Tym razem w cyklu „Płockie recenzje” horror, na podstawie powieści Stephena Kinga. Jak ocenia tę ekranizację nasza czytelniczka?
Opis producenta
Stephen King ma swe zasłużone miejsce nie tylko w świecie literatury, ale także filmu. I jest to miejsce należne największym mistrzom. Większość jego bogatej twórczości została zekranizowana, by wspomnieć choćby takie kultowe obrazy, jak „Lśnienie”, „To” czy „Misery”.
3 maja do kin trafiła nowa ekranizacja jednego z najgłośniejszych horrorów Kinga – „Smętarz dla zwierzaków”.
Recenzja czytelniczki
Postanowiłam wybrać się do NovegoKina Przedwiośnie na film „Smętarz dla zwierzaków”. Lubię się bać, więc pełna nadziei udałam się na seans o godz. 17.
No cóż, dawno, dawno temu czytałam powieść Kinga. On, jak nikt inny, potrafi budować nastrój grozy i przerażenia, nie używając nie wiadomo jakich środkach przekazu.
Film w reżyserii duetu K. Kolsch i D. Widmyer zapowiadał się ciekawie. Zapracowany dr Louis Creed (w tej roli J. Clarke) wraz z rodziną, tj. żoną Rachel (Amy Seimetz) oraz 8-letnią córką i małym synkiem, opuszcza Boston i przenosi się do Maine. Chce więcej czasu poświecić rodzinie. Ich sąsiadem jest Jud Crandall – w tej roli świetny i bardzo wiarygodny John Lithgow.
Atmosfera zaczyna się zagęszczać, gdy kot rodziny zostaje śmiertelnie potrącony przez ciężarówkę. Las, opary mgły, muzyka, szepty w ciemności – to buduje napięcie, strach i lekkie przerażenie.
Nie będę zdradzać fabuły filmu, bo musicie zobaczyć to sami, ale powiem tak – pierwsza połowa filmu super, potem następuje seria zdarzeń, która naprawdę wbija w fotel, a u mnie dodatkowo wywołuje odruch zamykania oczu i chowania się za apaszką. Natomiast końcówka filmu budzi śmiech. Tak – śmiech.
Miałam poczucie, że zaczęłam oglądać komedię! Scenarzysta i reżyserzy nie postarali się zupełnie. Mogli przerwać 5 minut przed końcem i spuścić zasłonę niedopowiedzenia…
Podsumowując – wybierzcie się, moja ocena to 7/10.
Ewa