Oczywiście jakiś sceptyk wciąż może nam zadać bezceremonialne pytanie – „A tak w zasadzie, to po co komu ta cała awangarda?”. Może właśnie po to, aby odważyć się indagować, mieć wątpliwości, rozszerzać nasze poznawcze spektrum, dociekać i eksplorować, nie pozostawiać niczego zwykłemu biegowi rzeczy, nie przyjmować pewników „na wiarę”.
Niejednokrotnie słysząc słowo „awangarda” bezwiednie przechodzą nas dreszcze, a sam termin kojarzy nam się z czymś skomplikowanym, trudnym, wymykającym się konwencjonalnemu pojmowaniu sztuki. Z zagadnieniem zmierzyło się właśnie Muzeum Sztuki w Łodzi, organizując w swej siedzibie przy Więckowskiego 36 wystawę „Organizatorzy życia. De Stijl, polska awangarda i design” w ramach obchodów stulecia istnienia tego kierunku artystycznego w naszym kraju.
Tak zatem wydaje się, że awangarda wciąż jeszcze powszechnie wzbudza nas wewnętrzny stan dyskomfortu, niepokój, a nawet popłoch, bowiem nie darzymy atencją czegoś, co z gruntu rzeczy jest niekonwencjonalne, „nieakademickie” i wymyka się prostej interpretacji, tymczasem… awangarda jest wszechobecna, otaczamy się nią i korzystamy od dziesięcioleci z jej poszukiwań i doświadczeń.
Spójrzmy dookoła siebie – stoły, krzesła, półki, szafy, sprzęt AGD, samochody, drzwi, okna, budowle, place, ogrody, ulice… wszędzie kuby, prostopadłościany, romby, prostokąty, sześciany, piony i poziomy… Ot, cała tajemnica awangardy XX wieku, która niepodzielnie zawładnęła naszym wzornictwem użytkowym, przemysłowym, architekturą i typografią, zawierając w sobie dążenie do maksymalnej zwięzłości form artystycznego wyrazu połączonego z funkcjonalizmem przedmiotów.
To jest właśnie spuścizna eksploratorów nowego ładu w sztuce, piewców nowoczesności, poszukiwaczy zobiektywizowanej i ponadczasowej wrażliwości artystycznej.
Rozwój europejskiej awangardy nastąpił w latach dwudziestych ubiegłego wieku, zdecydowanie przełamując granice wytyczone przez mieszczańską kulturę, gusty i mentalność. Twórcy kierunku chętnie dzielili się swymi doświadczeniami i osiągnięciami, nawiązywali trwałe, międzynarodowe kontakty. Nic zatem dziwnego, że czołowi kreatorzy polskiej awangardy dostrzegali wzajemne korelacje i współpracowali w zakresie estetycznych poszukiwań również z holenderskim De Stijl.
Ten kierunek artystyczny nazywany także neoplastycyzmem był jedną z odmian abstrakcji geometrycznej. Natura rzeczy w obrazach De Stijl była przedstawiana w niefiguratywnych układach przecinających się pod kątem prostym linii, tworzących czworoboki wypełnione kolorem. W teorii wszystkim składowym obrazu przypisywano szczególną symbolikę, zawierającą się w przekonaniu, że funkcjonowanie świata polega na działaniu przeciwieństw; linie pionowe zawierały dynamikę i pierwiastek męski, tymczasem linie poziome odpowiadały stateczności i elementowi żeńskiemu.
Neoplastycyzm zawęził paletę barw do trzech zasadniczych kolorów – żółtego, czerwonego i niebieskiego. „Niekolorami” nazywano biel, czerń i szarość. Demiurgowie tego kierunku byli zdania, że proces twórczy można poddać obiektywnym dociekaniom, eksperymentowi, wręcz naukowej analizie, stworzyć matematyczne reguły i wyliczenia po to, aby „oczyścić” dzieło sztuki ze wszystkich zbędnych w ich przekonaniu elementów, nawiązujących do realnych przedmiotów.
Najczęściej De Stijl kojarzy się nam z powszechnie znanymi obrazami Pieta Mondriana, jednakże nie mniejszy wkład w rozwój kierunku włożyli Theo van Doesburg i Vilmos Huszár. Zarówno ich projekty i realizacje, jak też innych nie mniej twórczych przedstawicieli neoplastycyzmu, takich jak Bart van der Leck, Willem van dem Leusden, César Domela Nieuwenhuis, Karl Peter Röhl, Kurt Schwitters, czy też Gerrit Thomas Rietveld – znajdziemy na łódzkiej wystawie.
Pochodzą one z renomowanych kolekcji Eidhoven, Rotterdamu, Utrechtu, Brukseli, Amsterdamu, a także Berlina stanowiąc doskonałą kanwę dla porównań z pracami i dorobkiem polskiej awangardy.
W Polsce lat dwudziestych ubiegłego wieku ten kierunek artystyczny był zjawiskiem niejednorodnym ze względu na funkcjonowanie kilku ośrodków i grup artystycznych. Idee i nowatorskie rozwiązania płynęły dwutorowo: z sowieckiej Rosji za sprawą doświadczeń Władysława Strzemińskiego, Katarzyny Kobro i Witolda Kajruksztisa oraz z berlińskiej galerii Der Sturm, z którą związani byli Henryk Berlewi, Mieczysław Szczuka i Teresa Żarnowerówna.
Muzeum Sztuki w Łodzi posiada bogaty zbiór prac Władysława Strzemińskiego, który tu mieszkał od 1931 roku, nic zatem dziwnego, że na wystawie „Organizatorzy życia…” znajdziemy wiele jego dzieł i projektów.
Losy głównego bohatera ostatniego filmu Andrzeja Wajdy „Powidoki” zapewne staną się kanwą jeszcze niejednej opowieści. Władysław Strzemiński urodził się w Rosji, w czasie I wojny światowej był ciężko ranny (stracił rękę, nogę, i wzrok w jednym oku), dlatego też zrezygnował z kariery wojskowej i podjął studia w Szkole Sztuk Pięknych w Moskwie.
Wkrótce potem zetknął się z Kazimierzem Malewiczem, El Lissickim i Aleksandrem Rodczenką – czołowymi przedstawicielami rosyjskiej awangardy, by potem w latach 1920-1922 poprowadzić wraz z żoną Katarzyną Kobro szkołę artystyczną w Smoleńsku. W 1922 roku małżeństwo przeprowadziło się do Polski.
Władysławowi Strzemińskiemu zawdzięczamy teorię unizmu, stworzoną przez niego w odniesieniu do malarstwa w 1927 roku i rozszerzoną w latach 1931 – 33 na architekturę, rzeźbę i typografię, która wywarła przemożny wpływ na rozwój światowej awangardy. W myśl tej teorii dzieło sztuki staje się autonomicznym, dwuwymiarowym bytem, nie naśladuje otoczenia, nie tworzy iluzji rzeczywistości. Obraz jest płaskim czworobokiem, wydzielonym ramami z otoczenia, zamkniętym w sobie, pozbawionym pozaplastycznych treści.
Twórcze poszukiwania doprowadziły Strzemińskiego do prób zespolenia form i tła obrazu w jedną organiczną całość; artysta pokrywał płótna niezliczoną ilością drobnych elementów fakturowych, zgrubień i wypukłości uzyskując tym samym wrażenie optycznej jednorodności, podkreślone jeszcze bardziej ograniczoną, niemal monochromatyczną paletą barw.
Unistyczne poszukiwania Władysława Strzemińskiego na grunt rzeźby przeniosła Katarzyna Kobro, która w 1937 roku powiedziała, iż „…rzeźba stanowi część przestrzeni. Dlatego warunkiem jej organiczności jest związek z przestrzenią. Rzeźba nie powinna być zamkniętą w bryłę kompozycją formy, lecz otwartą budową przestrzenną, w której wewnętrzna część przestrzeni kompozycyjnej wiąże się z przestrzenią zewnętrzną.”
Na łódzkiej wystawie znajdziemy również dzieła innego, czołowego, awangardowego twórcy tamtych czasów – Henryka Stażewskiego. W trakcie zwiedzania naocznie możemy się przekonać, iż jemu najbliżej było do holenderskiego neoplastycyzmu, ponieważ konsekwentnie stosował jego zasady.
Opisując historię naszej awangardy nie sposób pominąć istotnej cezury mającej wpływ na popularyzację tego kierunku w Polsce. W 1929 roku Władysław Strzemiński, Katarzyna Kobro, Henryk Stażewski wraz z poetami Julianem Przybosiem i Janem Brzękowskim stworzyli nową, awangardową grupę o nazwie a.r. Przeniosła ona ośrodek działalności awangardy z Warszawy do Łodzi, co wkrótce zaowocowało stworzeniem w muzeum miejskim Międzynarodowej Kolekcji Sztuki Nowoczesnej, która została udostępniona publiczności w 1931 roku. W jej skład wchodziły zarówno prace polskich artystów, jak też twórców związanych z różnymi odłamami awangardy europejskiej, w tym z De Stijl.
Integralną częścią wystawy „Organizatorzy życia…” jest znajdująca się na II piętrze muzeum „Sala Neoplastyczna. Kompozycja otwarta”. Została ona zaprojektowana przez Władysława Strzemińskiego w 1948 roku i miała służyć prezentacji zgromadzonej w latach trzydziestych kolekcji. Niestety, Sala przetrwała tylko dwa lata i jako niezgodna ze stylistyką realnego socjalizmu została przemalowana, tymczasem awangardowe dzieła na długie lata trafiły do muzealnych magazynów. Dopiero w 1960 roku uczeń Strzemińskiego – Bolesław Utkin odtworzył Salę Neoplastyczną na podstawie zachowanych zdjęć. Dziś możemy ją podziwiać w jej pierwotnej aranżacji.
Oczywiście jakiś sceptyk wciąż może nam zadać bezceremonialne pytanie – „A tak w zasadzie, to po co komu ta cała awangarda?”.
Może właśnie po to, aby odważyć się indagować, mieć wątpliwości, rozszerzać nasze poznawcze spektrum, dociekać i eksplorować, nie pozostawiać niczego zwykłemu biegowi rzeczy, nie przyjmować pewników „na wiarę”. A tak na dobrą sprawę można powiedzieć, że awangarda jest zjawiskiem dla ludzkości na wskroś naturalnym, które od tysiącleci kształtowało naszą cywilizację i kulturę.
Anonimowy artysta, który jako pierwszy pozostawił po sobie paleolityczne malowidła w jaskini w Lascaux był protoplastą awangardy; zanim poszli inni nie mniej kreatywni, przełamujący utarte ścieżki, kanony i schematy.
Nasze podróże często wiodą przez Łódź, warto zatem w moim przekonaniu odwiedzić Muzeum Sztuki przy Więckowskiego 36 tym bardziej, że to spotkanie z kulturą możemy spokojnie jeszcze zaplanować, ponieważ wystawa będzie czynna do 25 lutego 2018 roku.
Wydarzenie jest objęte honorowym patronatem Prezydenta RP.
Dodaj swój komentarz