– Pal sześć moje udręczone ciało, jestem gotów się poświęcić. Tylko skąd mam nabrać pieniędzy na tę edukację Gośki? Podręczniki kosztują, jak „białe kruki”, a córci jakoś rozumu specjalnie od nich nie przybywa. – Po mamusi poszła… – mruknął niedosłyszalnie na koniec.
[dropcap]Z[/dropcap]ośka Płockowiakowa z impetem rakiety balistycznej, nie zamykając nawet drzwi od korytarza wparowała do pokoju rzucając się w przytulne objęcia fotela.
– No i miała rację! – wydusiła ledwo z siebie, jeszcze do tej pory ciężko łapiąc oddech. – Kto? – widząc ciężkie poruszenie matki, zareagowała chórem męska część rodu – syn Przemek, mąż Jurek i dziadek Rysiek. – Maggie, znaczy się nasza Gośka! Wczoraj zażądała ode mnie półtora tysiąca na podręczniki do szkoły. Powiedziałam jej, żeby nie była taka mądra i skoro są tak drogocenne, to ja sama je kupię.
– Jak rozumiem, właśnie wróciłaś z zakupów – empatycznie domyślił się mąż.
– Dokładnie tak! Wzięłam pięćset złotych, wykombinowałam sobie, że kupię używane, ale się okazało, że teraz podręczników używa się tylko raz, bo się w nich pisze! Pieniądze skończyły mi się po pięciu pierwszych podręcznikach!
– Zawsze myślałem, że książki się pisze, a nie w nich się pisze – zadziwił się Jurek.
– Nic nie rozumiecie – włączył się do rozmowy Przemek. – To są podręczniki z ćwiczeniami, zadaniami, testami, które się wypełnia. To taka nowa metoda edukacji w obiegu zamkniętym.
– W obiegu! O! To na pewno! – podchwyciła matka – Właśnie obiegłam osiem księgarni i za ciężkiego groma nie mogę dostać trzech podręczników. Nakład był, jak to mówią, limitowany, skończył się dawno temu, a w kilku miejscach nawet o takich książkach w ogóle nie słyszeli, radzili żebym przyszła w nowym roku szkolnym, może coś podrzucą!
– Jezu, komuna wróciła, nie dość, że drożyzna, to jeszcze wszystko trzeba będzie wybiegać, albo wystać w kolejce. A mnie kręgosłup tak naparza – lamentował Jurek.
– Bo żeś sprężyn w fotelu nie naprawił, tyle razy cię o to prosiłam, trochę ruchu dobrze Ci zrobi! – Zośka wreszcie upuściła co nieco nagromadzonej złości.
– Pal sześć moje udręczone ciało, jestem gotów się poświęcić. Tylko skąd mam nabrać pieniędzy na tę edukację Gośki? Podręczniki kosztują, jak „białe kruki”, a córci jakoś rozumu specjalnie od nich nie przybywa. – Po mamusi poszła… – mruknął niedosłyszalnie na koniec.
– Dalej nic nie rozumiecie! – przerwał stan narastających emocji Przemek. – Jak już powiedziałem, cały układ działa w obiegu zamkniętym. Wy łożycie na wątpliwych efektów edukację Gośki ciężko zarobione pieniądze, kupujecie podręczniki, które zostały po długich latach praktyki i przemyśleń, wybrane spośród wielu przez oświatowców, no pedagogów, za co im z kolei niezmiernie jest wdzięczny sektor poligraficzny, inaczej drukarnie, najczęściej wdzięczny nawet bardzo… Dzięki wpływom ze sprzedaży przedsiębiorcy mogą dać swym pracownikom podwyżki, które ci z kolei potem spożytkują na zakup podręczników dla swoich pociech – koło się zamyka. Jak mówiłem obieg zamknięty!
– Coś ci się mój ekspercie w tej koncepcji nie zgadza – ze zjadliwą satysfakcją zaripostował ojciec. – Zapominasz o tym, że ani ja, ani matka nie pracujemy w oświacie, czy też drukarni… Czyli rok w rok dokładamy do sektora publicznego i prywatnego po prostu za friko!
– Trudno, ja za wasze zawodowe wybory nie odpowiadam, czujcie się patriotami, wychodzi na to, że przez całe życie pracujecie na produkt krajowy brutto – spróbował zamknąć z dość miernym skutkiem, drażliwy temat Przemek. – Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam – zaryczał, jak ciężko zraniony niedźwiedź, ojciec.
W tej chwili w obszar działań wojennych wparowała, ni stąd ni zowąd, mocno wyluzowana Maggie. – Hy mum! – Jak zakupy? Trzeba było się tak szarpać? Lepiej dać sobie na luz, systemu nie zwalczysz! – sypała na wszystkie strony pokoju mądrościami życiowymi Gośka.
Płoche dziewczę, z ironicznym uśmieszkiem na ustach, zupełnie nie wyczuło sytuacji… Emocje, które w Zośce Płockowiakowej zelżały tylko na moment, znów „podbiły pokrywkę”, tym razem w zupełnie przedziwny sposób. – Od jutra nie chodzisz do szkoły – wycedziła ze zjadliwością kobry królewskiej matka.
– My zajmiemy się w domu twoją, bezcenną edukacją, podobno prawo na to pozwala… Ojciec przepisze podręczniki, ja poprowadzę lekcje, dziadek będzie wykładał historię, zresztą książki w domu też mamy…
Maggie, wraz z całą obfitością piercingu i innych plemiennych ozdób, po prostu wbiło w podłogę… Nie zabrzęczała ani jedna z licznych bransolet, ani jeden, nawet najmniejszy kolczyk… – Ależ mamusiu… – wyszeptała, jakby właśnie w tej chwili stanęła nad własnym grobem, przypominając sobie jednocześnie polskie zdrobnienie swojej rodzicielki. – Jakie książki!? „Pan Tadeusz”, „Tomek w krainie kangurów” i książeczka do nabożeństwa?
– Na początek w zupełności wystarczy! Literatura, geografia i wychowanie w rodzinie! – arbitralnie zadecydowała matka. – Przynajmniej tego, no… Gendera mi nie złapiesz, a i będę cię miała na oku! – Ależ mamo – Gośka nie zamierzała bez walki położyć głowy pod ciężki topór permanentnej, rodzicielskiej kontroli. Co z moim życiem społecznym i towarzyskim, kumpelkami, ziomami, no i w ogóle wykształceniem… – Ja chcę do szkoły!!! – z młodej piersi się wyrwało. – Przecież musicie mieć jakieś przygotowanie i certyfikaty!
Podniesione głosy, a w zasadzie wrzaski, wyrwały z błogiego chrapania dziadka Ryśka. – No proszę, moja wnusia tak garnie się do wiedzy, aż miło posłuchać. Jak byłem młokosem, różnie to ze mną bywało. Ale nauczyciele uczyli mnie wytrwale, a to linijką po łapach się zebrało, a to trzcinową laską po głowie i wreszcie utrwalili wiedzę… O, choćby do dzisiaj pamiętam:
„…Patrz na dół – kędy wieczna mgła zaciemia
Obszar gnuśności zalany odmętem;
To ziemia!
Patrz, jak nad jej wody trupie
Wzbił się jakiś płaz w skorupie.
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem…” – Pamiętasz wnusiu, skąd to jest?
No pewnie, to gadka z któregoś „Star Treka” – odpaliła bezwiednie Gośka. Nagle z całą, przerażającą mocą dotarła do niej wizja jej marnego dalszego żywota w objęciach domowej edukacji. – Ludzie!!! Wy jesteście nienoooormalni! Chcecie się nade mną psychicznie i fizycznie znęcać. Ja was zaskarżę, podam do sądu, Rzecznika Praw Dziecka, na policję! Zadzwonię na niebieską linię! Na to są przecież paragrafy! – wybuchła wybiegając z pokoju, pobrzękując tym razem wszystkim, co miała na sobie.
Rozważania Płockowiaków nad stanem polskiego szkolnictwa roznosiły się swobodnie po całej kamienicy na tyle głośno, że Zenek administrator, aby być w temacie na bieżąco, nie musiał nawet korzystać ze swej ulubionej, podsłuchowej rury kanalizacyjnej. Pod grubą skorupą nieokrzesania był sentymentalny. Przypomniał sobie właśnie z rozrzewnieniem korepetycje, których mu udzielała Zośka Płockowiakowa z „Pana Tadeusza”, szczególnie Księgi XIII. Sami zresztą czynili własne notatki, dopisywali też do wiekopomnego dzieła autorskie wątki.
– Taak… Edukacja jest powszechna, bo powszechnie dużo kosztuje… A mimo to, człowiek uczy się przez całe życie. Potem tę całą swoją wiedzę zabiera do grobu, bo wie, że nic nie wie… Nie! To na trzeźwo po prostu logiki się nie trzyma! Czyli, żeby zrozumieć sens ludzkiej skłonności do kształcenia, trzeba się napić! – skonstatował, biorąc solidny haust wódki administrator.