powiatu sandomierskiego obudzają w naszem kole towarzyskiem szczere chęci niesienia im pomocy, dlatego na ten cel wkrótce urządzonym będzie spacer publiczny, z którego dochód przeznacza się dla naszych biednych rodaków, pozbawionych chleba i dachu. Przy tem mam za obowiązek uprzejmie prosić wszystkich pragnących nieść pomoc dotkniętych klęską Sandomierzanom, aby ofiary swe nadesłali małżonce Gubernatora płockiego M.S. Tołstoj, która zbieranie ich raczyła przyjąć na siebie. Vice gubernator A. Anastasiew”.

W ten sposób carska władza chciała pokazać ludzką twarz. Niezwłocznie zatem przystąpiono do organizacji festynu, zapadły pierwsze decyzje, o czym skwapliwie poinformował Korrespondent:

„Zwracając uwagę czytelników naszych, na odezwę informujemy, że nic szczędzonem nie będzie dla urozmaicenia tej zabawy, która swoją nowością oraz szlachetnym celem tysiące osób na pewno przynęci. Ma być ogród oświetlony różnobarwnie z niezwykłym przepychem, będą sztuczne ognie i słońca elektryczne i w namiotach panie sprzedawać będą różne przedmioty na korzyść nieszczęśliwych Sandomierzan, a dwie orkiestry przygrywać będą. Zabawa zamierzona ma się odbyć na placu dnia 3 maja…”.

W ten sposób płocczanie mieli niepowtarzalną, jedyną w całej Polsce okazję, aby uroczyście obchodzić zakazane przecież wtedy przez zaborców Święto Konstytucji 3 Maja. Czy vice gubernator, który w oczach swych zwierzchników musiał wyjść na kompletnego idiotę, zachował swe stanowisko? Dowiemy się o tym niebawem, już za miesiąc, kiedy wspólnie przewertujemy pożółkłe karty naszej wiekowej gazety…

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU