Przyznacie Państwo, że tytuł, jeżeli nie kontrowersyjny, to co najmniej zagadkowy. Czy chodzi tu o skrót „Kopacz kontra Kaczyński”, a może „Kusi – kłamie – kopuluje”…? Otóż nie, zagadnienie jest jak najbardziej przyziemne, a pewnie nawet podziemne, można powiedzieć… stricte kanalarskie. Ucinając niepotrzebne domysły, czym prędzej wyjaśniam – prawidłowe pytanie brzmi: Kto Kocha Kupkę…?
Żeby podjąć temat, z pełną premedytacją odczekałem cały tydzień – niech opadną emocje… Otóż niemal na koniec roku w „Wyborczej” ogólnonarodową dyskusję wywołała Agnieszka Kublik tekstem „Pampers z niespodzianką. To nie jest felieton przeciwko matkom”. Wyżej rzeczona, podejmując swą koleżankę z USA wybrała się do jednej z warszawskich restauracji, gdzie doznała kulturowego szoku. W maksymalnym skrócie rzecz sprowadza się do całkiem niekrępowanego przewijania dzieci w restauracjach, i nie chodzi tu oczywiście o miejsca do tego przeznaczone, tylko o sale do konsumpcji.
Zupełnie w moim przekonaniu nieszczęśliwie podjął temat w „Dzień Dobry TVN” Marcin Meller, trywializując problem poprzez sprowadzenie go do obyczajów zaobserwowanych w czasie jego wakacyjnych wojaży po Włoszech i Chorwacji. Według niego, usuwanie niemowlęcej kupy na restauracyjnym stole jest rytuałem głęboko zakorzenionym w kulturze europejskiej i nie powinno być jako takie piętnowane. Jednym słowem, epatowanie innych gości lokalu niemowlęcymi odchodami jest jak najbardziej cool. No cóż… W końcu skoro jest to nasz cywilizacyjny i geopolityczny dorobek…
Nie, nie… Teraz to ja trywializuję. Nie rozstrzygając do końca tematu, przejdę do moich życiowych obserwacji. Zostawmy w tym miejscu niczemu nie winne dzieci, niech robią to, co mają do zrobienia, skoncentrujmy się raczej na ich rodzicach. Żeby sprawę w jakiś sposób rozwikłać, pokuszę się o stworzenie pewnej klasyfikacji, co być może ułatwi nam wyrobienie właściwego osądu tego bądź, co bądź g…wnianego problemu.
Otóż współczesnych rodziców podzieliłbym na kilka kategorii:
– „RP” – nie chodzi tu o najlepszych, najbardziej wydajnych lub też płodnych rodzicieli Rzeczpospolitej Polskiej, zasługujących na ordery i najwyższe odznaczenia z rąk prezydenckiej pary. „RP” to rodzice przyjaciele – inspirujący i kreatywni, poszukujący pełnego i bezpośredniego kontaktu ze swymi pociechami, z którymi wyruszają na wspólne wyprawy, nie zważając na bóle krzyża, czy postępujący reumatyzm i eksplorują świat na wszelkie dostępne sposoby. Nigdy nie brakuje im entuzjazmu, zwyczajny dzień potrafią zamienić w Disneyland. „RP” nie pozostawiają nic przypadkowi, przed snem czytają książki o wychowaniu i w szczegółach planują zarówno najbliższą, jak odległą przyszłość swych latorośli. Rodzicielski autorytet buduje się mozolnie, ale i też najczęściej skutecznie.
– „S/M” – rodzice sado-maso. Są zdecydowanym przeciwieństwem rodziców „RP”. „S/M” robią wszystko, żeby nic nie robić i dla świętego spokoju zadania wychowawcze wypuszczają na żywioł. Gumową kulkę w usta wpychają im każdego poranka ich własne mozolnie spłodzone „owoce miłości”, które to potem znęcają się nad „starymi” z pełną, sadystyczną premedytacją i satysfakcją, jak dzień długi. Rodzicielski autorytet najzwyczajniej leży w gruzach i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek miał się podnieść. „S/M” zasłaniając się bezstresowym wychowaniem pozwalają małym terrorystom na wszystko. Ze scenami z pogranicza farsy i thrillera spotykamy się na co dzień po wielokroć – rozwrzeszczane bachory, wierzgające wszystkimi dostępnymi im kończynami, wydające z siebie ryk o skali huraganu, to nie tak rzadkie obrazki naszego krajobrazu społecznego.
– Kolejną kategorią jest „Drużyna RR”. Wbrew pierwszemu skojarzeniu, nie chodzi mi o zespół walecznych gryzoni, ani o kolesi obdarzonych super mocami, walczącymi każdego dnia ze wszechobecnym Złem. Tym dość tajemniczym skrótem określiłem „rodziców reliktowych”, czyli podgatunek szybko odchodzący w zapomnienie, kwalifikujący się do pokazywania jako unikalnego okazu w muzealnych gablotach. Ci protoplaści z kolei wychowują swe pociechy w sposób, który można czasem nazwać autorytarnym, zachowując pomiędzy nimi dystans, a jednocześnie poprzez swą konsekwencję oraz system kar i nagród budują szacunek zarówno do siebie, jak też do innych ludzi. Oczywiście, kary wcale nie muszą polegać na wysupływaniu pasa z rozległych meandrów ojcowskich spodni, co już niemal wszystkim kojarzy się z naruszaniem nietykalności cielesnej małoletnich. Być może ze względu na takie właśnie konotacje model „Drużyny RR” szybko wychodzi z użycia.
– I na sam koniec perełka, twór wydaje mi się chyba ostatniej dekady, czyli „ŚPP” – rodzice „ Świętojebliwie Porażeni Poczęciem”. W opozycji do „drużyny RR” ich liczba ustawicznie rośnie. „ŚPP” są przeświadczeni o swej ponadnaturalnej wyjątkowości. Cudowność aktu prokreacji, którego dokonali, powinien trwale zmienić kosmos i nie wiedzieć czemu, inni tego nie dostrzegają. Właśnie miałem okazję obserwować kobietę pchającą wózek z dzieckiem przez środek ruchliwej ulicy… żeby było do końca jasne – wzdłuż osi jezdni. Dostępny, nie zastawiony niczym i równy jak stół chodnik z jakichś powodów tej pani po prostu nie odpowiadał. Zachowanie jak najbardziej charakterystyczne dla „ŚPP”, którzy są przekonani, iż boska aureola w naturalny sposób okala ich nawiedzone oblicza, na skutek czego przed nimi i ich dziećmi powinni się rozstępować ludzie, drzewa, samochody, a może i nawet powietrze. W przypadkach klinicznych „ŚPP” mogą zagrażać sobie i osobom przebywającym w ich otoczeniu.
Pewnie już się Państwo domyślacie, do jakiej kategorii zaliczyłem mamusię z warszawskiego lokalu. Dlaczego tak obszernie rozpisałem się o wychowaniu? Pewnie dlatego, że właśnie wysiłki rodziców tworzą niezwykle ważną w dorosłym życiu relację. Dotyczy ona tego, w jaki sposób traktujemy innych ludzi – czy ich najprościej rzecz biorąc szanujemy, czy też podchodzimy instrumentalnie, nie wykazując zrozumienia dla ich potrzeb i odczuć.
Sam zaklasyfikowałem się do „Drużyny RR”, dlatego też pewnie nie zachwyca mnie perspektywa oglądania choćby nie wiem jak niebiańskiej i pachnącej fiołkami niemowlęcej kupki w miejscach do tego typu prezentacji nie przeznaczonych. Nie cierpię, gdy ktoś zupełnie bez powodu, bezceremonialnie przekracza granicę mojej przestrzeni publicznej, epatując sprawami, którymi nie jestem i absolutnie nie muszę być zainteresowany. Wiem, może się czepiam, może właśnie dlatego, że jestem taki reliktowy…