Tradycyjnie, jak to bywa już od ponad roku, przewertowałem kruche, nadwątlone zębem czasu, archiwalne karty naszej starej gazety; tu jak zwykle znalazłem sprawy, które mnie zdumiały, inne z kolei tak nam wciąż bliskie wywołały rozczulenie. I jak tu nie pasjonować się życiem naszych przodków? Archiwalia w przedziwny sposób nas do siebie zbliżają… Bo chociażby na początku września 1877 roku w „Korespondencie Płockim” pojawiła się notatka, która z powodzeniem mogłaby się znaleźć choćby w którymś z numerów „Petronews”.
„W około Fary wczoraj niezwykłe zapanowało życie, ruch i gwar; była to wielka kompania zbierająca się do Skempego, odwiedzająca to miejsce corocznie, w dzień jutrzejszego tam odpustu.”
A kiedy płocczanie już się pomodlili, zadbali o ziemską pomyślność i zbawienie duszy, to czym prędzej do grodu wracali… czasami goli jak święci tureccy!
„Powracający ze Skempego z odpustu, na którym były tłumy pobożnych, żaliły się na niezmierną ilość kradzieży popełnionych w samej świątyni. Co chwila było słychać płacz okradzionych, a bezkarność nieraz podejrzanego, lecz nie schwytanego na uczynku rozzuchwalała złodziei. Kilku jednak takich przywłaszczycieli cudzej własności podobno sprowadzono do Płocka.”
Jak Państwo widzicie, złodziejski proceder rozwijał w owych czasach na wyraz dobrze zupełnie kary boskiej się nie obawiając, nawet ta ziemska najczęściej nie była skuteczna. W tej sytuacji na porządku dziennym były utyskiwania na coraz to bardziej dotkliwe występki łotrzykowskiej braci, choć opisany poniżej przypadek mocno odbiega od standardów:
„Wśród kradzieży mnóstwa, które u nas stały się już tak powszechne… jak narzekania na biedę, jedna przez swą osobliwość zasługuje na wyróżnienie i wzmiankę; ofiarą jej padł pewien piekarz, a sprawcą była… jego własna żona, która zabrawszy złotych polskich 3 000 zniknęła i z domu i z miasta.”
Piekarzowi?! Mąką po oczach? Toż tak się nie godzi! Można mieć tylko nadzieję, że niewierna żona poszła swoją drogą i nie dołączyła do pewnego, „rozrywkowego” towarzystwa, bo biedny, porzucony i wystawiony na drwiny chłopina chybaby się ze wstydu spalił… jak bułka w piecu!
„Połów na złodziei. Szczęśliwemu zrządzeniu losu i dzięki dostarczonym przez pewnego poszkodowanego wskazówkom, policya w naszym mieście trafiła na trop licznej bandy rzezimieszków, z których pięciu schwytano już, jest zaś nadzieja, że dalsze poszukiwania obfitszy jeszcze sprowadzą połów tej trudnej do ujęcia, a tak drapieżnej zwierzyny. Przy tej sposobności zwracamy uwagę władzy nad bezpieczeństwem naszem czuwającą, na zbytnią swobodę w domu badań panującą. Zwykle o północy lub później nawet na ulicy Więziennej zbierają się gromadki z postaci tajemniczych złożone, które nie krępując się wiele, porozumiewają się z więźniami ciskając pełną piersią na wskroś nocnej ciszy wyrazy, po większej części niedostępne pojęciu uczciwych ludzi. Ta niewinna gra wyrazów, powtarzająca się co noc prawie, dziwnie ułatwiać musi tłumaczenie się z zarzutów i uniewinnianie się mimowolnych mieszkańców najwspanialszego naszego gmachu.”
Panie redaktorze – „ta niewinna gra wyrazów” to najnormalniejsze w świecie grypsowanie! Z dumą też chcielibyśmy naszego kolegę po fachu poinformować, że zwyczaj nocnych schadzek pod murami więzienia przetrwał do dziś i niemal co noc jest kultywowany, a techniki porozumiewania się wciąż są udoskonalane, tymczasem „władza nad bezpieczeństwem naszym czuwająca” jeszcze do tej pory nie wie, co z tym fantem zrobić.
Jednakże jak informował „Korespondent” ówczesna władza miała co robić, podejmowała decyzje w sprawach wagi państwowej, rzeczach istotnych i mniej istotnych, a nawet w kwestii zwykłych dupereli… bo władza nie dzieliła się władzą; skąd my to znamy?:
„Ulga dla zaciężnych. We właściwym miejscu kładziemy dziś Najwyższe rozporządzenie, według którego osoby należące do pospolitego ruszenia i zaliczane obecnie do zaciągu mogą być na własną prośbę uwalniane od niego. Tu wyjaśniamy, iż z mocy przytoczonego tam art. 45 Ustawy o powinności wojskowej do osób mogących korzystać z ulg danych obecnie wojakom należą: a) jedyny syn zdolny do pracy przy niezdolnym do pracy ojcu lub matce wdowie b) jedyny zdolny do pracy brat przy niezdolnych do pracy braciach lub siostrach zupełnych sierotach c) jedyny zdolny do pracy wnuk przy dziadku lub babce nie mających syna zdolnego do pracy d) jedyny syn w rodzinie chociażby przy zdolnym do pracy ojcu”
„Ważna wiadomość dla Panow właścicieli domów – prusska poddana Dorota Denter zyskała prawo oczyszczania kominów za pomocą metalicznych szczotek. Próby pod dniem 21 maja tego roku odbywane przez specjalnie delegowaną Komissyę wobec Jaśnie Wielmożnego Gubernatora Płockiego okazały świetne rezultaty, dowiodły bowiem prędkości i daleko większej dokładności w robocie, aniżeli to dotąd przy używaniu innych aparatów miało miejsce. Świadectwa J.W. Gubernatora(…) oraz próby w obecności miejscowych obywateli dokonane dają mi nadzieję, że panowie właściciele domów mając zupełną gwarancję co do dobroci metalicznych szczotek, zechcą korzystać z nowego wynalazku, używanie którego tańsze jest nawet o 25%. Zapisy w tym względzie przyjmowane będą przez podpisanego niżej przy ulicy Grodzkiej w domu pana Segala pod numerem 31/2. Rubin Temepsohn.”
„Podaje się do publicznej wiadomości, że dozwala się każdemu, kto by tego pragnął, przywozić mięso na sprzedaż do Płocka, z tym jednakże warunkiem aby przywiezione mięso nie pochodziło z miejscowości dotkniętych zarazą na bydło. W razie zaś gdyby ktokolwiek z prywatnie sprzedających mięso, doznał z czyjejkolwiek strony przeszkody lub też narażony był w tym względzie na nieprzyjemność ze strony osób przeciwnych rozwojowi wolnego handlu mięsem, winien o tem bezzwłocznie zawiadomić miejscową władzę policyjną, a nawet, w razie potrzeby, zanieść skargę do Jaśnie Wielmożnego Naczelnika Guberni.”
Na szczęście władza nie mieszała się do gruszek na wierzbie; te rosły bez jej pomocy na sławę płocczan – wytrawnych ogrodników:
„ O gruszkach na wierzbie wspomina „Echo” jako o wielkiej osobliwości spotykanej w ogrodach w Galicyi, mianowicie zaś w słynnej Medyce, skąd przywieźć miano kilka okazów do zasadzenia w ogrodach warszawskich. Otóż osobliwość tę posiadamy od dawna w Płocku; wyrosła ona w dosyć już okazałe drzewo w ogrodzie W.K. Dzierżanowskiego przy rogu ulicy Warszawskiej i Misjonarskiej.”
Tymczasem w ogłoszeniach pojawił się jeszcze inny przykład agrokulturowych zdolności naszych przodków, bo jeśli nawet innym nie rosło, to nam rosło tam, gdzie sobie zażyczyliśmy… nawet na pniu:
„Siano jest do sprzedania na pniu i w stogach. Wiadomość na folwarku u Pana Kaunzmana za rogatkami płońskiemi.”
Jednakże rzeczony ogłoszeniodawca zamieścił również inne ogłoszenie, całkiem prawdopodobne, że miał poważny problem z, jak to się teraz eufemistycznie nazywa – płynnością finansową, niewykluczone też, że na skutek hazardu:
„Jest do sprzedania od zaraz bilard i ośm stolików oraz cztery lanszafty olejne. Wiadomość na folwarku u pana Kaunzmama za rogatkami płońskiemi.”
Skoro o rozrywkach mowa, to już we wrześniu płocczanie wypatrywali każdej możliwości mogącej uprzyjemnić coraz dłuższe wieczory. Jedną z takich alternatyw były rzecz jasna koncerty, a tym razem trafiła się nie lada gratka:
„Jutro wieczorem w naszym teatrze czeka miłośników dobrej muzyki i śpiewu sposobność przyjemnego przepędzenia czasu i napawania się rozkoszą, jaka nieczęsto nam się przytrafia; pan W. Wojciechowski znany z talentu pianista, laureat Konserwatoryum Warszawskiego, a potem uczeń Littolffa i pan F. Cieślewski znakomity tenor Opery Warszawskiej – słyszeć się nam dadzą. Bliższe szczegóły programu czytelnicy w afiszach znajdą, chcemy tylko zapewnić, że wybór sztuk umiejętnie jest zrobiony, obok bowiem porywających pięknością melodyj, zawiera rzeczy, które dadzą miarę wyrobienia technicznego wykonawców i wykażą zarazem wydatne strony talentu artystów. Pan Wojciechowski, jeszcze jako uczeń Konserwatoryum odwiedził nasze miasto, a gra jego już wtedy niezwykły zwiastowała talent; potężny głos pana Cieślewskiego będzie dla nas istną nowością, bo od lat wielu tak wyrobionego tenoru w Płocku nie słyszeliśmy.”
Tymczasem nie tylko koncerty zapełniały okazałą widownię płockiego teatru. Z początkiem jesieni mieszkańcy już wróżyli, co też czeka ich w długie zimowe wieczory – potworna nuda, czy też chwile radosne i niezapomniane. A wiele zależało od tego, która z trup teatralnych zjedzie do naszego grodu na „zimowe leże” i według zwyczaju pozostanie tu aż do wiosny:
„Dowiadujemy się z dobrego źródła, że w tych dniach ma przybyć do Płocka pan Trapszo – znany dyrektor towarzystwa dramatycznego dla zawarcia umowy o najem sali teatralnej na zimę. Wiadomość ta prawdziwą zapewne sprawi płocczanom przyjemność, gdyż pan Trapszo bardzo dobre po sobie pozostawił wspomnienie, które po długiej nieobecności miło będzie na nowo odżywić.”
Czasem, ażeby zadbać gruntowniej o rozwój ducha można było skorzystać z intelektualnych uciech, które pełną gamą oferowała stolica, jednakże o tej porze roku w sposób nieubłagany ograniczała te możliwości sama natura:
„Ponieważ woda na Wiśle znacznie opadła, bardzo wielu tutejszych mieszkańców zatrwożyło się, że komunikacya statkami parowymi pomiędzy Warszawą a Płockiem przerwaną zostanie; otóż zapewnić ich możemy, że administracya żeglugi parowej postara się, aby takowa trwała nieprzerwanie do 15 października. Obecnie dotychczasowy parowiec został zastąpiony „Andrzejem” jako mniej zagłębiającym się.”
Trzeba to jasno stwierdzić – nigdy nie byliśmy zabitą dechami, głuchą prowincją i nawet warszawiacy Płock odwiedzali, chociaż wizyta jednego z nich nie pozostawiła mu dobrych wspomnień, o czym skrzętnie poskarżył się na łamach „Korespondenta”:
„Opłata rogatkowa i pobierający ją niejednokrotnie skarg są powodem. Oto co w tym przedmiocie do nas piszą: Pobierający „kopytkowe” na rogatkach winni dokładnie wiedzieć, ile żądać mają, o co uprasza pewien warszawianin, od którego kiedy przejeżdżał w piątek wieczorem powozem parokonnym zażądano 12 kopiejek i dopiero po dłuższym porozumieniu, przyjęto 4 kopiejki. Dla zmęczonych podróżą, a szczególniej też jadącym w towarzystwie kobiecem, tego rodzaju targowanie jest rzeczą arcynieprzyjemną.”
Wertując nadwątlone strony „Korespondenta” odnosi się wrażenie, że nasi antenaci niczego nie podejmowali zbyt pochopnie, pod wpływem chwili, a wręcz przeciwnie – systematycznie i wytrwale czynili przygotowania do czekających ich życiowych wyzwań. A poniższy anons właśnie dobitnie o tym świadczy, bo i kiedy się zabrać do szlifowania swych salonowych umiejętności, tak niezbędnych w czasie karnawału, jak nie zaraz z nastaniem jesieni?:
„Lekcye tańca. Z początkiem października rozpoczynam kurs lekcyj tańca salonowo – towarzyskich i wszelkich popisowych. Ulica Grodzka dom Silgelberga w oficynie na 1szym piętrze.”
A kolejny anons tylko pozornie nie ma związku z poprzednim, być może na ogłoszeniodawcę zadziałała tajemna siła podświadomości, jakaś myśl, która jeszcze nie znalazła właściwego ujścia, bowiem napisał tak:
„Dominium Srebrna pod Płockiem potrzebuje natychmiast ekonoma i pisarza, kawalerów w fachu swym wykwalifikowanych, dobremi świadectwami opatrzonych. Reflektanci zgłosić się mogą do Zarządu dominium w Srebrnej.”
Był li to zatem ogłoszeniodawca, czy też ogłoszeniodawczyni? Kto literalnie potrzebował pisarza i ekonoma, a może jednak kawalera wykwalifikowanego w swym fachu? Tego już się pewnie nie dowiemy. Tym niemniej intrygujące przypadki działy się tego roku w Płocku i w okolicy:
„W dobrach Ugoszcz na polu obsianym koniczyną przytrzymany został koń z siodłem bez jeźdźca maści kasztanowej, ma około 8 lat, wzrostu dobrego. Właściciel może konia odebrać za udowodnieniem własności i wynagrodzeniem kosztów utrzymania.”
Wyobraźcie sobie Państwo – jechał sobie jakiś kawaler opatrzony dobrymi świadectwami. Nagle wśród łąk ujrzał piękną dziewczynę – a krew nie woda! Stanął jak wryty, niczym ten jeździec bez głowy. Co tam koń, Co tam posada ekonoma! Pochłonęła ich zieleń koniczyny na dzień i noc, na noc i dzień… a potem żyli długo i szczęśliwie, być może w „starożytnym” mieście Płocku…