Kilka dni temu premier, może niezbyt przekonująco, zapewniał o stabilnej przyszłości w rządzie ministra Jacka Rostowskiego, a już późnym wieczorem Newsweek wypalił nowinę, nie przymierzając, jak łysy grzywką o parapet, o jego nagłej dymisji. Tylko dlaczego miało się to stać w środku cichej, sierpniowej nocy? Czyżby jakiś niezidentyfikowany wirus, niespodziewany krwi zew, czy też zgoła mocno depresyjny stan ducha i umysłu zawładnął postępowaniem naszego szefa rządu?
[dropcap]P[/dropcap]ewnego razu zauważyłem, że mój sąsiad rozsypuje w swym ogródku jakiś tajemniczy proszek.
– Ten specyfik to pewnie nawóz na trawnik? – zapytałem.
– Ależ, skąd! To środek na odstraszanie kosmitów – odpowiedział oburzony.
– Przecież tu nie ma żadnych kosmitów! – odparłem.
– No widzi Pan! – tryumfował – Jak ten proszek świetnie działa!
Tak właśnie mój sąsiad przypomniał mi, że różnimy się punktami widzenia i oceny sytuacji. Ktoś widzi pozytywy, ktoś z kolei wieszczy nieuchronną katastrofę. Tymczasem dochodzę do przekonania, że nasze serwisy informacyjne uparły się, żeby szpikować nas wyłącznie negatywami: porażkami, katastrofami i kataklizmami.
Od pewnego czasu nawet nasza władza pojawia się na konferencjach prasowych w „trybie pożaru” – mniejszego lub większego, kiedy już zostanie wywołana do tablicy. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, aby ktoś pochwalił się rzetelnie zapracowanym sukcesem, osiągnięciem. Trudno mi nawet zdiagnozować tę dziwną przypadłość, bo czy faktycznie nie mamy takowych, może komuś kojarzą się z propagandą poprzedniego ustroju, a może też uznano, że sukces nie jest medialny w tej samej mierze, co spektakularna porażka, morderstwo, czy trzęsienie ziemi? Powstaje też pytanie, kto na kim wywiera presję – czy władza nie chce chwalić się swymi osiągnięciami, czy też prasa nie chce o tym słuchać i takich newsów rozpowszechniać?
Sukcesem próbował się kilka dni temu pochwalić, jak zwykle bosko przystojny, minister transportu Sławomir Nowak, dając się sfotografować na tle designerskiego Pendolino. Jednakże ktoś z emfazą, niefortunnie określił to ultraszybkie cacko „Dreamlinerem polskich kolei”. W tym momencie cały czar prysł i nie pomógł wdzięk ministra. Jak wiadomo, męskie zabawki nie dość, że są horrendalnie drogie, to jeszcze potrafią się zepsuć i to nie jeden raz. Wtedy też wszystkim się przypomniało, że pociąg, choćby nie wiem jak szybki, to nie samolot i musi rozpędzić się po torach, a tych na dobrą sprawę jeszcze nie mamy. Czekamy zatem na pozytywne, nomen omen budujące, wieści z torowisk Panie Ministrze.
Kilka dni temu premier, może niezbyt przekonująco, zapewniał o stabilnej przyszłości w rządzie ministra Jacka Rostowskiego, a już późnym wieczorem Newsweek wypalił nowinę, nie przymierzając, jak łysy grzywką o parapet, o jego nagłej dymisji. Tylko dlaczego miało się to stać w środku cichej, sierpniowej nocy? Czyżby jakiś niezidentyfikowany wirus, niespodziewany krwi zew, czy też zgoła mocno depresyjny stan ducha i umysłu zawładnął postępowaniem naszego szefa rządu? Proszę się nie obawiać – zaprawdę nie stało się nic.
Mimo to, rad nie rad, premier musiał oderwać się od tego, co w tym w zupełnie prywatnym czasie czynił i został zmuszony do gorączkowego dementi na twitterze, co w zasadzie sytuacji specjalnie nie uspokoiło, bowiem dymisja Rostowskiego została przez wielu dziennikarzy już zaklepana i skonsumowana, jak narodziny królewskiego potomka brytyjskiego imperium. Swoją drogą, czasem przeraża mnie ta „czwarta władza” – skoro już o tym napisaliśmy, to tak się stanie, czekamy tylko kiedy. A tu jak się okazuje, nawet w tej ostatniej kwestii (czyli – kiedy?) co niektórzy starają się być mistrzami świata. Dobrze, że od czasu do czasu dostają po łapkach, bo to wbrew zakazom kar cielesnych, uczy jednak powściągliwości.
Już zacząłem się martwić, bo na czas jakiś przepadł bez wieści minister od patentu na zdrową żywność – Stanisław Kalemba. Podejrzewając, że może urlop, może wyprawa na Maczu Pikczu lub do źródeł Amazonki, przebiegałem nerwowo portale informacyjne. Niestety, nie zdążył pochwalić się osiągnięciami w zwalczaniu „przedsiębiorczych” oszustów polskiego rynku żywności, ponieważ właśnie rosyjskie władze zakwestionowały już dwukrotnie jakość importowanego z Polski szpiku kostnego. I znów afera! A miało być tak dobrze…