Jak to mówią – „im dalej w las, tym więcej drzew”. Musi tak być też u naszych fotografów, którzy stawiają sobie coraz to ambitniejsze zadania. Bo czy fotografia może być w ogóle poetycka, a jeżeli tak – to w jakim zakresie?
Na pewno możemy sobie wyobrazić, że fotografia, nie wykraczając poza swoją konwencję, może być subiektywną ilustracją literackiego utworu – wspomaga go, pobudzając naszą wyobraźnię. Oczywiście, takie określenie ram twórczych ma pewien defekt, zawsze bowiem będą to indywidualne wypowiedzi dwóch twórców – poety i fotografa, i nie muszą być one spójne. Do tego dochodzi na dodatek również nie mniej równoprawna percepcja tych w dużej mierze autonomicznych utworów przez odbiorców – tak zatem sprawa wyjątkowo szybko się komplikuje.
Inną, pewnie równie wyboistą ścieżką, jest potraktowanie fotografii jako zupełnie suwerennej wypowiedzi, zawierającej w warstwie naszych skojarzeń i wyobraźni jakiś pierwiastek liryczny. Doskonale to wiemy, że pewne obrazy potrafią nas rozczulić, wzruszyć, wprawić w dobry nastrój, wywołać lęk, grozę, czy też nostalgię – tak zatem budzą, zupełnie jak w poezji, nasze emocje. Pozostaje jednakże zasadnicze dla tych rozważań pytanie, czy w fotografii można posługiwać się środkami artystycznymi tradycyjnie charakteryzującymi poezję, takimi jak metafora, epitet, anafora, czy chociażby apostrofa?
Wydaje się, że przynajmniej część z nich może być z powodzeniem przetransponowana na język obrazu. Powróćmy jednakże do październikowych wyborów. W konkursie wzięło udział kilkadziesiąt fotografii. Jedni stawiali na ascetyczną oszczędność wyrazu, minimalizm, inni zaś gustowali w niemal barokowym obrazowaniu. Jednakże okazało się, że nie jest istotne, jakimi środkami osiąga się ten wyznaczony cel w momencie, gdy musi zadziałać intuicja widza. Obraz powinien zbudować czynnik, który na wskroś nas poruszy, a tym samym jednocześnie udowodni, że dotyka naszych emocji.
Tym razem największe uznanie zebranych zyskała fotografia Waldemara Robaka pt. „Apokalipsa”. Fotografia… a raczej dwie, ponieważ zdjęcie jest fotomontażem. Za tło posłużyło żelbetonowe wysypisko, tymczasem nagrobkowy anioł stróż został przeniesiony z innego kadru.
Oczywiście, ortodoksyjni wyznawcy „camera obscura” oprotestują taki zabieg twierdząc, że nie ma on nic wspólnego z prawdziwym pojmowaniem tej dziedziny, jednakże w moim przekonaniu, nakładanie sobie sztywnych kagańców, nie popartych jakąkolwiek racjonalną argumentacją, a wynikających jedynie z tradycji, nie ma większego sensu. Odbiorcy i tak zweryfikują nasze wybory – bezwzględnie określą, co na nich działa, a co wpisuje się w spektrum śmieszności lub też kiczu.
Chyba najistotniejsze w takim eksperymentowaniu jest to, aby nie zatracić celu swych poszukiwań. Niejednokrotnie efekt może okazać się zwyczajnie sztuczny, plastikowy, dziwaczny, a nawet groteskowy. Jednakże widziałem również w ostatnim czasie sporo zdjęć profesjonalnych fotografów, którzy w dążeniu do zachwycającego efektu konwencjonalnych ujęć zwyczajnie przesadzili z narzędziami, jakie oferują nam programy do obróbki zdjęć – neonowe, „wściekłe” kolory, czy też bezmyślne ostrzenie kadru, które wokół obiektu tworzy nienaturalną aureolę, to modelowy przerost formy nad treścią.
Powróćmy jednakże do naszej „Apokalipsy”. Fotografia jest niemal monochromatyczna, utrzymana w szarościach, co wzmaga wrażenie spowijającego ziemię i unoszącego się jeszcze w powietrzu budowlanego pyłu; betonowa pustynia i szare, stalowe niebo potęgują atmosferę wielkiej katastrofy. Anioł stróż już nie ma kogo chronić, dlatego być może znalazł się na tym wysypisku. Groza, pustka, osamotnienie i niedowierzanie, że sami sobie sprokurowaliśmy taką hekatombę… Czyż nie jest to poetycka metafora?
W czasie dyskusji ktoś stwierdził, że ta fotografia jest doskonałą wizualizacją poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego – tak zatem spróbujmy:
„O, zatrzymać! Milczenie. Widzę jeszcze ludyi naród pod kopułą, gdzie szalone wozy
wypruwają z obłoków deszcze krwawych nożyc.
I pada mór, i ludzie wypłoszeni
do bram łomoczą, a bramy z kamieni.
Więc przypadają do stóp drżącej ziemi,
a ta otwiera paszcze, całuje i wchłania,
i niebo drga, nie woła żaden głos.
Milczenie. Sny ziewają. Puszcze płyną górą
i leżę tak, a w dłoniach kolumny z marmuru
wbite warują ciszy. Nie przychodzi śmierć
i tylko niebo błyszczy oparte o pierś,
a ciało jeszcze raz zmienia się w sypki popiół.”