James Bond, inaczej Agent 007 – to najsłynniejsza fikcyjna postać, która oczarowała miliony ludzi na całym świecie. Zmieniają się odtwórcy głównej roli, samochody i gadżety używane przez Bonda, ale jego sława pozostaje. Czy „Spectre” zmieni opinię o 007? Czy agent Jej Królewskiej Mości powinien przejść na emeryturę?
MI6, brytyjski wywiad wojskowy i jego najważniejszy agent 007 – pisarz Ian Fleming zapewne nie spodziewał się, że postać wymyślona przez niego przetrwa tyle lat i doczeka się tylu adaptacji. Począwszy od „Doktor No” z 1962 roku, w którym rolę Bonda odegrał niesamowity Sean Connery (w sumie zagrał go sześć razy, w latach 1962-1967 oraz w 1971 roku), poprzez „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” – jedyny film z George’m Lazenby, aż po rekordzistę Rogera Moore’a, grającego słynnego agenta w siedmiu produkcjach (1973-1985), potem Timothy’ego Daltona (2 filmy) i, przez wielu uznawanego za najprzystojniejszego, Pierce’a Brosnana, który odtworzył Bonda czterokrotnie (1995-2002).
[accordions]
[accordion title=”Zobacz również Płockie recenzje: Mateusz Mierzejewski” load=”hide”]
Idę na Bonda, idę na Bonda, idę na Bonda… stwierdzenie czytane ostatnio wszędzie i słyszane z każdej strony. Trwało to tak długo, że aż w końcu postanowiłem wybrać się na najnowszą produkcję przygód agenta 007, pod tytułem „Spectre” i po tygodniu od światowej premiery tego kinowego hitu, postanowiłem podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.
Pierwsze odczucie, jakie towarzyszyło mi po wyjściu z kinowej sali, to zmieszanie, przez to, że czułem się jakbym już to gdzieś widział. To wszystko pewnie przez zakończenie, które wydało mi się tak standardowe. To chyba odpowiednie słowo. Do zakończenia jednak jeszcze wrócę. Zobaczmy, co pokazało nam „Spectre”.
Akcja filmu rozpoczyna się w Meksyku, gdzie główny bohater na własną rękę, bez zgody przełożonych, tropi mężczyznę, którego zabójstwo „pośmiertnie” zleciła mu M. Przy okazji tej samodzielnej akcji, James Bond dowiedział się, że ścigany należał do jakiejś tajemniczej organizacji. Jak się później okazało, była to organizacja „SPECTRE”, powiązana z wcześniejszymi wrogami agenta 007.
Cała meksykańska misja nie spodobała się jednak szefostwu Bonda w Londynie, przez co oberwało się nowemu M oraz całemu MI6. Na domiar złego, program „00” zostaje uznany za przestarzały i ma zostać zastąpiony nowoczesnym systemem bezpieczeństwa, którym miałby zarządzać ambitny C.
Bond po wykonaniu zadania zleconego przez poprzedniczkę M, udaje się do Rzymu, na pogrzeb wcześniej ściganego mężczyzny, a akcja filmu na dobre zaczyna się rozkręcać. Ze stolicy Włoch, agent 007 trafia do śnieżnej Austrii, gdzie cały czas działając z ukrycia, przy pomocy Q i Moneypenny, udaje mu się znaleźć odpowiedzi na kilka, dotychczas nurtujących go pytań. Przy tej okazji odnajduje także swoją partnerkę, niejaką Madeleine Swann, córkę jego starego przeciwnika Pana White’a, która od teraz będzie towarzyszyła mu już do końca jego przygód w „Spectre”.
W filmie nie może także zabraknąć czarnego charakteru, który pojawia się już w Wiecznym Mieście i którym w tej części przygód brytyjskiego agenta jest Franz Oberhauser. Na swojej drodze (nie tylko w „Spectre”), Oberhausera, 007 spotyka już wcześniej, jednak dopiero na odległej pustyni staje z nim twarzą w twarz i wydaje się, że już teraz Bond wychodzi z tego starcia zwycięsko.
Tak się oczywiście nie staje, ponieważ z całego pustynnego zamieszania Oberhauserowi udaje się ujść z życiem, przez co w dalszym ciągu, za wszelką cenę chce zabić agenta brytyjskiego wywiadu. Do tego celu stara się wykorzystać porwanie Swann oraz bombę podłożoną w starej siedzibie MI6 w Londynie. To wszystko jednak na nic się zdało, ponieważ ostatnie słowo tradycyjnie należy do Bonda, który wreszcie na dobre rozprawia się z Oberhauserem, tym samym prawdopodobnie kończąc historię Daniela Craiga jako agenta 007.
Technicznie (może poza intro) filmowi nie da się za wiele zarzucić, ponieważ pod tym względem „Spectre” to naprawdę wysoki poziom. Fabuła natomiast, jak sami widzicie, klasyczna, mało zaskakująca, lecz pomimo swoich wszystkich mankamentów, Bond to cały czas Bond, czyli w dalszym ciągu bardzo dobry film, po którym jednak spodziewałem się więcej.
Mateusz Mierzejewski[/accordion]
[/accordions]
[accordions]
[accordion title=”Zobacz również Płockie recenzje: Aneta Piasecka” load=”hide”]
Na najnowszą część przygód o Jamesie Bondzie poszłam do kina bardzo przejęta. W mojej głowie kłębiły się myśli, co tym razem spotka agenta 007? Czym tym razem mnie zaskoczy? Bond jest jednym z moich ulubionych bohaterów książkowych i filmowych. Jest też nadczłowiekiem – nic i nikt nie zdoła go zabić. Niemniej, ostatni obraz kinowy wywołał we mnie mieszane uczucia.
„Spectre” to już czwarty z kolei film o Bondzie, w którym główną rolę zagrał Daniel Craig. Aktor wciąż posługuje się tą samą pozą, która nie do końca spełnia moje oczekiwania. Na jego twarzy obserwowałam bezustannie zaciśnięte usta z uwydatnioną górną wargą. Sprawiał wrażenie sztywnego, choć miał o sobie zupełnie odmienne mniemanie. Prezentował się klasycznie w dopasowanych, czasem przyciasnych garniturach.
Kolejna potyczka, strzały czy wybuchy nie były w stanie ubrudzić kołnierzyka u białej koszuli. No właśnie. Czy już nie nazbyt absurdalnie nieskazitelny wydawał się bohater? Niczym niezmordowany osiłek, który ćwiczy tylko, kiedy musi. Jedno spojrzenie i zaciśnięcie ust sprawiało, że kobiety od razu mu ulegały. Czy Bond bywał zapobiegawczy? Ten w „Spectre” – jak najbardziej. Odniosłam wrażenie, że podczas ucieczek zaopatrzony był w co najmniej trzy komplety garniturów. W postaci granej przez Craiga niezmiennie brakuje mi uroku, typowego dla bohatera Fleminga, pięknie wyeksponowanego przez Brosnana czy Connerego.
„Spectre” to klamra trzech poprzednich części. Na podstawie już przeżytych przygód, reżyser nakręcił epizod wykorzystując wszystko to, co dotąd zostało przedstawione. Fabułę zbyt mocno rozbudowano, co zaburzyło harmonię opowieści. Film tym samym stał się bardzo długi, w którym rozgrywa się za dużo akcji, często niezgrabnie poupychanych. Kilka wątków było wprowadzonych zbyt intensywnie. Nie rozwinięte w pełni przechodziły od razu do puenty lub całkowicie znikały.
Bardzo ubolewam nad niedopieszczonym wątkiem z Monicą Bellucci. Zapowiadał się obiecująco, widziałam w nim potencjał, bardzo rozbudził ciekawość. Sprzyjała temu atmosfera wiecznego miasta oraz intymne wejrzenie do pięknej starej willi. Nie rozumiem, czemu ten temat gwałtownie zakończono, a akcja filmu nie wróciła do niego ani razu. Czuję niedosyt.
Inne fragmenty obrazu sprawiały natomiast wrażenie zanadto rozbudowanych i rozwleczonych w czasie. Zmienne tempo akcji filmu nie dodało mu energii. Wręcz przeciwnie, zmęczyło widza. Najmocniej to odczułam podczas sceny z głównym przeciwnikiem Bonda. Akcja wyhamowała, a ja poczułam jak osuwam się w fotelu sali kinowej. Od tamtej sceny czekałam na koniec filmu, który nie nadszedł prędko.
To, co mnie usatysfakcjonowało to bardzo dobre kadry i przepiękne krajobrazy. Meksykańskie obchody Dnia Zmarłych – zjawiskowe, widoki zaśnieżonych Alp – wzbudziły przyjemne uczucia. Bardzo interesujący stał się wątek bohaterów drugoplanowych wspierających Bonda, Moneypenny i Q. Świetnie wyeksponowano ich role w kampanii szpiegowskiej i miło było zobaczyć, że Bondowi jednak trzeba pomagać i doraźnie go wspierać. Moim ulubieńcem niezaprzeczalnie został natomiast Ralph Fiennes, grający M w sposób bardzo elegancki, stanowczy i profesjonalny.
Czy polecam film z Danielem Craigem „Spectre”? Oczywiście, że tak. Fani agenta 007 nie powinni się wahać przed pójściem do kina, by obejrzeć kolejną historię o ulubionej postaci. Niestety, w mojej opinii, film nie dorównał poprzednim częściom – zbyt wiele próbowano w nim opowiedzieć, zamiast skupić się na stworzeniu zwartej i ciekawej historii.
Aneta Piasecka[/accordion]
[/accordions]
Tyle samo agenta 007 zagrał dotychczas ostatni odtwórca tej roli, Daniel Craig. Do 2015 powstały tym samym 24 oficjalne (wytwórni EON Productions) i 3 niezależne filmy (telewizyjne „Casino Royale” z 1954 r., parodia „Casino Royale” z 1967 r. i „Never Say Never Again” z roku 1983). Jak wypada ostatnia produkcja o słynnym agencie brytyjskiego wywiadu?
Tym razem reżyserią zajął się Sam Mendes, odpowiedzialny także za poprzednią produkcję, „Skyfall”. Scenariusz napisali John Logan, Neal Purvis oraz Robert Wade. Premiera filmu w Wielkiej Brytanii odbyła się 23 października 2015 roku, w Polsce oglądamy go od 6 listopada.
[button link=”https://petronews.pl/wygrajbilety/” target=”new” color=”#5026a1″]PetroNews i NoveKino Przedwiośnie zapraszają – Napisz recenzję![/button]
Tytuł filmu odnosi się do organizacji terrorystycznej SPECTRE – Specjalnej Egzekutywy Kontrwywiadu, Terroryzmu, Odwetu i Wymuszania (Special Execution for Counter-Intelligence, Terrorism, Revenge and Extortion), ale „spectre” oznacza również „widmo”.
Akcja rozpoczyna się dość… dynamicznie. W Meksyku, podczas Święta Zmarłych, Bond realizuje misję, którą zza grobu zleciła mu M. Powodzenie tego zadania powoduje dotarcie do Rzymu, gdzie spotyka Lucię Sciarrę (Monica Bellucci), wdowę po znanym przestępcy, która ten stan zawdzięcza właśnie 007. Trzeba przyznać, że Bellucci nadal olśniewa urodą, nic dziwnego że jej urokowi poddał się również Bond…
To właśnie dzięki pięknej wdowie agent udaje się na tajne spotkanie organizacji SPECTRE, z którego z trudem uchodzi w jednym kawałku – głównie dzięki wspaniałemu autu, oczywiście marki Aston Martin. Tymczasem w Londynie, Max Denbigh (Andrew Scott), nowy szef Centrum Bezpieczeństwa Narodowego, przygotowuje likwidację programu 00. Bond musi więc odszukać córkę swojego dawnego wroga Pana White’a – Madeleine Swann (Lea Seydoux), aby pomogła mu rozbić sieć SPECTRE. Znając fabułę poprzednich części, możemy oczywiście domyślać się, że agent jak zawsze stanie na wysokości zadania…
Tyle fabuła, a jak wrażenia? Nie da się ukryć, że filmy z Danielem Craigiem nie są już tak dynamiczne i zapierające dech w piersi innowacyjnością gadżetów, jak wcześniejsze produkcje. Wręcz przeciwnie, sporo znajdziemy w nim nawiązań do wczesnych wersji tej produkcji. Odnoszę wrażenie, że Bond dojrzał, stał się bardziej współczesny, a jednocześnie odarty z aury niezawodności i ponadnaturalnych zdolności. Część funkcji w pięknym samochodzie nie działa, zegarek ma jedną ważną funkcję – odmierza czas (fakt, że jego „głośny alarm” okazuje się również bardzo przydatny), a z rąk zabójcy ratuje go kobieta.
Poznajemy także część jego tajemnic z dzieciństwa, co pozwala chociażby zrozumieć, dlaczego szef SPECTRE na jego widok powiedział: „Kuku”… Nowa, młoda miłość agenta sprawia natomiast, że zaczyna on zastanawiać się nad tym, czy istnieje życie poza służbą. Co by było, gdyby nie był 007?
To wszystko może powodować, że James Bond wydaje się „mięknąć”, pęka jego skorupa obojętności na wszystkie straszne rzeczy, jakie dzieją się wokół niego lub za jego przyczyną. A może po prostu agent jest już zmęczony?
Wiem jedno. Ostatnia część Bonda ma nadal w sobie to „coś” co sprawia, że wychodząc z seansu rozglądałam się bojowo wokół, a wsiadając do auta czułam się prawie jak w Aston Martinie… Może mój zegarek nie ma funkcji wybuchu, ale i na niego spojrzałam już inaczej. W końcu Bond też niekiedy po prostu sprawdzał czas…