Nie mógł płocki teatr w lepszy sposób uczcić Międzynarodowego Dnia Teatru. Premiera „Dwóch teatrów”, sztuki patrona płockiego teatru – Jerzego Szaniawskiego, to nie tylko sukces artystyczny, wnikliwe studium kondycji człowieka, ale i swoisty artystyczny testament obecnego dyrektora. Warto go poznać, bo jest w nim zapisane coś dla każdego z nas.
W beztroskich czasach podstawówki, w ramach lekcji polskiego, wybraliśmy się do płockiego teatru, aby przeprowadzić dziennikarski wywiad. Chciałem wówczas zabłysnąć elokwencją i zapytałem wprost kim był Jerzy Szaniawski, czyli patron naszego teatru. Pamiętam do dziś lekki uśmiech w oczach naszej rozmówczyni i odesłanie mnie do biblioteki ( nie było wówczas internetu) oraz gromy w oczach mojej polonistki (odczytywałem z nich jedno: jak mogłeś mnie i całą klasą tak skompromitować?). Faktem jest, że cała sytuacja wpłynęła na moja ambicję i jak najszybciej nadrobiłem swoje braki. I do dziś się z tego cieszę.
Życie Jerzego Szaniawskiego to bowiem temat na oddzielną sztukę. Pochodził z ziemiańskiej rodziny, ale całe swoje życie poświęcił pisaniu – głównie dla teatru. Uciekał od twórczego koniunkturalizmu, zawsze w centrum swojej twórczości stawiając człowieka. Zapłacił za to swoją cenę. W latach trzydziestych był cenionym i uznanym dramaturgiem, po wojnie nie chciał płynąć wraz z falą socrealizmu, więc – niemal dosłownie – przymierał głodem.
Paradoksalnie właśnie wtedy powstały „Dwa teatry” – uważane za jego największe dzieło. W czasie popaździernikowej odwilży wrócił nieco do łask, ale do głównego nurtu już nie – zamieszkał w swoim rodzinnym majątku w Zegrzynku. Pod koniec życia ożenił się, ale chyba nie trafił najlepiej, bo schizofreniczna żona się nad nim znęcała. Zmarł w 1970 roku. Napisał 77 sztuk, ale ponad połowa spłonęła podczas pożaru jego dworku w 1976 roku. W czasie pożaru spłonęli także dwaj … złodzieje, którzy zostali ponoć w budynku zamknięci przez … wdowę po Szaniawskim. I jak tu nie wierzyć słowom, że życie pisze najbardziej niewiarygodne scenariusze?
W jakimś czasie po śmierci Szaniawskiego, mam nadzieję, że już na zawsze minionym, jego sztuki stały się „niemodne”. W teatrze zaczęli rządzić „brutaliści”, reformatorzy, awangardziści itd., a w stosunku do stylu twórczości patrona płockiego teatru uknuto niezbyt pozytywne określenie „szaniawszczyzna”. Że to niby ramotne , nie na czasie itd. Kiedyś w Argentynie – kraju który żyje piłką nożną – kibice malowali na swoich samochodach napisy „wybacz mi Bilardo”. Oddawali tym samym honor trenerowi swojej kadry narodowej, Carlosowi Bilardo (nota bene lekarzowi medycyny, sic!), którego zawzięcie krytykowali, a który w 1986 poprowadził Argentynę do mistrzostwa świata. Myślę, że krytycy Szaniawskiego (jeśli jeszcze żyją ) mogliby dziś zrobić to samo. Teatr wraca dziś do korzeni, bo jego istotą jest człowiek i jego egzystencjalna kondycja. Możemy mówić w teatrze o rzeczach aktualnych, komentować rzeczywistość itd., ale jeśli nie skupimy się na uniwersalnych problemach pojedynczego człowieka, wszystko to będzie tylko mierną publicystyką, którą serwują nam, często w dość prymitywny sposób, media. A więc to Szaniawski miał rację i dokonał „słusznego”, artystycznego wyboru. Nie sadzę zresztą, aby był to jakikolwiek wybór – po prostu pisał o tym, czym żyła jego artystyczna dusza.
„Dwa teatry” to praktycznie historia każdego z nas. Wszyscy przecież żyjemy niejako w dwóch światach. Jeden – nazwijmy go w uproszczeniu rzeczywistym – to wszystko to, co nas otacza, czym żyjemy i co zajmuje nas na co dzień. Dokonujemy jakiś wyborów, na coś „stawiamy” itd. Jest też jednak świat inny, ten, który jest już tylko „nasz”. To w nim dochodzi do głosu sumienie, moralność, słynny herbertowski „głos wewnętrzny”. To w nim tyczymy największe walki – często z samym sobą.
W tym pierwszym świecie przeważnie gramy jakieś role. Czasem przez kogoś do nas przypisane, czasem takie, które sami dla siebie wymyślamy. W tym drugim świecie na grę, na udawanie, nie ma już miejsca. Jesteśmy tylko my i czysta prawda o nas. Często próbujemy ją zagłuszać, ale w ostatecznym rozrachunki źle na tym wychodzimy. Warto wybrać się na „Dwa teatry”, aby zdać sobie z tego sprawę. Zaryzykuję twierdzenie, że może to być dla nas jak oczyszczająca terapia, swoiste katharsis. Podane do tego w wykwintnej formie – scenografia, muzyka i nowoczesne wizualizacje – zwłaszcza te związane z wodą – robią wrażenie.
„Dwa teatry” to także znana od dawna formuła teatru w teatrze. Krótkie jednoaktówki odgrywane na scenie są mocną częścią przedstawienia. Kto bowiem nie „dotknął” w swoim życiu kwestii miłości i związanych z nią wyborów, albo nie zmierzył się ze starością – swoją lub bliskich? „Szukamy czegoś gdzieś daleko, nie dostrzegając tego co jest blisko” – pada ze sceny. Że to niby oklepana fraza? Niech ktoś mnie przekona, że nieprawdziwa.
Dyrektor Marek Mokrowiecki wystawiając Dwa teatry wzniósł się na wyżyny i niejako zostawił swój artystyczny testament. Życzę mu jeszcze oczywiście długich lat aktywności zawodowej, ale z testamentem żyje się ponoć spokojniej.
Cały zespół ( od twórców plakatu począwszy), który przygotował „Dwa teatry” zasługuje na uznanie. Nie od dziś wiadomo, że teatr to pewien rodzaj magii, która jest szczególna wtedy, gdy spektakl jest udany. Na premierze Dwóch teatrów udzieliła się ona wszystkim. Nawet politycy w swoich scenicznych przemówieniach ( to w Płocku popremierowy rytuał) mówili do rzeczy i od serca ( a nie zawsze im to wychodzi). Płocka publiczność, tradycyjnie już nagradzająca spektakle owacją na stojąco, tym razem wstawała z naturalnego i szczerego „uniesienia”.
Zachęcam do wybrania się na „Dwa teatry”. Magia może zadziałać, a wtedy być może także teatr naszego życia stanie się pełniejszy? Nawet jeśli na chwilę, to warto.
Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru