Wielu płocczan traktuje Aleje Kobylińskiego niemal jak Tumskie Wzgórze sądząc, że ta ważna dla miasta arteria była tu od zawsze… I w pewnym sensie mają rację – ulica pojawiła się na mapach już w pierwszej połowie XIX wieku, być może też z tego powodu tak bardzo wrosła w naszą, lokalną świadomość.
Wtedy stanowiła ona część Alei Miejskich, zwanych przez mieszkańców Wielkimi Alejami lub Okopami Miejskimi, w skład których wchodziły także współczesne ulice Stanisława Jachowicza i Jana Kilińskiego. Dopiero w 1935 roku odcinkowi ulicy rozpoczynającemu się od Rogatek Dobrzyńskich, i kończącemu się przy Nowym Rynku nadano nazwę Alei generała Floriana Kobylińskiego…
Wydaje nam się, iż oczywiście nazwisko patrona tej ulicy zna każdy, choć najczęściej kojarzymy go z Szymonem – wziętym gawędziarzem, pisarzem, karykaturzystą i rysownikiem, tyle, że nic dotąd nie wiedzieliśmy o jego generalskich szlifach… Jak nie raz już się okazało, pobieżne wyobrażenia potrafią nas nieźle wyprowadzić na manowce.
Historia rozpoczyna się na początku XVI wieku. Wtedy to pewien Jan herbu Łodzia objął w posiadanie wieś Kobylaki Korysze, położoną w obecnym powiecie przasnyskim. Od tej pory począł się zwać Kobylińskim herbu Łodzia, a jego prawa do użytkowania tych ziem potwierdził w 1539 roku król Zygmunt Stary. Nowy ród z powodzeniem osiadł na Mazowszu na setki lat, a z czasem stał się na tyle majętny, że w drugiej połowie XVIII wieku objął także ziemie na Litwie w powiecie nowogródzkim, co nie jest bez znaczenia dla dalszego rozwoju naszej akcji.
Nasz bohater – Florian Kobyliński przyszedł na świat w 1774 roku w litewskim Nowogródku. Już jako młodzian został szambelanem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego: ta dworska funkcja była już owym czasie w dużej mierze honorowa, jednakże świadczyła o pozycji rodu.
Jak wiemy, były to czasy nadzwyczaj burzliwe i dla Polski niepomyślne. Podejmowane pod koniec XVIII wielu próby ratowania państwowości spełzły na niczym, jednakże zanim tak się stało, losy i hart ducha tysięcy rodaków zostały wystawione na najcięższe próby. Nie inaczej było i z naszym patronem. Gdy okazało się, że ojczyzna jest w potrzebie, przyłączył się w 1794 roku do insurekcji kościuszkowskiej – ostatniego, zbrojnego powstania tuż przed utratą niepodległości, uczestnicząc w walkach na Litwie, a później w ciężkich bojach podczas obrony Warszawy.
Po zajęciu stolicy przez Rosjan Florian Kobyliński dostał się do niewoli. Po dwóch latach pobytu w carskim więzieniu powrócił na Litwę. Tu w 1798 roku został wybrany na deputata do Najwyższego Trybunału Litewskiego, pełnił w tym czasie również funkcję zastępcy przewodniczącego sądu litewskiego.
Lecz spokojne życie nie leżało zupełnie w naturze naszego bohatera. W 1804 roku wyjechał do Paryża. Po upadku powstania trwały zabiegi dyplomatyczne, aby polskie legiony włączyć do walki o niepodległość Polski, ścierały się też różne poglądy; przebywający w tym czasie w Paryżu Tadeusz Kościuszko był za tym, by legiony stanowiły niezależną, polską formację, tymczasem gen. Jan Henryk Dąbrowski skłaniał się ku powołaniu polskiego wojska w strukturze armii francuskiej.
Obydwu naszych bohaterów narodowych Florian Kobyliński znał osobiście i spotykał się z nimi podczas tworzenia się tych koncepcji, jednak niedługo wytrzymał bez prawdziwej wojaczki. Sam ostatecznie w 1805 roku wstąpił do armii napoleońskiej, podejmując służbę w jej sztabie głównym. Tu brał udział we wszystkich kluczowych kampaniach napoleońskich, kierując strukturami wywiadu wojskowego w sztabie marszałka Luisa-Nicolasa Davouta. W 1811 roku został jego adiutantem w randze pułkownika.
Sam też osobiście podejmował akcje wywiadowcze, wielokrotnie przekraczając linie wroga; pod pretekstem odwiedzenia rodzinnych stron zbierał cenne i na tyle istotne dla armii francuskiej informacje, że w uznaniu zasług otrzymał tytuł barona cesarstwa francuskiego i został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, tymczasem w carskim imperium stał się „persona non grata”. W czasie decydującej o losach Europy kampanii napoleońskiej przeciwko Rosji walczył w pierwszym korpusie.
Podczas bitwy pod Moskwą został ciężko ranny, szrapnel zdruzgotał mu nogę. Francuscy grenadierzy zanieśli go na wpół żywego na noszach do Wilna. Za swój udział w wojnie Florian Kobyliński został odznaczony francuską Legią Honorową. W Wilnie wkrótce dostał się do rosyjskiej niewoli i został wywieziony w głąb imperium.
Do kraju powrócił dopiero w 1815 roku na fali amnestii dla napoleońskich oficerów. Zdymisjonowany w randze generała brygady przybył na Mazowsze i wykupił majątek Piastowo koło Sierpca. W życiu naszego bohatera definitywnie zakończył się okres wojennej tułaczki i wyzwań w siodle, przyszła pora na to, by zamiast szabli służyć ojczyźnie radą i doświadczeniem.
Jednakże zanim utrwali nam się w głowie obraz steranego inwalidy wojennego, wygrzewającego przy kominku stare kości, wspomnę jeden z najbarwniejszych epizodów w życiu generała. Otóż w 1819 roku Florian Kobyliński jeszcze bardziej powiększył swe ziemskie dobra, nabywając od generała Niesiołowskiego za 500 tysięcy złotych majątek Worończa na Nowogródczyźnie. Tymczasem jak się okazało, dotychczasowy właściciel pieniądze chętnie przyjął, ale zupełnie niespiesznie zabierał się do przeprowadzki.
Wkrótce doszło do ostrych kłótni, a w starym, napoleońskim żołnierzu zawrzała krew i jeszcze raz dobył szabli. Na czele oddziału złożonego z pięciuset włościan dokonał zajazdu na dobrze obwarowany i zaopatrzony dwór w Worończy, łamiąc jego obrońców głodem z powodu długotrwałego oblężenia, jak też i śmiałą szarżą. O wydarzeniu było głośno w całej Litwie, tak zatem wiele na to wskazuje, że worończańskie wiktorie Floriana Kobylińskiego posłużyły Adamowi Mickiewiczowi jako pierwowzór szlacheckiego zajazdu w Soplicowie, uwiecznionego w VIII księdze naszej narodowej epopei.
Jednakże w realiach Królestwa Polskiego nadszedł czas, aby nasz generał rozpoczął życie w „cywilu”. W jaki sposób stał się na tyle zasłużonym płocczaninem, że mieszkańcy postanowili uczcić jego pamięć na murach tysiącletniego grodu? Owładnięty na wskroś oświeceniową ideą, iż polski naród aby odzyskać utraconą niepodległość powinien być silny, zasobny i światły, zaangażował się w pracę nad poprawą tego stanu rzeczy.
Już w 1816 roku jako prezes stanął na czele Komisji Województwa Płockiego – wówczas najwyższego organu władzy w regionie. Piastował ten urząd aż do 1835 roku. Już wkrótce Płock zyskał doskonałego administratora z wizją, jak powinno wyglądać nasze miasto na miarę nowoczesnej Europy, bo właśnie taka według koncepcji Floriana Kobylińskiego miała być stolica północnego Mazowsza.
Niebawem zaroiło się w prastarym grodzie od mistrzów kielni. Generał zarządził rozbiórkę starego ratusza i pozostałości murów miejskich, a potem przystąpiono do regulacji i plantowania Wzgórza Tumskiego. Z rozmachem zaprojektowano nowy plan urbanistyczny, a miasto zyskało zupełnie nowy entourage; to właśnie zgodnie z projektem Floriana Kobylińskiego otoczono je Wielkimi Alejami, obsadzonymi czterema rzędami topoli, które potem zamieniono na kasztanowce. Arteria szybko stała się dla płocczan ulubionym miejscem przechadzek.
Wkrótce też wjazdu do miasta strzegły cztery Rogatki, pobudowane w stylu klasycystycznym: Dobrzyńskie, Bielskie, Płońskie i Warszawskie. Na Starym Rynku stanął nowy ratusz, ale miasto zyskało także nowoczesną łaźnię, przebudowano również teatr i pałac biskupi. Przy ulicach, z których trzynaście pokryto brukiem, jak grzyby po deszczu rosły nowe, klasycystyczne kamienice. Nasz wielki architekt zadbał również o obecny plac Obrońców Warszawy tworząc z niego ogród spacerowy, który od jego imienia nazywano odtąd Placem Floriańskim.
Jednakże nasz patron pragnął również zapewnić Płockowi na długie lata warunki do pomyślnego rozwoju; w tym celu zabiegał o to, by miasto stało się prężnym ośrodkiem przemysłu włókienniczego. Nie można również pominąć milczeniem faktu, że będąc jednym z najbardziej wpływowych przedstawicieli płockich elit, stał się również naturalnym opiekunem powstałego w 1820 roku Towarzystwa Naukowego Płockiego.
Generał Florian Kobyliński zmarł w Warszawie 27 lutego 1843 roku, próżno by jednak szukać nagrobka tego bohatera narodowego na Powązkach. Jeszcze w 1840 roku baron wykupił majątek ziemski w podpłockim Radzanowie. Jego prochy do dziś spoczywają w tamtejszym kościele parafialnym.
Tak oto przedstawił nam się wielki człowiek, wielki patriota wraz ze swą fascynującą historia życia. Obyśmy tylko nie zagubili o nim pamięci…
Pani Alberska karma wraca za wszystkie krzywdy i cierpienie innych !!!!