Znikający punkt widzenia
Punkt widzenia z czasem się zmienia – Albert Einstein
Jurek Płockowiak z impetem zatrzasnął za sobą drzwi. – Twoja matka jest zdrowa – rzucił do swej żony. – Niedługo wyjdzie ze szpitala i z nami zamieszka!
– Jak to? Przecież jeszcze wczoraj lekarz mówił, że jej stan jest niezwykle poważny…
– Nie wiem, co tobie powiedział, ale mnie dziś radził, żeby przygotować się na najgorsze! – Płockowiak z rezygnacją opadł w swój ulubiony fotel. Przez otwarte okno wdzierał się bez przeszkód festiwalowy, pulsujący rytm muzyki elektronicznej. Z rynku dochodził wesoły gwar imprezującego tłumu.
– Nie tak sobie wyobrażałam ten weekend. Własnych myśli nie słyszę – gderała Zośka Płockowiakowa. – Jurek, no zróbże coś, bo nie wytrzymam!
– Okno zamknę – zadeklarował się bohatersko mąż.
– Ależ skąd! Przecież się w tym upale podusimy! – zaprotestowała Zośka.
– To zażądam od prezydenta, żeby założyli nam klimatyzację – na koszt miasta, w ramach budżetu obywatelskiego. Jak chcą mieć festiwale, niech stworzą nam warunki do życia.
– Pewnie ci odpowiedzą, że jak ci gorąco, to się możesz wykąpać w fontannie… Jak robią właśnie te dziewczyny na zewnątrz – skonstatowała, spoglądając coraz uważniej przez okno Płockowiakowa. Niecodzienna sytuacja, zasygnalizowana właśnie przez małżonkę, poderwała Jurka z wygodnego fotela. Z wypiekami na twarzy, nie panując nad ślinotokiem, chłonął rozbieganymi oczami wielce intrygującą scenerię rynku. – Jest w końcu plaża, jest piasek, naturalną rzeczą jest się też wykąpać… W pewnych okolicznościach mógłbym pójść na duże ustępstwa. Cywilizacja ludzka przez tysiąclecia obywała się bez klimatyzacji.
– Ale mieszkała w jaskiniach, w zimnych pieczarach! Zadziwiające, jak na widok młodych, nagich dziewczyn zmienił ci się punkt widzenia – złowieszczo strzeliła Zośka, taksując swego męża spojrzeniem rażącym, jak promień lasera, jednocześnie niezwykle skutecznie zasłaniając swym wielopłaszczyznowym ciałem widok zza okna, odcinając go tym samym od ponadnaturalnych doznań świata zewnętrznego.
– A czy wyobrażasz siebie w tej sadzawce? Pewnie niechybnie wystąpiła by z brzegów – rzuciła Zośka, zerkając znacząco na niezbyt fanatycznie wypielęgnowaną sylwetkę męża, z charakterystycznym, mocno rozbudowanym „mięśniem piwnym”, sterczącym dumnie tuż ponad paskiem od spodni.
– Zosiu, proszę cię nie przesadzaj, świat się zmienia, sto lat temu chodziłabyś w ciężkiej krynolinie. Cóż w tym złego, że młodzi ludzie dobrze się bawią…
– Kiedy byłem młody – włączył się do rozmowy dziadek, który właśnie zupełnie niespodziewanie zajął drugie dostępne okno i taksował sytuację z frontowej lornetki. – Wtedy się bałem, że na stare lata, to ja nie będę mógł… No, wiecie co – ten, tego… Wojenne szkła najeżdżały, jak pikujący myśliwiec wprost na fontannę, przydając ostrości coraz to kolejnym wdziękom podlotków.
– A mnie teraz się po prostu nie chce!!! – tryumfująco podsumował dziadek Rysiek. – Ale, ale… albo mnie stare oczy zawodzą, albo w fontannie kąpie się również nasza wnusia…
W tej chwili, z prędkością światła Zośka, jak rozszalała lwica, dopadła jednym skokiem do wojennej lornetki. – Gośka!!! Do domu! – ta komenda niezwykle skutecznie zagłuszyła przez moment wszelaki rozmieszczony na rynku wyrafinowany sprzęt nagłaśniający.
O dziwo, niezbyt skruszona, aczkolwiek ociekająca jeszcze wodą Gosia stanęła po jakimś czasie w progu domu. – „3 bobry”! – rzuciła nonszalancko. – Hej Mum, ale narobiłaś mi siary przed moimi ziomami, jeszcze mnie shejtują albo wezmą za przychlasta. Jakiś mega szok! Poza tym, Gośka died. Call me Maggie! No tak! Widzę, że nie kumacie bazy…
Matce skutecznie odebrało mowę, jak i rezon, co nie zdarzało się zbyt często. – Gosiu, co ty mówisz. Kto ci to zrobił!?
Tu niespodziewanie do rozmowy włączył się Przemek, młodszy o rok brat Gośki, odrywając nos zaopatrzony w grube, korekcyjne szkła od niezwykle opasłego tomiska, które mogłoby być encyklopedią wszystkich encyklopedii. – Gośka, znaczy się Maggie, właśnie zmieniła punkt widzenia. Porzucając tradycyjne standardy zachowań, szuka akceptacji w nowej grupie rówieśniczej. W tej chwili używa młodzieżowego slangu, połączonego zresztą nieudolnie z anglojęzycznymi zapożyczeniami. Powiedziała: Dzień dobry. Ależ mi mamo narobiłaś wstydu przed moimi kolegami. Jeszcze mnie znienawidzą, albo uznają za persona non grata.
– No nie! Następny mi z łaciną wyjeżdża. Żeby to nie można było we własnej rodzinie w ludzkim języku się dogadać! – biadoliła Płockowiakowa.
– Gosiu, przecież nie tak cię wychowaliśmy! – włączył się ojciec. – Opiekowaliśmy się tobą, czytaliśmy bajki, jeszcze wczoraj byłaś taka grzeczna…
– Bajki! – prychnęła z odrazą w głosie Maggie. – Zależy, jak na to spojrzeć. Pinokio kłamał. Aladyn był złodziejem. Tarzan biegał na golasa. Kopciuszek wracał z imprezy po północy. Bolek, Lolek i Tola żyli w trójkącie. Królewna Śnieżka mieszkała z siedmioma krasnoludkami. Popeye palił fajki i się tatuował. Pacman biegał po ciemnej sali i jadł kolorowe pigułki, po których dostawał energii. Pan Kleks czytał Poradnik Młodego Zielarza. Dlaczego więc teraz mam być grzeczna!?
Nowo narodzona Maggie szybko wykorzystała ogólny stan konsternacji. – Sorki, YOLO, w/z/d/ch! – rzuciła za sobą, już za drzwiami. – Przepraszam, żyje się tylko raz, wrócę za dłuższą chwilę – kontynuował tłumaczenie Przemek.
– Tego już za wiele! – Jurek Płockowiak rzucił się do swej ukochanej skrzynki z narzędziami. Jedyne, co go mogło teraz uspokoić, to odrobina majsterkowania. – Gdzie piła? – rzucił oskarżająco w stronę żony.
– U Zenka, naszego administratora… – wyznała ze skruchą.
– A czemu dała?
– Bo pijana byłam…
Wspomniany Zenek właśnie oderwał ucho od swej ulubionej rury, dzięki której na bieżąco poznawał blaski i cienie życia Płockowiaków. – Oj, naiwna, naiwna… – westchnął z politowaniem w głosie. – Tym niemniej, punkt widzenia wraz ze światem się zmienia! Że też tego jakiś Einstein nie wymyślił. Wszystko na mojej głowie… – podsumował administrator, ocierając po tak przełomowym dla ludzkości procesie myślowym pot z czoła…