Tym razem nie będzie to reportaż z widowiska historycznego z udziałem grup rekonstrukcyjnych wskrzeszającego chwalebne epizody z dziejów polskiego oręża. Nie jest to również sensacyjna relacja z samej linii ostrzału jednego z ognisk międzynarodowych lub też lokalnych konfliktów, czy też chociażby tylko osiedlowej wojny gangów. Wojna, o której tu piszę toczy się tu i teraz…
Każdego dnia, w każdym polskim mieście, miasteczku, a nawet we wsiach, jeżeli tylko w ulice są wyposażone, toczą się walki uliczne – w dzień i w nocy, w dni świąteczne i robocze, od Nowego Roku do Sylwestra – i tak bez przerwy od dziesiątków lat. Nasze aglomeracje przypominają wielkie mrowiska, w których robota wre, trwa nieustanny ruch, coraz szybciej, coraz prędzej, bez końca… Jednakże my, ludzie, w przeciwieństwie do zaprogramowanych genetycznym kodem mrówek, wciąż na siebie wpadamy, potykamy się o siebie, czasem potrącamy, nierzadko robimy sobie nawet krzywdę pod wpływem coraz większego chaosu, nerwowości, presji czasu…
Domyślacie się już pewnie Państwo, że tym razem piszę o ruchu ulicznym – często nasilonym ponad miarę, irytującym, powodującym spięcia i konflikty. Swoją drogą, to zadziwiające, jak czasem łatwo przechodzimy od roli do roli. W jednej chwili przedzierzgamy się z kierowcy w pieszego lub też rowerzystę i niemal natychmiast zapominamy o tym, co jeszcze przed chwilą nas bulwersowało w zachowaniu i komunikacyjnych poczynaniach innych osób. Spokojnie, nie zamierzam występować tu jako ekspert, czy też mentor – będąc pieszym, kierowcą, jak też i rowerzystą, zdarza mi się popełnić głupi błąd, jednakże przede wszystkim istotne jest to, abyśmy popełniali ich jak najmniej. W tym miejscu jednak pora skończyć już z dywagacjami i przejść do przykładów, czy jak kto woli – praktyki.
Winni są kierowcy…
Niedawne, przedświąteczne obserwacje wielokrotnie zjeżyły mi włosy na głowie, niestety, rolę główną zarezerwowali sobie w nich kierowcy. Nie wiem, może to była presja czasu, oszczędzanie każdej minuty, ale w pewnym momencie najnormalniej w świecie na przejściach dla pieszych, szczególnie tych nie wyposażonych w sygnalizatory świetlne, poczułem się zagrożony. Mamy w Płocku kilkadziesiąt takich miejsc, gdzie ludzie poruszający się o własnych kończynach, nie czują się bezpiecznie – ulica Nowowiejskiego naprzeciw kościoła reformatów, Łukasiewicza przy III Liceum, Armii Krajowej obok pętli autobusowej, Mickiewicza tuż obok dworca, jak też „pasy” u zbiegu Kazimierza Wielkiego i Nowowiejskiego, po kilka przejść przy ulicach Sienkiewicza, Kwiatka i Kolegialnej i Aleje Piłsudskiego przed wiaduktem nad ulicą Spółdzielczą… Sami Państwo wymienią pewnie jeszcze wiele innych. Jakie są grzechy główne kierowców samochodów?
Właśnie kilka dni temu, przy wspomnianym przejściu na al. Armii Krajowej omal nie doszło do tragedii – kierowca, jadący przede mną, prawidłowo zatrzymał się przed pasami, na które weszła dwójka nastolatków, tymczasem „bagażówka” jadąca z naprzeciwka z impetem „przecięła” przejście. Przed tragedią uratował dzieci tylko refleks, ponieważ w porę uskoczyły przed nadjeżdżającą śmiercią. Przez mgnienie oka ujrzałem twarz kierowcy, który chyba w ogóle nie zauważył tego, co zrobił i na dodatek bezceremonialnie, wygięty w nienaturalnej pozycji, konferował przez komórkę, trzymając ją ramieniem przy uchu. Co więcej, odniosłem wrażenie, że w ogóle nie wiedział, że popełnił jedno z najbardziej niebezpiecznych w skutkach przekroczeń… Pomijając kwestię bezmyślnego zagrożenia życia ludzi, w mojej ocenie laika ten „król płockich szos” zarobił co najmniej 15 punktów karnych – w tym 10 za „nie ustąpienie pierwszeństwa pieszym znajdującym się na przejściu” oraz 5 – „używanie telefonu komórkowego podczas jazdy”.
Pewnie jeszcze bardziej niebezpiecznym manewrem, a w zasadzie przekroczeniem, popełnianym równie nagminnie jest „omijanie pojazdu, który jechał w tym samym kierunku, lecz zatrzymał się w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu” – znajdującemu się na przejściu. Jak tragiczne w skutkach bywają wyczyny kierowców, kwalifikujące się pod ten „paragraf”, nierzadko dowiadujemy się z kronik policyjnych i dramatycznych nagrań monitoringu ulicznego. Dlatego też zachowajmy szczególną ostrożność, włączmy zmysły na 110% poruszając się takimi ulicami jak Kwiatka, Kolegialna, Sienkiewicza, Jachowicza i Piłsudskiego, bowiem chwila nieuwagi może kosztować ludzką tragedię.
Na koniec zostawiłem, równie powszechny jak poprzednie, grzech kierowców spod znaku „silniejszy ma zawsze rację”. Otóż nagminnie zapominamy o tym, że skręcając w drogę poprzeczną, nieważne czy w prawo, czy w lewo albo też przejeżdżając przez przejazd dla rowerzystów – bezwzględnie fanom dwóch kółek należy ustąpić pierwszeństwa!
Kiedy wprowadzono ten przepis w zeszłym roku, byłem przyjemnie zaskoczony, jak wielu kierowców go stosuje i, mówiąc kolokwialnie, „przepuszcza” rowerzystów w miejscach krzyżowania się jezdni i ścieżek rowerowych. Niestety, jak się później okazało, ta praktyka zupełnie się nie utrwaliła, górę wzięła pewnie siła argumentu, kto jest bardziej „opancerzony”, a kto wyjdzie z kolizji bardziej sponiewierany. W chwili obecnej przestrzegałbym cyklistów przed beztroskim przejeżdżaniem w takich miejscach, bez dokładnego sprawdzenia, czy nie zbliża się jakiś samochód i jak się zachowuje jego kierowca – bez tych zabiegów można stracić zarówno zdrowie, jak i ukochany rower.
…czasem rowerzyści…
Nieco lepsza pogoda sprawiła, że sezon rowerowy już się rozpoczął i setki fanów dwóch kółek w jednej chwili pojawiły się na ulicach – jezdniach, ścieżkach rowerowych oraz chodnikach. Chyba gdzieś powstało też zupełnie błędne przekonanie, że jazda rowerem po chodnikach jest już dopuszczona przepisami i jak najbardziej legalna. Tymczasem nic bardziej mylnego. Owszem, rowerzyści mogą poruszać się po chodniku z zachowaniem szczególnej ostrożności, ustępując pierwszeństwa pieszym, jednakże tylko w wyjątkowych okolicznościach! (gdy rowerzysta opiekuje się dzieckiem do 10 lat, które kieruje rowerem, kiedy pojazdy po jezdni poruszają się z prędkością powyżej 50km/h, a chodnik ma powyżej 2 metrów szerokości, a także, gdy warunki pogodowe – silny wiatr, mgła, gołoledź – stwarzają zagrożenie dla rowerzysty na jezdni).
Kolejnym grzeszkiem rowerzystów, stwarzającym na dodatek poważne zagrożenie dla pieszych, jest przejeżdżanie jezdni po pasach. Za taką komunikacyjną „ekstrawagancję” można zapłacić 100 zł, ale, jak to mówią, kto zabroni bogatemu…
…pieszym też się zdarza…
Wydawać by się mogło, że w ruchu ulicznym najbardziej narażoną na straty i poszkodowaną osobą jest pieszy. W razie kolizji z pojazdami nie da się po prostu wyklepać wgniecionych blach i polakierować. W takim razie wszyscy „nie zmechanizowani” powinni szczególną wagę przywiązywać do własnej ochrony, nie podejmując bezsensownego ryzyka. Jednakże, jak wielokrotnie się przekonałem, ta zasada w praktyce nie znajduje zastosowania. Ile razy byliście Państwo świadkami, szczególnie na przejściach dla pieszych, walki na wrogie spojrzenia, kto kogo przetrzyma, kto ma rację i pierwszeństwo, a kto powinien ustąpić? Znów w świadomości wielu osób wbił się powierzchowny stereotyp, że pieszy ma zawsze pierwszeństwo. Owszem – ma, lecz tylko na przejściu dla pieszych, na którym już się znajduje, przy czym nie może na nie w sposób gwałtowny wtargnąć tuż przed nadjeżdżający samochód, bo przecież wtedy żadna racja i żadne prawo – ani drogowe, ani fizyki, nie uratuje go przed co najmniej gwarantowanymi stłuczeniami.
Tymczasem kilkakrotnie zdarzyło mi się również, że ktoś z premedytacją „testował” sprawność hamulców mego samochodu oraz mój refleks. Z jakiego powodu? Pewnie bezmyślności i głupoty, a nawet zwykłej, niepohamowanej w porę zawiści wynikającej z faktu , że ja w tej chwili jadę, a ten z naprzeciwka zwyczajnie idzie… Czasem także odnosiłem wrażenie, że ktoś zapolował na mnie, jak na „jelenia”, który w razie gdyby nie zdążył uniknąć kolizji – w ramach zadośćuczynienia natychmiast „wyskoczy z walorów” i wesprze człowieka w potrzebie. Nawet nie będę próbował się zastanawiać nad perfidią takiego postępowania – wiem tylko, że jadąc samochodem trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Od półtora roku w sejmowej Komisji Infrastruktury trwały prace nad nowelizacją przepisów drogowych w tym kierunku, aby pieszy uzyskiwał pierwszeństwo już w momencie zbliżania się do „zebry”. Pomysł w moim przekonaniu tak samo absurdalny, jak też nic nie wnoszący do poprawy bezpieczeństwa na drogach. Zgodnie z taką koncepcją, kierowca samochodu jednym rzutem oka, a przede wszystkim telepatycznie, powinien ocenić, czy zamiarem osoby zbliżającej się do jezdni jest przekroczenie przejścia dla pieszych. Ale jak ćwierkają wróbelki z Wiejskiej, ponoć idea upadła z hukiem i pewnie szybko trafi pomiędzy sejmowe, nikomu niepotrzebne szpargały.
W zasadzie trochę nie dziwię się takim „kosmicznym” pomysłom, jak też zapędom policji do nakładania coraz to bardziej wymyślnych sankcji karnych, skoro w naszym kraju co roku ginie ponad tysiąc pieszych, a ponad 9 tysięcy z nich odnosi w kolizjach drogowych obrażenia. Jednakże w raportach i analizach pojawia się również stwierdzenie, że częstokroć oni sami powodują wypadki swym „nieodpowiedzialnym zachowaniem”.
Ktoś może zapytać, o co mi w takim razie chodzi – wszyscy popełniają kardynalne błędy, snują się, jeżdżą albo łażą wbrew jakimkolwiek zasadom, kto w takim razie ma rację?
…Nikt nie ma racji, nikt też nie zwyciężył, wszyscy totalnie przegrywamy, ponosimy porażkę za porażką… Na domiar złego, muszę Państwa jeszcze bardziej zmartwić – żaden, nawet najmądrzejszy przepis, żadna najwymyślniejsza kara nie zagwarantuje i nie poprawi bezpieczeństwa na naszych ulicach.
Cóż zatem zrobić? W zasadzie prawie nic… Czasem się uśmiechnąć, mieć trochę więcej luzu, sympatii i tolerancji, a w dotychczasowym wrogu i intruzie dostrzec człowieka…