Jak wygląda dieta sportowca? Co jeść, by pokonać maraton? Dlaczego wątróbka, choć zdrowa i wskazana przy sporcie, znajduje się na liście dań zakazanych? Odpowiedzi na te i wiele więcej pytań w kolejnym wydaniu „Płockiej Kuchni”, w której tym razem rozmawiamy z Sebastianem Dymkiem, maratończykiem, kierownikiem marketingu MOSiR Płock.
Nasz dzisiejszy rozmówca to sportowiec przez wielkie „S”. Można powiedzieć, że z pasją do aktywności fizycznej Sebastian się urodził.
– Moje imię dał mi tata, ponieważ uwielbiał Sebastiana Coe, rekordzistę świata na 800 metrów i mistrza olimpijskiego na 1500 metrów – wspomina w rozmowie z nami. – Jestem od urodzenia związany ze sportem. Teraz pracuję w MOSiR Płock, a jakby tego było mało, także po godzinach zajmuję się sportem – śmieje się.
Sebastian Dymek jest maratończykiem, trenerem biegowym i organizatorem imprez sportowych. Prywatnie to szczęśliwy mąż i już wkrótce ojciec dwójki dzieci.
Dieta jest bardzo ważna
Nasz rozmówca, ze względu na swoje hobby, czyli uprawianie biegów długich, zwraca uwagę na swoją dietę. Ta staje się kluczowa szczególnie przed zawodami.
– Na co dzień nie prowadzę jakiejś szczególnie restrykcyjnej diety. Nie mam problemów z wagą. Przy 190 cm wzrostu ważę ok. 70-72 kg. Jednak im bliżej zawodów, tym wymagania „kuchenne” rosną – wyjaśnia Sebastian Dymek.
W tym ważnym okresie zwraca uwagę na obiady. – Jeżeli robię trening rano, to na obiad mogę sobie pozwolić na coś cięższego, np. kotlet schabowy lub ryba plus frytki – opowiada maratończyk. – W tygodniu, kiedy biegam po południu, sam przyrządzam sobie obiady. Niepodzielnie rządzą dwa dania, które są szybkie do przygotowania, a po ich spożyciu równie szybko mogę wyjść na trening – dodaje.
Te szybkie, pyszne i zbawienne potrawy to spaghetti bolognese oraz kurczak w sosie słodko-kwaśnym z ryżem. – Dodatkowym atutem tych dań jest to, że uwielbia je także mój syn Filip. Dzięki wyrozumiałości mojej mamy i teściowej, mogę pomarudzić w sprawie menu przed ważnymi zawodami – śmieje się.
Kuchnia to nie jest moje środowisko naturalne
Szef marketingu MOSiR Płock radzi sobie zatem w kuchni bardzo dobrze. Spędza w niej czas jednak nieco niechętnie. – To nie jest moje środowisko naturalne – tłumaczy się w rozmowie z nami. – Na studiach, gdy sytuacja tego wymagała, potrafiłem się zmobilizować do przygotowania naprawdę dobrych posiłków. Teraz zasoby czasowe są ograniczone – stwierdza z żalem.
Właśnie z powodu niedoborów czasowych, śniadania do pracy dla siebie i żony nasz rozmówca przygotowuje… wieczorem dnia poprzedniego.
Preferuję ostre smaki
Sebastian, choć umie gotować, z całą pewnością woli jeść – szczególnie potrawy wyraziste. – Uwielbiam zupy i wszelkiego rodzaju makarony. Zdecydowane preferuję ostre smaki, więc pieprz i sól są u nas często używane – zdradza.
A co znajduje się na tej drugiej, gorszej liście? Niewiele. W zasadzie jest to tylko wątróbka. – Nie ma smaku, którego zdecydowanie nie lubię. Ale pomimo niepodważalnych wartości odżywczych wątróbki (zawiera dużo żelaza), chyba ta potrawa z polskiej kuchni najmniej mi „podchodzi” – dodaje po zastanowieniu.
Choć Sebastian Dymek lubi kuchnię włoską, to ceni również pyszne, lokalne smaki. To oczywiście naleciałości z jego młodości.
– Wychowałem się w rodzinie i środowisku silnie zdominowanym przez mężczyzn, dlatego moje babcie i mama preferowały typową polską kuchnię. Nie wyobrażaliśmy sobie obiadu bez zupy z ziemniakami, które lubią także mój tata i brat. Ze względu na aktywność fizyczną, na stole królowały kotlety, zrazy, gulasze oraz pulpety. Po ślubie, żona wprowadziła więcej owoców i warzyw do diety – wspomina.
Pasja naszego bohatera i wyjazdy z nią związane sprzyjają odkrywaniu nowych miejsc i… smaków. Dymek z wielką chęcią kosztuje nowych rzeczy. – Kilka lat temu w Budapeszcie wybraliśmy się z tatą do tradycyjnej węgierskiej restauracji. Zamówiliśmy klasykę, czyli węgierski gulasz oraz kotlet na drugie danie. Po pierwsze zaskoczyła nas porcja gulaszu. Była co najmniej trzy razy większa, niż średnie porcje w Polsce – opowiada.
Zaskoczeniem nie było także drugie danie, które również okazało się pokaźne. – Ja i tata mało nie jemy, ale porcje były wręcz „potężne” – śmieje się. – Kolejne zaskoczenie to rachunek. W stolicy europejskiego państwa za porządny obiad zapłaciliśmy raptem… równowartość 70 złotych – podsumowuje.
Sebastian Dymek skromnie nie nazywa siebie mistrzem patelni. Zna jednak co najmniej kilka pysznych i zdrowych dań. Jednym z nich podzieli się dziś z czytelnikami PetroNews. Co to takiego?
– Zdecydowanie polecę zielone pesto bazyliowe. Łatwo i szybko przygotowuje się to danie, nie ma w nim mięsa, jest syte, ale szybko się trawi (czyli można szybko wyskoczyć na trening) – mówi, podając przepis.
Pesto bazyliowe Sebastiana Dymka
Składniki:
- 25 g liści bazylii (1 „doniczka”)
- 1 ząbek czosnku
- 25 g (2 łyżki) orzeszków pinii (zrumienionych na suchej patelni)
- 10 g tartego parmezanu
- 70 ml oliwy
- sól morska i świeżo zmielony czarny pieprz do smaku
- makaron spaghetti.
Przygotowanie:
Wszystkie składniki utrzeć w moździerzu lub zmiksować rozdrabniaczem (lub mini melakserem czy blenderem), tak, aby powstały małe drobinki składników. Powstałą masę doprawiamy solą morską i pieprzem.
Mieszankę stosujemy jako sos do spaghetti lub innego makaronu. Posypujemy startym parmezanem. To smaczne, szybkie, tanie i zdrowe danie – polecam jako obiad lub kolację.
Życzymy smacznego!
Dobry chłop. Więcej ruchu przydało by się płocczanom
zadymił ten dymek
Kurcze jak nie gotowanie Marioli to seniora albo jakiegos Sebixa.Czy nie ma ciekawszych tematow?Redaktorzyna wstawil artykul o gotowaniu i dniowka zaliczona.
Bo to nie byle jaki Sebix ;)
Ślepy jesteś? wyjdź na stronę główną i czytaj sobie o czym chcesz. U góry też masz wybierz dział. Wybierz taki jaki cie interesuje a nie wchodzisz w tekst o gotowaniu i masz problem ze nie jest o polityce.