Świat, ukazany przez szkło obiektywu niekoniecznie musi być prawdziwy, piękny, wesoły czy… obiektywny. Każdy, kto nawet amatorsko zajmuje się robieniem zdjęć wie, że zatrzymanie pędzącego świata w kadrze to wielka satysfakcja, która może zmienić się w pasję. Jak wykonują to płoccy fotografowie? Od czego się zaczęło i jaki sprzęt polecą tym, którzy dopiero są na początku fotograficznej drogi? Zapraszamy do naszego nowego cyklu „Obiektywnie o Płocku”.
Pierwszym gościem jest Arkadiusz Gmurczyk – prezes stowarzyszenia Płocka Grupa Fotograficzna, człowiek bardzo aktywny, który biegnie przez życie nie tylko w przenośni. Często bierze również udział w różnego rodzaju maratonach biegowych, co zapewne przydaje mu się w trakcie intensywnych sesji ślubnych, które często realizuje w… górach.
Fascynują mnie ludzkie emocje…
– Fotografia to jedna z dwóch najważniejszych rzeczy w moim życiu – przyznaje Arek Gmurczyk. – Totalne uzależnienie, momentami wręcz irracjonalne. To sposób wyrażenia wrażliwości, magia ułamka sekundy. Fotografowanie to momenty. #teMomenty – uśmiecha się fotograf. Którą dziedzinę swojej pasji lubi najbardziej? – Najbardziej fascynuje mnie fotografowanie ludzkich emocji, być może dlatego, że jest tak bardzo trudne. Tu nie ma powtórek, a wykreowanie pewnego rodzaju intymności w obecności osoby trzeciej, która celuje w nas aparatem, nie jest łatwym zadaniem – tłumaczy, dodając, że… lubi wyzwania.
Lubi również fotografować sport, chociaż niekoniecznie zgodnie ze wszystkimi kanonami fotografii sportowej. – Ogólnie nie lubię powtarzalnej sztampy i rzeczy oczywistych – wyjaśnia Arek. – Z racji tego, że jestem fotografem ślubnym, nie zawsze mogę od tego wszystkiego uciec. Ale nawet w trakcie sesji ślubnej staram się to co znane i oczywiste pokazać z innej perspektywy, którą momentami być może ciężko jest dostrzec. Uwielbiam fotografować inscenizacje historyczne i ubolewam, że tak mało czasu mogę im poświęcić – widać, że prezes PGF-u opowiada o swojej faktycznej pasji, a nie tylko zawodzie. A jak to się zaczęło?
– Można powiedzieć, że zaczynałem dwa razy – śmieje się nasz rozmówca. – Od zawsze lubiłem oglądać zdjęcia, studiować je, myśleć o ich treści, analizować. W czasach „analogowych” nie byłem mocno związany ze sztuką fotograficzną od strony praktycznej. Aparat gdzieś tam od zawsze był w rodzinie, aczkolwiek uczucie chyba musiało dojrzeć. Fotografia była mi bliska, ale raczej teoretycznie, zawsze brakowało mi czasu, przez co przegrywała z muzyką, którą przez pewien czas dość mocno zajmowałem się i sportem, który uprawiam aktywnie od dobrych 17 lat. Tak naprawdę mój pierwszy aparat kupiłem sobie dopiero pod koniec szkoły średniej, kiedy zacząłem pracować „na poważnie” – chwilę wcześniej do Polski weszły kosmicznie drogie pierwsze ogólnodostępne cyfrówki – i tak jakoś, metodą prób i błędów, wszystko potoczyło się błyskawicznie – wspomina.
Arkadiusz Gmurczyk przyznaje, że jest samoukiem. – Ten drugi raz, od którego wszystko zaczęło się tak na poważnie, to było chwilę po moim powrocie do kraju, trochę ponad około siedem lat temu. Zachęcony opiniami znajomych na temat moich prac, kierując się przeczuciem, postawiłem wszystko na jedną kartę. Na fotografię. Zaryzykowałem, ale było warto. Zdecydowanie :) Myślę, że duży wpływ na to wszystko co robię, na drogę, którą wybrałem, miał moment, kiedy wspólnie z kolegami założyłem Płocką Grupę Fotograficzną. Tam poznałem fantastyczne osoby, które mocno utwierdziły mnie w tym, że droga, którą wybrałem jest tą właściwą – trudną, ale ogromnie fascynującą – opowiada fotograf.
Każdy z nas patrzy, ale nie każdy widzi
Prace Arka są faktycznie niepowtarzalne. Czy ma jakiś sposób na dobre zdjęcie? – Jeden uniwersalny? – śmieje się nasz rozmówca. – Z całą pewnością nie istnieje, i tak naprawdę możemy z tego tylko się cieszyć. Inaczej byłoby to wszystko tak powtarzalne, nudne niesłychanie. Ludzie często pytają mnie o szkoły fotograficzne, kursy, porady. Pewnych rzeczy w fotografii można się nauczyć, a z innymi trzeba się po prostu, jakkolwiek to trywialnie nie zabrzmi, urodzić. Każdy z nas patrzy. Nie każdy jednak widzi. Z mniejszym lub większym problemem, ale możemy nauczyć się warsztatu, poprawnego kadrowania, kompozycji, końcowej edycji materiału. Lepiej lub gorzej, ale to da się zrobić. Szczególnie w dzisiejszych czasach, które dają nam – nie tylko w fotografii – ogromne możliwości samorealizacji. Trudniej będzie z nauczeniem się wrażliwości, z dostrzeganiem „niezwykłego” w normalnych chwilach dnia codziennego – tłumaczy.
Możemy jednak pomóc sobie jakoś, żeby być bliżej tego „dobrego zdjęcia”? – To, co powiem, nie będzie niczym odkrywczym. Po prostu, jakkolwiek mało romantycznie to zabrzmi, musimy pracować ciężko i wytrwale – mówi fotograf, dając kilka zwięzłych rad. – Trening czyni mistrza. Zaczynaj wcześniej, kończ później. Kochaj to co robisz. I to co ważne, dbaj o swój umysł, o jego świeżość, czerp inspiracje, ale nie kopiuj i nie powielaj, chyba, że z tego chcesz być znany. Inwestuj w siebie, dbaj o swój rozwój, rób rzeczy, które Cię motywują, inspirują, spotykaj się z ludźmi, rozmawiaj z nimi o wspólnych pasjach, podróżuj – niekoniecznie daleko. I jeszcze jedno – bądź wytrwały, nawet jeśli niektórzy mówią o tobie „uparty” – podsumowuje Arkadiusz Gmurczyk.
Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że fotografowie uważają swój zawód za elitarny. Czy frustruje ich myśl, że w każdej sekundzie na całym świecie wykonuje się tysiące zdjęć? – Oczywiście, fotografia była elitarną dziedziną sztuki, ale pomimo tego, że te czasy już dawno za nami, to nie mam z tego powodu absolutnie żadnych kompleksów i nie bardzo mi to przeszkadza – mówi prezes PGF. – Taka jest kolej rzeczy i nie ma co z tym walczyć, tylko należy się do tego dostosować. Szkoda energii na walkę z wiatrakami, lepiej poświęcić ją na naukę i samodoskonalenie. Dziś o wiele łatwiej jest wystartować, ale o wiele trudniej jest utrzymać się gdzieś na powierzchni. Bądźmy w porządku dla innych, tak samo jak jesteśmy w porządku dla siebie i tak samo jak chcielibyśmy, żeby inni byli w porządku dla nas. Jeśli środowisko, w którym funkcjonujemy jest zdrowe, znikają często frustracje. To działa – przekonuje, podając konkretny przykład.
– W ramach ciekawostki mogę Wam np. powiedzieć o temacie bardzo mi bliskim. Płock jest miastem wyjątkowym pod względem rywalizacji fotografów ślubnych, ale w bardzo dobrym słowa tego znaczeniu. Momentami dużo podróżuję, rozmawiam z ludźmi z innych miast, którzy sygnalizują, że rywalizacja fotograficzna w ich miastach jest bardzo nie fair, jeden podstawia nogę drugiemu, jest dużo zawiści. U nas natomiast jeśli ze sobą rywalizujemy, to jedynie jakością własnych prac, co bardzo mobilizuje i sprawia, że chcemy doskonalić się w tym co robimy. Korzyści są obustronne – rywalizujemy zdrowo, rozwijamy się, a klient otrzymuje lepszy materiał. Rywalizujemy niepowtarzalnością naszej pracy, ale na co dzień jesteśmy kolegami, spotykamy się, pijemy razem piwo, myślimy co możemy wspólnie zrobić, żeby było jeszcze lepiej. Nie ukrywam zresztą, że wspólnie z moimi przyjaciółmi z naszego stowarzyszenia cieszymy się bardzo z tego, że nasze działania ostatnich sześciu lat mocno się do tego wszystkiego przyczyniły. Staramy się integrować lokalne środowisko i chyba nieźle nam to wychodzi. Od milionów zdjęć, które powstają każdego dnia, o wiele bardziej frustruje mnie to, jak bardzo często nie potrafimy uszanować cudzej własności intelektualnej. W tej kwestii jest jeszcze wiele do zrobienia – przyznaje fotograf.