Świat zatrzymany w kadrze – dla niektórych to chleb powszedni, dla innych pasja, której oddali całe swoje życie. Każda fotografia to osobna historia i tylko autor wie, jak dużo musiał poświęcić, by ją zrobić. Co nasz dzisiejszy gość ma do powiedzenia na temat fotografowania? Do czego w Boże Narodzenie potrzebne mu były widły? I czym zrobił swoje pierwsze zdjęcie? O tym wszystkim porozmawiamy z Grzegorzem Piaskowskim.
W kolejnym odcinku „Obiektywnie o Płocku” poznamy Grzegorza Piaskowskiego, utytułowanego fotografa, którego na co dzień możemy spotkać w Muzeum Mazowieckim w Płocku. Jako etnolog, zrealizował tam kilkanaście wystaw czasowych. Jest również autorem stałej ekspozycji muzealnej „Sztuka Dalekiego Wschodu. Płockie skarby buddyjskiej Azji”.
Na początku poprosiłam naszego gościa, by dokończył zdanie: Fotografowanie to…? Bez namysłu odpowiedział: – Mniej poważne zajęcie, niż na to wskazuje „artystyczna otoczka”, a jednocześnie niedoceniany jest wkład włożony w robienie naprawdę dobrych zdjęć. Powszechny jest brak świadomości, ile wysiłku one wymagają i jakich kompetencji. Mamy tutaj zatem pewien paradoks. Dla mnie zawsze było to bardziej rzemiosło niż sztuka, coś na zasadzie rzemiosła artystycznego – wyjaśnia.
Jaka dziedzina fotografii najbardziej fascynuje naszego dzisiejszego rozmówcę? – Najbardziej doceniam dobry dokument, reportaż, fotografię uliczną – przyznaje fotograf. Dlaczego? – Jeśli mamy piękną modelkę i studio, specjalistów od makijażu, stylizacji i opanujemy podstawy techniczne, to bardzo łatwo jest zrobić zdjęcia, które będą zachwycać, nadadzą się do publikacji w kolorowej prasie i to tej na lepszym papierze. Kiedy jednak mamy do czynienia z zastaną rzeczywistością, ciągiem zdarzeń, dynamiczną sytuacją, która ciągle się zmienia i wcale nie ustawia do światła jak trzeba, to wielką sztuką jest złapać doskonały kadr. W setnych częściach sekundy musimy ująć temat, moment, kompozycję, emocje, korelacje symboli i światło. A przy tym trzeba pamiętać o zagadnieniach technicznych jak czas naświetlania czy ustawienie ostrości. Musimy błyskawicznie decydować: podbijamy iso, czy ryzykujemy poruszenie itp. Dlatego zachwycają mnie fotografie, które przekazują historię, symbolikę a przy tym są doskonale skomponowane, posiadają walor artystyczny – szczegółowo opowiada fotograf.
Niezwykle fascynujące musiały być więc początki fotografowania naszego rozmówcy. Czy pamięta jeszcze jak to było, kiedy zaczynał? – Pierwsze zdjęcia były zrobione na czarno-białej kliszy Smieną, podczas wyjazdu na kolonie nad morze, w II klasie podstawówki. Głębszą wiedzę fotograficzną zacząłem zdobywać wiele lat później, gdy w domu pojawił się radziecki dalmierzowiec FED. Chcąc go poprawnie obsługiwać, wypożyczyłem wszystkie książki o fotografii z lokalnej biblioteki, pozycje sprzed kilkudziesięciu lat. Było mi to na rękę, gdyż FED nie miał światłomierza, a w tych starodawnych księgach znalazłem metodę oceny parametrów ekspozycji, pewnie jeszcze przedwojenną. Był to skomplikowany wzór, który brał pod uwagę nie tylko porę dnia i zachmurzenie, zacienienie, ale też porę roku. Metoda była opisywana jako zawodna i zalecano jednak inwestycję w światłomierz. Niesłusznie ją zdyskredytowano, gdyż kiedy miałem już pierwszy porządny aparat na kliszę (Pentax Mz5n) ze światłomierzem, moje obliczenia okazywały się zaskakująco precyzyjne! Bezużyteczne jednak – „radziecka Leica” choć nowa, była uszkodzona; z aparatu nie wywołałem ani jednej kliszy – z lekkim żalem mówi Grzegorz Piaskowski.
Trochę już na ten temat usłyszeliśmy, ale i tak pytamy – jaki jest przepis na dobre zdjęcie? – Bez świadomości, że nasze oczy widzą inaczej niż aparat, dobre zdjęcie może być tylko kwestią przypadku, jak wygrana w Totolotka. Właściwie do dzisiaj stosuję metodę, którą odkryłem jeszcze w dzieciństwie: patrzeć w wizjer jakby się patrzyło na trzymaną w rękach odbitkę. Reszta to kwestia naszej wrażliwości, wyrobienia w odbiorze sztuki wizualnej, nie tylko fotografii zresztą – tłumaczy fotograf.
Czy naszego gościa frustruje myśl, że w każdej minucie na całym świecie wykonuje się tysiące zdjęć? Czy fotografia powinna by elitarną dziedziną sztuki?
– Na świecie w każdej sekundzie pojawiają się dźwięki, miliony, miliardy, nieograniczona ilość decybeli w niezliczonych tonacjach, natężeniach, ale genialne utwory muzyczne to nie jest produkcja masowa. Komponowanie muzyki, która trafia do głębi naszej wrażliwości, to dla mnie jest jakiś niezmierzony cud artystycznej kreacji, nieograniczonej wyobraźni, która czuję, że mnie przerasta. Podobnie jest ze słowami. Powstaje ich znacznie więcej niż zdjęć a dobra literatura: poezja, proza czy choćby bon moty, są raczej zauważane. Fotografia na pewno nie jest sztuką elitarną. Z jednej strony można doznać szoku, jakie zdjęcia ludzie w ogromnych ilościach wysyłają na konkursy fotograficzne – setki tysięcy, miliony bezwartościowych śmieci ikonosfery.
Z drugiej strony, nigdy w historii, w przestrzeni ogólnodostępnej nie pojawiało się tak dużo genialnych, doskonałych fotografii wykonanych przez amatorów. W dużej mierze jest to zasługą Internetu i związanego z nim, nieograniczonego, dostępu do edukacji fotograficznej, z drugiej strony technologia cyfrowa daje możliwości, które jeszcze kilkanaście lat temu wydawałyby się niezwykłe. A jest to technologia powszechnie dostępna. Czujesz na plecach oddechy młodych geniuszy, czujesz, że jeśli stoisz w miejscu, to tak na prawdę się cofasz. To może być frustrujące. Chyba, że po prostu robisz swoje, a fotografii nie traktujesz jak wyścigu. Startując w konkursach, jestem nieraz jednym z tysięcy uczestników, z kilkudziesięciu krajów, a mimo to jury złożone z autorytetów światowej fotografii, wśród kilkudziesięciu tysięcy zdjęć, dostrzega czasem i moje prace. Bez takiej weryfikacji być może bym w siebie nie wierzył – mówi skromnie.
Co według Grzegorza Piaskowskiego jest zbędne w fotografii?
– Nie odkryję tu Ameryki jeśli powiem, że drogi sprzęt. Obecnie za kilkaset złotych można kupić aparat, który nie będzie ograniczał. Do setek zdjęć kotków i piesków, czy „u cioci na imieninach” nie jest potrzebny sprzęt zdjęty z szyi fotografa agencji Magnum, a jednak internetowe fora i portale fotograficzne gromadzą rzesze „pstrykaczy” ze sprzętem za dziesiątki tysięcy złotych. Ludzie kupują pełnoklatkowe lustrzanki i płacą złotem za dodatkowe kreski na tablicy testowej obiektywu, a ich zdjęcia tylko zaśmiecają dyski i mózgi. W miesiąc potrafią zrobić więcej klatek niż ma na liczniku moja kilkuletnia lustrzanka. Można oczywiście zapytać: kto bogatemu zabroni? Nie zmienia to jednak faktu, że najczęściej (bo nie zawsze) jest to sprawa co najmniej drugorzędna – stwierdza Grzegorz Piaskowski.
– Poza tym, szkoda kręgosłupa. Wielki i ciężki sprzęt wiąże się u amatorów, hobbystów z lansem, takim dość oczywistym na „wielką lufę” profi-artysty. Jest jeszcze taki meta-snobizm, gdy ktoś wydaje pieniądze na aparat niby niepozorny i mały, ale z czerwoną kropką. Dobrze o tym wiedzą w Leitz, dlatego kropka na markowanych przez nich korpusach jest coraz większa. Nie mam nic do zamożnych dentystów z Leicą na szyi, ale warto wiedzieć, że doskonałe technicznie zdjęcia można też robić bezlusterkowcem za pół pensji Dziada Kultury (no dobra, dwie trzecie – to mała pensja). Do subiektywnego wyboru nazbyt cenionych rzeczy w fotografii dodam małą głębię ostrości. Urocze portrety z rozmytym tłem podobają się nowożeńcom i początkującym fotografom, wielu z tego nie wyrasta nigdy i pędzi w pogoni za doskonałym bokeh. Jasne i drogie teleobiektywy są w sferze marzeń, a zdjęcia na „pełnej dziurze” zyskują sznyt profesjonalizmu. Zwykle jest to jednak tani chwyt, często stosowany, np. w fotografii ślubnej. Bardziej doceniam portret w kontekście tła, sytuacji. Kompozycja wielu planów jest dla mnie sztuką wyższej próby. Jasne obiektywy? Owszem cenię, gdy nie ma za wiele światła – dodaje fotograf.
Jakie najlepsze zdjęcia zrobił dotychczas nasz rozmówca? Co je wyróżnia? – Jest ich kilka, wspomnę chociażby „W największej pralni świata”. Lubię ten portret dziewczynki z Bombaju, gdyż łączy w sobie nie tylko walory kompozycyjne, ale pokazuje też przestrzeń, w której spędza większość życia – niekończący się świat wilgotnego piekła największej pralni świata – Dhobi Ghat. Kolejne zdjęcie, „Belgrad – idzie nowe”. To symboliczne zdjęcie zrobiłem w momencie, gdy został schwytany Radovan Karadžić. Na chwilę na ulicach odżyły dawne demony i czuć było podział serbskiego społeczeństwa. Zdjęcie ukazuje, że jednak nowe treści zaczynają przykrywać nie do końca zagojone są rany – opisuje Grzegorz Piaskowski.
Czy przydarzyła mu się zabawna, pasjonująca, a może niezwykła przygoda związana z wykonywaniem zdjęć?
– W pierwszy dzień Bożego Narodzenia umówiłem się na zdjęcia z kolegą, morsującym modelem Piotrem Spyrą. Nalegał, by robić zdjęcia w przeręblu, do czego szczególnie się nie paliłem, bo mieliśmy za sobą bardzo udaną sesję w poprzednim roku. Kiedy spotkaliśmy się w drodze nad staw, Piotrek pojawił się w kosmatej czapie z diablimi uszami i rogami. O, to jest to! To będzie temat tej sesji… tylko skąd my w ten świąteczny dzień weźmiemy widły… Piotrek nigdy nie widzi problemu. Powiedział, że zaraz załatwi. Ja, pełen wątpliwości, maszerowałem z siekierą do wyrąbania przerębla w dłoni, obok kolega w diablim przebraniu. Idziemy przez małą miejscowość, ulica pusta. Po dziesięciu minutach zauważyliśmy postać, jadącą na rowerze. Nie czekałem długo na rozwój sytuacji; w świąteczny dzień do cyklisty podbiega diabeł krzycząc: Przepraszam czy ma pan pożyczyć widły?! – śmieje się fotograf.
Czego w fotografii chciałby jeszcze spróbować?
– Zakres rodzajów fotografii jaką wykonuję jest bardzo szeroki. Ponieważ chętnie dzielę się wiedzą myślę, że zajmę się edukacją fotograficzną, szkoleniami, warsztatami. Najwyższy czas zająć się wystawami, choć tutaj doświadczenie pokazuje, że nie bardzo można liczyć na sponsorów i trzeba liczyć na własne ręce, nawet jeśli są puste. Idąc za radami serdecznego kolegi, Tomka Liboski, powinienem pociągnąć poważny projekt dokumentalny. Wiem to od dawna, jednak trzeba się za to zabrać. Tomek wie co mówi – jego zdjęcia podbijają galerie na całym świecie. Na szczęście mam już pewien pomysł – uchyla rąbka tajemnicy Grzegorz Piaskowski.
Porady
Co zatem nasz rozmówca poleciłby swojemu przyjacielowi, który chce zgłębiać tajniki fotografowania? Jaki sprzęt do granicy kwoty 5 tys. zł?
– Poleciłbym mu aby się opamiętał, chyba że zajmuje wysokopłatne stanowisko w spółce Skarbu Państwa, lub jest zamożnym dentystą – uśmiecha się pan Grzegorz. – W takim wypadku poleciłbym dołożyć 27 tys. zł do korpusu Leica M Monochrom. Dlaczego? Bo ten aparat robi tylko czarno-białe zdjęcia, a jak wiadomo, tylko takie są naprawdę artystyczne. Ale samym korpusem zdjęć nie zrobi, więc dochodzi do tego obiektyw. Na początek najlepiej standardowa pięćdziesiątka, dobrze, by była jasna, więc Leica Noctilux-M 50 mm F/0.95 za jedyne 42.056,82 zł. Dlaczego? Bo aktualnie jest w promocji z kwoty 42.991,03 zł…
A poważnie – wszystko zależy od tego, co by chciał w fotografii robić. Za taką kwotę można dość swobodnie dopasować sprzęt, nie tylko dla początkującego. Może to być np. Pentax K-5 II z jasną i świetną Sigmą 18-35 lub ciemniejszą, ale z większym zakresem ogniskowych Sigmą 17-50. Na pewno nie od rzeczy byłby bezlusterkowiec z dwiema lub trzema ciekawymi „stałkami”. Doradzałem w zakupach wielu osobom i z doświadczenia wiem, że początkujący koniecznie chcą lustrzankę, pomimo, że nie da lepszego obrazu, a jest większa i cięższa – doradza Grzegorz Piaskowski.
Jeśli miałby zabrać ze sobą w daleką podróż, pełną niespodziewanych przygód, jeden uniwersalny aparat, z maksymalnie jednym obiektywem – jaki to byłby aparat i dlaczego?
– Serce mówi: Sigma DP2 Merrill z wbudowanym obiektywem 30 mm. Za niewielkie pieniądze mamy jakość średniego formatu w kieszeni i piękny obraz z matrycy F Jednak ten aparat jest jak piękna kobieta, pełna uciążliwych słabości – nie nadaje się do zdjęć w trudnych warunkach oświetleniowych, a na jednej baterii zrobi tylko kilkadziesiąt klatek. Rozum kazałby mi zatem wybrać jeden z moich obecnych aparatów, czyli Samsunga NX z obiektywem o takiej samej ogniskowej. To niedrogi i uniwersalny sprzęt o bardzo dobrych parametrach. Dlaczego ten obiektyw? Tą małą i rewelacyjną optycznie trzydziestką zrobiłem w Indiach i na Andamanach 90% zdjęć. Lubię małe i lekkie aparaty, szczególnie w podróży – podsumowuje fotograf.