– Do teatru na spektakl „Wujaszek Wania” wybrałyśmy się z koleżankami. Stwierdziłyśmy, że zamiast kolejnej kawy, skorzystamy z oferty kulturalnej. Nie spodziewałam się, że wygram ale dziś od rana sprawdziłam na stronie teatru i jest mi niezwykle miło – mówiła nam Katarzyna Oziemblewska, autorka zwycięskiej recenzji.
Ale od początku. 12 kwietnia płocki Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego, przy okazji premiery sztuki „Wujaszek Wania” Antoniego Czechowa, którą wyreżyserował Marek Mokrowiecki, ogłosił konkurs na recenzję spektaklu. Konkurs trwał do 1 czerwca i miał charakter otwarty. Wzięło w nim udział dziewięć osób. Wszystkie prace były na bardzo wysokim poziomie, każdy z uczestników wykazał się ogromną wiedzą na temat spektaklu. Na dodatek wszystkie prace były napisane piękną polszczyzną.
Dwie prace, z ciężkim sercem, jury musiało, niestety, odrzucić już na początku obrad – znacznie została przekroczona ilość regulaminowych znaków. W składzie jury zasiadali: Marek Mokrowiecki, dyrektor teatru, Monika Mioduszewska-Olszewska, konsultantka programowa teatru, Milena Orłowska, dziennikarka Gazety Wyborczej, Karolina Burzyńska, dziennikarka Portalu Płock, Lena Szatkowska, dziennikarka Tygodnika Płockiego oraz przedstawicielka naszej redakcji – Lena Rowicka.
Po naprawdę burzliwych obradach, zwyciężyła praca Katarzyny Oziemblewskiej, 30-letniej płocczanki, która w tej chwili najwięcej czasu poświęca swojej 2-letniej córeczce. – Płocczanką jestem dopiero od 2008 roku, a pochodzę z Dolnego Śląska. Do teatru chodzę z córką, staram się od najmłodszych lat zarazić ją tą miłością. Obejrzałyśmy wszystkie spektakle dla dzieci, i pomimo, że jest taka mała, to tylko z dwóch wyszłyśmy przed czasem – mówiła nam zadowolona pani Kasia.
Warto dodać, że Katarzyna Oziemblewska jest także prezeską stowarzyszenia „Marka Polka”. Drugie miejsce przypadło Katarzynie Racińskiej, a trzecie – Ewie Janiszewskiej. Takie były zasady konkursu, jednak z perspektywy jurora nadmienię, że wszyscy mogą się czuć zwycięzcami, gdyż wszystkie osoby wykazały się ogromną kreatywnością. Gratulujemy zatem wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie.
To był pierwszy taki konkurs, ale płocki teatr myśli już o kolejnym, zatem śledźcie stronę teatru i naszą, gdyż na pewno o tym poinformujemy.
Zwycięska recenzja
Amerykanie mówią na smutki „Keep smiling”, a Rosjanie – „Może wódeczki, panoczku?” Wspólny mianownik? Pozór. Uśmiechniesz się, czy napijesz – świat jest jakby lepszy, jakby weselej, jakby lżej. Na długo? „Wujaszek Wania” to sztuka na wskroś prawdziwa. Rzeczywista – niestety. Pełna swojskich charakterków.
Tytułowy bohater, wiarygodnie grany przez Marka Walczaka, mógłby nazywać się wujek Januszek, a zamiast w rosyjskim majątku mieszkać na mazowieckiej wsi, gdzie oddawałby się narastającej frustracji, że mu życie nie wyszło, że samotny, że brzydzi się tym, kogo hołubił. Profesor Sieriebiakow, który jest obiektem rosnącej pogardy swego szwagra Iwana, wcale nie czuje spełnienia po zakończonej karierze naukowej. Raczej, jak trafnie zauważa stara niania, chce, by go pożałować i westchnąć nad jego ciężkim losem.
Jego druga żona, piękna, młoda Helena, uwięziona w beznamiętnym związku przez nieznajomość własnych uczuć, znudzona życiem, miota się między pożądaniem a powinnością. Starsza pani, „maman”, trwa w bezrefleksyjnym zachwycie nad wielkością zięcia – profesora. Pomocnik w majątku zubożały ziemianin Ilja, grzeczny, poprawny, gdy atmosfera się zagęszcza ucieka jak tchórz, którego nie stać nawet na własne zdanie. Wreszcie doktor, Michał Astrow, młody, wykształcony, pociągający, do tego pasjonat leśnictwa, a ponadto – człowiek pogrążony w poczuciu bezsensu.
Na ziemskim padole tak już jest i tak musi być, wierzą bohaterowie, nawet najmłodsza z nich – córka profesora z pierwszego małżeństwa (wspaniała Hanna Zientara może przekonująco grać kobiety w każdym wieku), choć pogodnie mówi, że żyć trzeba, to w prawdziwą radość zdaje się nie wierzyć już wcale. Może kiedyś, może po tamtej stronie. Przecież życie i cierpienie to synonimy.
Podoba mi się minimalizm scenografii – podkreśla uniwersalny charakter sztuki. Oglądając ją na deskach płockiego teatru, wcale nie przenoszę się do Rosji sto lat temu, lecz mam wrażenie, że zaglądam przez okno raz jednego, raz drugiego polskiego domu i słyszę różnorakie Polaków rozmowy. Uwielbiamy przecież narzekanie, szukanie winnych, zazdrościmy i pogardzamy. Żyjemy w złudzeniach, które nazywamy nadzieją. Gdy Wania kolejny raz uskarża się, że ma 47 lat i życie za sobą, mam ochotę krzyknąć do niego – „Idioto, kawał życia przed tobą, bierz je w swoje ręce!” Gdy Helena znudzona buja się na huśtawce, korci mnie, by zawołać „Zejdź wreszcie na ziemię!” Czy nie byłoby to wołanie do samej siebie?