Okazuje się, że poczynając od… końca II wojny światowej, dostępność mieszkań dla polskich rodzin jest wciąż nieustającym problemem, którego do tej pory nikt kompleksowo i skutecznie nie potrafił rozwiązać. Przemijały ustroje i systemy, partie i ekipy rządzące, jednakże za każdym razem mieszkaniowa kołderka była wciąż za krótka, komuś z rodaków bezceremonialnie wystawały stopy.
Kilka lat temu opisywałem ten problem w artykule „Mieszkania, ale dla kogo?” analizując dostępne na tamten czas rozwiązania. Wtedy, do 2014 roku obowiązywał jeszcze rządowy program „Rodzina na swoim”, dopuszczający wielowariantowe rozwiązania w pozyskiwaniu nieruchomości do zamieszkania. Jego niezaprzeczalnym atutem był przede wszystkim fakt, że oferował korzystne ich kredytowanie. Dość powiedzieć, że z tej formy wsparcia na ten czas skorzystało kilkaset tysięcy rodzin.
Jednakże, jak to u nas bywa, nic nie może wiecznie trwać – nawet patenty z dobrym skutkiem sprawdzone już w praktyce. Otóż niebawem po zakończeniu tamtej akcji, pojawił się program „Mieszkanie dla młodych”, który przynajmniej w swych początkach obowiązywania ograniczył możliwość zakupu mieszkania jedynie do rynku pierwotnego. Tak zatem „łatwą ręką” zrezygnowano z dowolności, z inwencji Polaków w poszukiwaniu własnego kąta, a jeszcze na dodatek tym posunięciem skierowano potężny strumień pieniędzy jedynie w stronę deweloperów, zakłócając równowagę na rynku nieruchomości. Celowo lub też nie, kto na tym zyskał, a kto stracił, komu na tym zależało, i kto wtedy zrobił interes życia – nie mnie o tym sądzić.
Pierwszy efekt działania programu był taki, że skoro mieszkania deweloperskie powstawały w dużych aglomeracjach miejskich, to dostęp do nich mieli jedynie mieszkańcy tych obszarów. Na szczęście, po jakimś czasie zorientowano się, że wylano dziecko razem kąpielą, dopuszczono zatem możliwość finansowania mieszkań z obrotu wtórnego, co w pewnym stopniu ustabilizowało rynek, otworzyło też nowe możliwości dla młodych rodzin.
Tylko, że… póki co wciąż mówimy tu o ludziach, którzy „w skarpecie” posiadają jakieś walory, albo też zapożyczają się na „święty – nigdy” u swej rodziny lub przynajmniej z racji stabilnego zatrudnienia mogą poszczycić się w miarę solidnymi perspektywami finansowymi, umożliwiającymi skorzystanie z kredytów hipotecznych. A co z tymi, którzy miesiąc w miesiąc z trudem dopinają swe domowe budżety, oczekującymi w długich kolejkach na mieszkania komunalne?
„Czas na mieszkanie +” – jakiś czas temu zapowiedziała na jednej z konferencji premier Beata Szydło, inaugurując rządowy projekt, który wreszcie miał rozwiązać życiowe bolączki dużej części Polaków. Sam pomysł polega na tym, żeby pod budowę domów czynszowych wykorzystać grunty należące do publicznego zasobu, co w założeniach obniżyłoby koszty budowy 1 mkw. do poziomu około 2,5 tys. zł. W rolę inwestora, który gwarantowałby niskie stawki czynszu w wysokości 10-20 zł za mkw., a jednocześnie w dłuższej perspektywie – możliwość wykupu mieszkań, miałyby wstąpić samorządy lub też prywatni przedsiębiorcy.
Jednakże to nie wszystko – program zakłada również solidne, finansowe wsparcie dla istniejącego już budownictwa społecznego, które stanowiłoby jego II filar. Tu z kolei zakłada się, że TBS–y podjęłyby się budowy mieszkań na okresowy, tani wynajem. Ich najemcy po zakończeniu umowy musieliby je opuścić albo też mogliby dalej je wynajmować, jednakże już na zasadach komercyjnych. Zachętą dla inwestorów z tego filaru ma być 20% dofinansowania do budowy mieszkań na wynajem ze strony Skarbu Państwa.
Trzecim instrumentem, który ma wspomagać rozwój budownictwa mieszkaniowego, mają stanowić indywidualne konta mieszkaniowe w bankach. Przeciętny Kowalski mógłby gromadzić tu środki na przeróżne cele mieszkaniowe, od remontu mieszkania poczynając, a kończąc na budowie wymarzonego domu, i z tego tytułu zyskiwałby specjalną premię z budżetu państwa.
Pewnie zapytacie Państwo, czy rządowy program wejdzie w życie i czy w ogóle jest realny? Jak doskonale już wiemy, obecna ekipa nie ma problemu z uchwalaniem przepisów w trybie ekspresowym, a zatem część aktów wykonawczych leży już spokojnie na biurku. Co więcej, kilkadziesiąt samorządów, inwestorów, czy też TBS-ów z różnych stron kraju, pewnie w myśl zasady „Kto pierwszy, ten lepszy”, zawarła już umowy na realizację budów w ramach programu „Mieszkanie +”. Pierwsze inwestycje ruszyły już w tym roku, a wymiernych efektów w postaci własnych „M” należy się spodziewać już wiosną 2018 r.
Dlaczego napomknąłem coś o pośpiechu? Bo nauczeni latami doświadczeń doskonale wiemy, że nawet najlepsze pomysły idą w kąt, kiedy kasa zaczyna świecić pustkami. Jeżeli nie teraz, to może za jakiś czas, a wtedy maruderzy tylko obliżą się smakiem. Bez wątpienia, koncepcje społeczne obecnego rządu są tyleż ambitne, co „budżetożerne”, ich realizacja zatem w dużej mierze zależeć będzie od koniunktury finansowej i gospodarczej naszego kraju w najbliższych latach.
Jednakże na, wydawałoby się, wyjątkowo prospołecznym, rządowym projekcie, pojawiła się zaskakująca skaza. „Mieszkanie +” zakłada, że w dłuższej perspektywie zostaną zlikwidowane mieszkania socjalne, czyli te dla osób, które zalegają z czynszami i innymi należnościami z tytułu wynajmu. Zostaną one zastąpione mieszkaniami z nowego programu. Jak się okazuje, rządowe miłosierdzie dla osób, które lekceważą sobie obowiązki najemcy, ma jednak swoje granice i to mocno ograniczone w stosunku do dotychczasowych przepisów. Według nowej ustawy, w przypadku powstania zaległości czynszowych w „mieszkaniu+”, przewiduje się eksmisję najemcy „na bruk”, bez konieczności wskazania lokalu socjalnego, czy też zastępczego.
Obawiam się, że w ten sposób sprowadzamy sobie na głowę kolejny problem – spanie pod mostem może czasem jest romantyczne, ale po jakimś czasie funkcjonowania programu może się okazać, że mamy tych budowli w Płocku zdecydowanie za mało…
A czy młodzi płocczanie mają szansę na pozyskanie mieszkania w ramach rządowego programu? Na początku roku władze miasta zapowiadały, że przy wsparciu dotacją z rządowego programu zostanie wybudowany jeden z bloków przy ulicy Kleeberga, jednakże mamy w mieście swój autorski projekt – „Mieszkanie na start”, a teraz nawet jego wymierne efekty – pierwsze lokale przy ulicy Sienkiewicza 25 i Padlewskiego 6 już zostały oddane do użytku. Niebawem w ręce płocczan trafią klucze do kolejnych „M” – w przyszłym roku planuje się oddanie około 100 nowych lokali.
Oferta „Mieszkanie na start” jest skierowana do osób w wieku 18-35 lat, które osiągają dochody w odpowiednim przedziale, dającym gwarancję wywiązywania się z należności czynszowych. Co interesujące, o ile kandydaci nie osiągają odpowiedniego minimum dochodowego, albo nawet jeszcze nie podjęli zatrudnienia, to w tej sytuacji mogą znaleźć osobę, która za nich poręczy, i tym samym przejmie na siebie ewentualne, przyszłe zobowiązania. Płocki projekt stawia nie tylko na pełne rodziny, ponieważ o własne lokum mogą ubiegać się również single.
Jak się ocenia, skala potrzeb mieszkaniowych jest wciąż ogromna, ponieważ problem braku własnego, samodzielnego kąta dotyczy około 40% rodzin. Stąd też może enigmatyczny tytuł artykułu, choć nietrudno się domyślić, że skuteczna realizacja budowy mieszkań na wynajem dla Polaków to istna wyprawa po złote runo… Dla kogo? Dla polityków rzecz jasna. Jeśli komuś się to uda – dzięki wdzięczności elektoratu zapewni sobie co najmniej kilka spokojnych kadencji.
Mieszkania w 3D, niska prowizja… Idea – nowoczesne biuro nieruchomości