Początek lata nasza Galeria przywitała „Alchemią” – wernisażem malarstwa Małgorzaty Kosiec, przedstawicielki artystów młodego pokolenia. Dla wielu z nas sam proces twórczy jest swego rodzaju czarnoksięstwem, magicznym rytuałem, aktem na wskroś mistycznym, który wykracza poza granice zwyczajnej percepcji. W jakimś sensie takie rozumienie odpowiada temu, z czym mamy tu do czynienia.
Kilka miesięcy temu w Galerii gościł ze swymi transformacjami materii zaklętymi w obrazach Piotr Pasiewicz. Tym razem przyszła pora, aby swe dokonania zaprezentowała kolejna przedstawicielka „next generation” – Małgorzata Kosiec.
Artystka jest łodzianką. W latach 1995-2000 studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi im. Władysława Strzemińskiego, które ukończyła z wyróżnieniem. Jeszcze w trakcie studiów dostrzeżono jej wyjątkowe zdolności, obejmując programem stypendialnym Ministra Kultury i Sztuki. W 2002 roku Małgorzata Kosiec została finalistką niezwykle prestiżowego programu International Young Art. domu aukcyjnego Sotheby’s. W swym artystycznym dorobku ma już kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych. Jej prace były prezentowane w polskich galeriach, ale międzynarodowe uznanie krytyki i wysoką rangę na międzynarodowym rynku sztuki artystka zyskała wystawiając w Nowym Jorku, Tel–Avivie, Amsterdamie, Denver, Gotheborgu, Malmo, Sztokholmie, Dusseldorfie i Londynie.
Mamy zapewne niepowtarzalną okazję, bowiem na obu piętrach Płockiej Galerii Sztuki wyeksponowano właśnie ponad sześćdziesiąt obrazów Małgorzaty Kosiec. Czy to malarstwo da się w kilku słowach scharakteryzować, opisać językiem „szufladek”? Gdyby istniała takowa możliwość, nie byłoby pewnie tak cenione. Artystka rozwija swą twórczość równolegle w dwóch stylach: abstrakcjach i tzw. portretach typograficznych, osadzonych w malarstwie figuratywnym. Co łączy tak, wydawać by się mogło, odległe nurty? Funkcję zworników stanowi kilka elementów – tradycja, warsztat i warstwa semantyczna, odpowiadająca na sakramentalne pytanie, co autor miał na myśli.
Małgorzata Kosiec czerpie z dorobku i tradycji malarstwa wielkich mistrzów. Jej obrazy powstają etapami, polegającymi na żmudnym nakładaniu kolejnych, laserunkowych warstw farb, pigmentów i ich mieszanek, które są zupełnie autorskimi, unikalnymi rozwiązaniami, opracowanymi przez artystkę w drodze doświadczeń. Tu właśnie rodzi się prawdziwa, malarska alchemia… Dla wyjaśnienia laserunek jest techniką polegającą na nakładaniu wielu warstw rozrzedzonej farby w celu osiągnięcia iluzji głębi i wewnętrznego światła w obrazie. Specjalizowali się w tej technice wielcy mistrzowie holenderscy „złotego wieku”. Małgorzata Kosiec korzysta nie tylko z osiągnięć malarstwa w zakresie warsztatu; łączy także w swej twórczości różne kierunki, które z pozoru wydają się pozostawać na przeciwległych biegunach – abstrakcyjny i figuratywny.
Kolejnym zabiegiem opracowanym przez artystkę jest stosowanie folii, żeli i taśm maskujących. Jednakże generalnym atrybutem tego malarstwa, sygnaturą autorstwa jest nakładanie w kolejnych pokładach farby tysięcy znaków graficznych – liter i liczb. Z nich wyłaniają się kształty, tu buduje się głębia i wrażenie perspektywy. Czemu służą te wszystkie zabiegi? Zaintrygowaniu odbiorcy, skłonieniu go do pogłębionego, niespiesznego poznawania dzieła. Okazuje się, że każda z prac ma kilka wymiarów, drga i przeobraża się w zależności od tego, z jakiej odległości i pod jakim kątem na nią spoglądamy, ujawnia swe nowe oblicza. Tworzy się nowa iluzja, wykorzystująca niedoskonałości ludzkiego oka i sensorycznego poznania.
Skądinąd w sztuce nie jest to pomysł nowy; w celowym wprowadzaniu publiczności w błąd lubował się chociażby Salvador Dali, tworząc z układów kul portret Gali, czy też transformując łabędzie w słonie, ale w XX wieku rozwinął się kierunek artystyczny, bazujący na złudzeniach wzrokowych – op-art. Z polskiego podwórka trudno tu nie wspomnieć o Wojciechu Fangorze, który w oparciu o te doświadczenia wykształcił własny język artystyczny. W pewnym sensie odwrócone, op-artowe wyzwanie podjął nie tak dawno płocki malarz Włodzimierz Kwiatkowski wpisując w swe przestrzenne obrazy złudzenie dwuwymiarowości. Każdy jednakże z wymienionych przypadków wykorzystania ułomnej percepcji ludzkiego narządu wzroku nosił w sobie różne, twórcze intencje.
Dla Małgorzaty Kosiec zastosowanie malarskiej iluzji służy budowaniu warstwy narracyjnej. Jak wiemy nie zawsze programowo pojawia się ona w sztukach plastycznych; niejednokrotnie artysta dąży jedynie do czystej ekspresji, mającej wzbudzać nasze estetyczne doznania i emocje. Tu jednakże złudzenie staje się ważnym elementem artystycznej narracji, dialogu z widzem. Podobną funkcję pełni także zastosowanie elementów typograficznych. Cyfry w „Obrazach liczonych” pojawiły się wiele lat temu w wykonywanych z benedyktyńską cierpliwością pracach Romana Opałki. W ten sposób opisywał upływ czasu odnosząc go do egzystencji ludzkiej. Tymczasem Małgorzata Kosiec wprowadzając symbole graficzne do swego artystycznego języka widzi zupełnie inny sens tego zabiegu.
Jak sama mówi:
„…staram się by moja sztuka oddawała ducha pokolenia, ten słynny zeitgeist. Należę do generacji, która pierwsza w historii ludzkości poszerzyła przestrzeń życia o tę wirtualną i 3D”.
I wszystko staje się jasne. Wielkoformatowe abstrakcje artystki przypominają układy skomplikowanych cybernetycznych sieci, informatycznych ścieżek, po których błądzą nasze myśli, porzucone urywki zdań, uwięzione sentencje… Świat zagubił się w powodzi komunikatów, zatopiliśmy w medialnym zgiełku i chaosie. Paradoksalnie rozwój cyfrowej komunikacji zamiast zbliżyć, oddalił nas od siebie. Dużo wygodniej porozumieć się ze sobą za pomocą multimediów; uśmiechamy się do tysięcy ledowych diod tworzących wizerunek bliskiej nam osoby na ekranie, ronimy łzy słysząc cyfrowo przetworzony dźwięk naśladujący głos, wydobywający się ze słuchawki; zbyt łatwo zrezygnowaliśmy z osobistego, bezpośredniego obcowania ze sobą.
Analogiczny, swego rodzaju znak naszych czasów zawarty jest w portretach typograficznych. Kontury twarzy zbudowane z tysięcy znaków unoszą się w bezmiarach wirtualnych, zero – jedynkowych światów; cyfrowe impulsy i biliony metadanych przeszywają nasze ciała z prędkością światła, składając jednocześnie z mikronowych modułów obraz człowieka… a może nawet ludzkiego programu umieszczonego w niezmierzonym matrixie?
Na koniec warto pewnie zadać sobie pytanie dla twórczości Małgorzaty Kosiec zasadnicze, czy jej malarstwo jest jedynie skrzętnym opisem rzeczywistości, a także człowieka naszych czasów i pokolenia multimediów, czy też jest również swego rodzaju tęsknotą za rajem utraconym, poszukiwaniem kierunków świadomego rozwoju naszej zdigitalizowanej cywilizacji? Zachęcam Państwa do indywidualnego poszukiwania odpowiedzi na to i inne nie mniej frapujące, egzystencjalne wątpliwości.
Wystawa będzie czynna do 19 sierpnia br.