„Miasto nasze coraz bardziej przybiera barwę większego miasteczka i tak, kiedy przed 10 laty nikt nie myślał jeszcze o letnich mieszkaniach, dziś znaczna część ludności przepędza lato na wsi. Przy rozpoczynających się feryach, opuszczają nas uczniowie i nauczyciele gymnazyum, jeśli jeszcze weźmiemy w rachubę wyjeżdżających na letnie odpoczynki i kuracye i wreszcie załogę wojskową konsystującą u nas, a która niedługo udaje się na letnie ćwiczenia do obozu pod Warszawę, – to miasto nasze w porze letniej parę tysięcy ludności mniej liczy niż w zimie…”.
Minął kolejny miesiąc i zupełnie niepostrzeżenie znaleźliśmy się w samym środku wakacji. Jak gdyby zupełnie bezwiednie nasuwa się też pytanie, jak nasi przodkowie z grodu nad Wisłą spędzali ten czas, co robili, czy odpoczywali, a może nawet podejmowali jakieś wojaże? Jak się okazało, nie musiałem zbyt długo szukać odpowiedzi, bowiem przyszła ona już po przejrzeniu pierwszych lipcowych numerów „Korespondenta Płockiego” z taką oto notatką:
„Miasto nasze coraz bardziej przybiera barwę większego miasteczka i tak, kiedy przed 10 laty nikt nie myślał jeszcze o letnich mieszkaniach, dziś znaczna część ludności przepędza lato na wsi. Przy rozpoczynających się feryach, opuszczają nas uczniowie i nauczyciele gymnazyum, jeśli jeszcze weźmiemy w rachubę wyjeżdżających na letnie odpoczynki i kuracye i wreszcie załogę wojskową konsystującą u nas, a która niedługo udaje się na letnie ćwiczenia do obozu pod Warszawę, – to miasto nasze w porze letniej parę tysięcy ludności mniej liczy niż w zimie.”
Tak zatem wszystko stało się jasne! „Ferye” letnie, czasem też zwane z rosyjska kanikułą sprawiały, że kto tylko mógł korzystał ze sprzyjającej aury i wypoczywał. Co więcej – licznym płocczanom wcale nie powodziło się w tym czasie źle, ponieważ stać ich było na letniskowe domy na wsi, które zawsze w jakiś sposób były wyznacznikiem społecznego i materialnego prestiżu.
Nie wszystkim jednak dane było tak beztrosko relaksować się na natury łonie, ci którzy pozostali w Płocku w pocie czoła i w znoju wykuwali lepsze życie dla wakacyjnych utracjuszy:
„Roboty koło Plantu pod budującą się szosę od Rogatek Dobrzyńskich ku nowemu cmentarzowi prowadzą się wytrwale. Niedługo nastąpi rozsypanie szabru, który jeśli – jak to bywa – nie zostanie dobrze rozwalcowanym spowoduje, że szewcy Płoccy na złe czasy skarżyć się nie będą mogli; ciągnąć będą pośrednie dochody z odwiedzających cmentarz i z pogrzebowych orszaków.”
Nie dość, że trzeba było ciężko pracować, to jeszcze czujne oko redaktorów „Korespondenta Płockiego” nie przepuściło by takiej okazji, żeby czegoś nie skrytykować lub też może raczej „po gospodarsku” nie skomentować:
„Szkody zrządzone przez burzę jeszcze 14-15 zeszłego miesiąca na szossie płocko – kutnowskiej dotąd naprawione nie zostały. Szossa ta w kilku miejscach zupełnie przez wodę przerwana, chwilowo załatana była w ten sposób, że głębokie parowy przez wodę wyżłobione, pokryto wiotkiemi pomostami. (…) Obecnie po miesiącu prawie, nie tylko że szossy nie naprawiono, ale i pomosty w części rozebrano – zapewne na ogień. Niedbałość ta tem więcej zasługuje na naganę, że na owej szossie łączącej Płock z drogą żelazną ruch dniem i nocą panuje niepospolity.”
Nie dość, że pracowali na wakacyjnych nierobów zwykli śmiertelnicy, to ku powszechnej szczęśliwości wysiłki czyniła i dokładała starań Najjaśniejsza władza, co skrupulatnie zostało przez „Korespondenta” niemal zaprotokołowane w rubryce „Telegramy”. Tu pragnę zwrócić Państwa uwagę, że 140 lat temu płocczanie mieli dostęp do bieżących informacji z całego świata i żywo się nimi interesowali, o czym może świadczyć chociażby ich obszerność w każdym wydaniu naszej gazety, a dzisiejszy Internet skutecznie zastępował rozpowszechniony już w tych czasach telegraf:
„Bodenbah. 8 Lipca – Najjaśniejszy Cesarz Rosyjski przybył tu o godzinie 9 ½ z rana. Obydwaj monarchowie uścisnęli się i ucałowali po trzykroć. Cesarz austryjacki miał na sobie uniform jenerała węgierskiego. Najjaśniejszy Cesarz Aleksander powitał następnie hrabiego Andrassy, a cesarz Franciszek Józef księcia Gorczakowa. O 9¾ obaj monarchowie wyjechali dworskim pociągiem rosyjskim do Czeskiej Lipy.(…) Tu Najjaśniejsi Cesarzowie Rosyjski i Austryjacki zostali przyjęci na dworcu kolei przez Arcyksięcia następcę tronu Fryderyka. Następnie raczyli obaj monarchowie wyjechać do Reichstadtu, gdzie spożyty był obiad. Po obiedzie konferowali ze sobą, a także z Gorczakowem i Andrassym wspólnie.(…) Tu nastąpiło najserdeczniejsze pożegnanie obu monarchów, którzy kilkakrotnie ucałowali się. Cesarz Aleksander ucałował Arcyksięcia następcę tronu i podał rękę hrabiemu Andrassy.”
Sprawozdanie było dużo bardziej szczegółowe, jednakże nie chciałbym nikogo zanudzać tym monarszym wyściskiwaniem i całowaniem, ot taka dworska etykieta, która dziś trochę nas śmieszy, lecz wtedy przywiązywano do niej szczególną uwagę.
Tak zatem skoro wysilał się Najjaśniejszy Pan, byłoby nie do pomyślenia, aby nie pracowała władza na niższych szczeblach państwowej hierarchii, nawet taka dopiero co powołana do życia i oczywiście do rządzenia:
„Policya rzeczna na Wiśle. Z dniem 13 lipca na całej Wiśle zaprowadzoną została służba policyjna rzeczna.(…) W każdej sekcji długiej na 25 wiorst ustanowiono jednego Wytycznego z pomocnikiem. Wytyczny takowy ma oddaną sobie łódkę, z wszelkiemi potrzebnemi przyrządami, obowiązany jest ciągle jeździć po swej sekcji, wytykać nurt i wszelkie zawały utrudniające spław oraz pilnować aby wszelkie statki i tratwy płynęły jedne za drugiemi, nie stawały w poprzek rzeki, nie zatrzymywały się na samym nurcie blokując drogę innym statkom. Straż takowa oddana jest pod Zarząd właściwych Naczelników Objazdowych rzeki Wisły, prócz tego na całą Wisłę naznaczony został Inspektor Spławu, który ma oddany wyłącznie dla siebie statek parowy, celem ustawicznego dozorowania nowo zaprowadzonej służby policyjno – rzecznej.”
Mimo wszystko, tutaj pewnych szczegółów władza nie dopracowała, bowiem Naczelnik Objazdowy rzeki Wisły brzmi o wiele dostojniej niż Inspektor Spławu i nie podejrzewam, aby tej dysproporcji w nazewnictwie zadośćuczynił „wydany wyłącznie dla siebie statek parowy”.
Tymczasem powrócę jeszcze na chwilę do depesz zagranicznych, ponieważ jedna z nich mimowolnie budzi nadzwyczaj bliskie skojarzenia, z wydarzeniami, które miały miejsce w lipcu a.d. 2016:
„Konstantynopol. 7 Lipca. – „Corresp. Orientale” donosi o wykryciu spisku na życie Sułtana z powodu, że ten nie odprawia aktu przypasania miecza. Wiele osób aresztowano.”
Tę wzmiankę pozostawiam bez komentarza. Szperając po kolejnych numerach „Korespondenta” okazało się, że, nie cała dziatwa szkolna mogła skorzystać z tradycyjnego okresu szkolnej laby. Niektórzy mozolnie wykuwali swą przyszłość ślęcząc przed mądrymi księgami, jak wynika to właśnie z zamieszczonych dwóch lipcowych ogłoszeń:
„W domu przyzwoitym, mającym upoważnienie Zwierzchności szkolnej, mogą znaleźć pomieszczenie uczniowie gymnazyum lub przygotowujący się do wstąpienia do takowego. Pomoc w naukach na miejscu oraz ciągła konwersacya w języku Francuzkim. Na żądanie może być udzielana lekcja muzyki. Mający wstąpić do gymnazyum mogą być przyjęci z dniem 1 Lipca dla przygotowania do egzaminu. Wiadomość w redakcyi „Korespondenta”
„Na pensyi żeńskiej cztero – klassowej, istniejącej przy ulicy Warszawskiej w domu Maltza, roczny kurs nauk rozpoczyna się dnia 1 – go Września, a zapis uczennic i lekcye przygotowawcze dnia 1 – go Sierpnia. Przełożona pensyi Cecylija Linda.”
Każdy z nas był kiedyś w jakiejś nadmorskiej miejscowości. Co znajdziemy w takim typowym kurorcie oprócz niezliczonych straganów z „oryginalnymi” chińskimi pamiątkami, budek z lodami, smażalni ryb? Wszechobecne apteki, wszędzie i na każdym kroku „tnące” z przyjezdnych swe żniwo. Tymczasem 140 lat temu płockie placówki spod znaku eskulapa zaproponowały pacjentom farmaceutyczną rewolucję:
„W aptekach Płockich widzieć można nowy sposób ekspedyowania proszków, wprost w opłatkach. Służą do tego dwa opłatki w kształcie miseczki.(…) Wszelkie więc lekarstwa wpływające szkodliwie na zęby lub nieprzyjemnego smaku mogą być w ten sposób wydawane. Tłumaczenie więc najczęściej młodych i urodziwych, ale nieco grymaśnych pacyentek, nie chcących przyjąć proszku z powodu przykrego smaku ustać powinno. Co do ceny jest ona takaż sama jak dotychczasowe papierowe kapsułki. Czegóż to jeszcze dowcip francuzki nie wymyśli?”
A gdyby młode i urodziwe „pacyentki” nadal były nie w sosie, wciąż grymasiły, pośrednio z pomocą przychodziło takie oto „farmaceutyczne” ogłoszenie, oferując czystą wodę do popicia medykamentów i jak się wydaje, tak zwane zajęcia kreatywne:
„Skład Materjałów Aptecznych i Farb F. Szabrański w Płocku – otrzymał filtry kamienne do oczyszczania wody najnowszego systemu. Kredki do stolika i kredki do znaczenia drzewa. Sikawki ręczne do polewania kwiatów i drzew.”
Oczywiście, lipiec to nie tylko czas relaksu, chyba zawsze ta pora roku obfitowała w wydarzenia, które nas poruszały, wstrząsały, powodowały przyspieszone bicie serca. Oto natrafiłem na notatkę opisującą dramat o podłożu kryminalnym, rozgrywający się w zupełnie do niego nie przystającej sielskiej scenerii:
„W nocy z 30 na 1 bieżącego miesiąca – włościanin wsi Wymysły w powiecie Płońskim – Antoni Kurpiejewski, podczas snu w swej stodole zabitym został przez włościanina z tej samej wsi – Kowalskiego, cierpiącego na melancholię. Zabójca przyznał się do winy, w następstwie czego wydany został władzom sądowym.”
A w następnym doniesieniu o napięcie i dramaturgię postarała się już sama natura, choć jak podejrzewam przy udziale dużej dozy wyobraźni jednego z redaktorów naszej gazety. Ale czemu tu się dziwić, skoro sezon ogórkowy w pełni?
„W dniu 8 b.m. pomiędzy godziną 6 a 7 wieczorem przy wietrze południowo zachodnim, powstała nagle nadzwyczajna burza w gminie Rościszewo w powiecie Sierpeckim, połączona z ulewnym deszczem, nieustannemi grzmotami i niezliczonemi piorunami. Podczas tej strasznej nawałnicy grom uderzył we wsi Rzeszotary – Gortaty w komin domu, na wskroś przebił go, wpadł do mieszkania, rozwalił piec, wyrwał drzwi, poszarpał w kawały wiszącą w pobliżu koszulę, wybił kilka okien, zabił psa i cztery kury w sieni będące. Podczas burzy i opisanej tu wędrówki piorunu znajdowało się w tym domu 15 osób i z tych żadna najmniejszego szwanku nie poniosła.”
Aż chciałoby się powiedzieć – A nie mówiliśmy? Bo przecież raptem w jednym z wydań czerwcowych „Korespondent” radził, żeby „konduktory” czyli odgromniki na chałupy zakładać. Wtedy i pies by żył i koszula byłaby cała!
Wracając jednakże na płockie ulice i zaułki nie myślcie sobie Państwo, że płocczanie, którzy w lipcowy skwar utkwili w mieście zostali też pozbawieni wszelkich rozrywek. Oto nadarzały się one, a były na tyle niepowtarzalne, że nasz poczciwy „Korespondent Płocki” nie mógł pominąć ich milczeniem:
„Do wiadomości Szanownej Publiczności miasta Płocka i okolicy mam zaszczyt podać, że AQARIUM żywych zwierząt morskich do 30 bieżącego miesiąca w mieście tutejszym przedstawiam. Szczególną uwagę zwraca się na rodzinę ogromnych krokodylów oraz olbrzymi żółw szyldkret, Aligator 200 lat mający, które w Europie nie widziane dotąd były. Bliższe wiadomości afisze donoszą. H. SHULTZ”
Tak zatem płockie zoo miało swego, godnego prekursora i to na skalę Starego Kontynentu, na wiele lat wcześniej niż nam by się wydawało. Czym jednakże jest objazdowa menażeria w porównaniu ze sztuką z najwyższej półki, jaką niewątpliwie było spotkanie z Melpomeną?
„Koncert. Wieczór wtorkowy dla zebranych w Sali teatralnej lubowników śpiewu był prawdziwie uroczą chwilą i pozostanie na długo rozkosznem wspomnieniem; pani Bogdani śpiewała. Głos piękny, czysty i dziwnie miły, jeden z tych które łagodnie kołysząc, unoszą cię na długo na eterycznych skrzydłach harmonii, usuwając sprzed oczu rzeczywistość i dalej niewysłowioną napełniając słodyczą. W sposobie śpiewania znać, że nad wszystkie inne mistrzowska metoda włoska jest podwaliną artystycznego wykształcenia pani Bogdani, wykończonego i przyozdobionego wpływem szkoły francuzkiej. Umiejętnością i wdziękiem wykonania pani Bogdani dorównywa bezzaprzeczenia pierwszorzędnym artystkom – w orzeczenia tego najogólniejszem znaczeniu, a o ileż przewyższa te, które w Płocku słyszeliśmy!(…) Z Płocka pani Bogdani udaje się do Ciechocinka, gdzie podobno zamierza dać się słyszeć; za uroczy wieczór, za miłe wspomnienie – ślemy jej serdeczne życzenia powodzenia.”
Tak entuzjastyczna recenzja, wychodząca spod pióra reportera „Korespondenta”, który raczej nie był skłonny popadać w powierzchowne egzaltacje budzi uzasadnione przypuszczenia, że dziennikarską obiektywność ktoś na chwilę powiesił „na kołku”, ponieważ pani Bogdani najprawdopodobniej w trakcie jednego spektaklu potrafiła skutecznie oczarować męską część publiczności nie tylko boskim śpiewem, ale również swymi innymi, doskonałymi powabami.
Jednakże cóż to byłoby za lato bez choćby jednego żywszego porywu serca, jednej, choćby najmniejszej, wakacyjnej miłostki? Tego wszystkim Państwu życzę i zapraszam do kolejnej machiny czasu już niebawem…