Płockie molo wzbudza wiele kontrowersji. Ta konstrukcja, mająca być jedną z największych atrakcji miasta, stała się niezbyt udaną wizytówką byłego prezydenta, Mirosława Milewskiego. Pochłaniające krocie z budżetu miasta molo przez większość sezonu stoi zamknięte, a najczęstszymi gośćmi tej atrakcji są ptaki, które zamieniły go w swój wychodek. Dyrektor MZOS-u przyznaje: molo to duży problem.
Temat płockiego mola wraca jak bumerang. Jest często poruszany podczas Sesji Rady Miasta czy posiedzeń komisji. Wspominają o nim zarówno politycy, jak i mieszkańcy. Ci pierwsi, wyrażają głownie negatywne głosy, wytykające Mirosławowi Milewskiemu niegospodarność. Płoccy radni w przeważającej części uważają, że była to inwestycja niepotrzebna, a pieniądze wydane na budowę mola – ponad 18 mln złotych – można było rozdysponować w inny sposób. Płocczanie wytykają dodatkowo dwa problemy: fakt, iż molo bezustannie jest wyłączone z użytkowania oraz kolejny, zdawałoby się łatwy do usunięcia: utrzymanie porządku obiektu. Okazuje się jednak, że jest to problem o wiele poważniejszy, niż na to wygląda.
Temat czystości płockiego mola był jednym z wiodących tematów posiedzeń Komisji Rewizyjnej. – Czemu płockie molo wygląda tak, jak wygląda? – spytał radny Skubiszewski. – To pieniądze, które zostały, mówiąc wprost, zafajdane przez ptaki – dodał. Skontaktowaliśmy się z dyrektorem Miejskiego Zespołu Obiektów Sportowych, Andrzejem Zarębskim. Dyrektor tłumaczy, że choć spółka zdaje sobie sprawę ze stanu obiektu, to czyszczenie płockiego mola nie jest tak proste, jak się pozornie wydaje. – Nie mamy możliwości, by czyścić molo na bieżąco – powiedział Zarębski. – Oczywiście robimy wszystko, by utrzymać obiekt w jak najlepszym porządku. W tym roku pomogły w tym toczące się prace, maszyny wykonujące zasłonę przeciwlodową skutecznie odstraszały ptaki, lecz nasze prace można porównać do syzyfowych – dodał.
– Oczywiście robimy wszystko, by utrzymać obiekt w jak najlepszym porządku […] lecz nasze prace można porównać do syzyfowych – Andrzej Zarębski, dyrektor MZOS-u
Zarębski zapewnił, że spółka regularnie opróżnia kosze na śmieci i usiłuje usunąć zanieczyszczenia. Na nic więcej w tej chwili MZOS nie może sobie pozwolić. – Profesjonalna firma za jednorazowe wyczyszczenie mola zainkasuje około 10 tysięcy złotych. Nie możemy sobie na to pozwolić, tym bardziej, że w tym przypadku ciężko jest odebrać obiekt po pracy, bo te w zasadzie nigdy by się nie skończyły – dodał. Zdaniem dyrektora MZOS-u, na obecny, nie najlepszy wygląd mola, wpływ ma też jego konstrukcja, a konkretnie pochylone barierki, które sprzyjają osiadaniu na nich zanieczyszczeń. – Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku Sopotu, do którego notorycznie jesteśmy porównywani, tam barierki są poziome. Ponadto, tamtejsze molo jest o wiele częściej odwiedzane przez ludzi, co też odstrasza ptaki – powiedział Zarębski.
Dyrektor przyznał w rozmowie z nami, że molo to duży problem dla MZOS-u. Nie jest ono często odwiedzane przez płocczan, co z kolei przekłada się na częste wizyty ptactwa. Brakuje chętnych na wykorzystanie znajdującej się na końcu mola kawiarni, jak też jakichkolwiek atrakcji, które przyciągnęłyby płocczan na molo na dłużej. – Organizowane są jakieś okazjonalne imprezy i występy, lecz to nie metoda na przyciągnięcie tu ludzi na stałe – stwierdził dyrektor Miejskiego Zespołu Obiektów Sportowych.
Płockie molo zdaje się więc przysparzać więcej zmartwień niż korzyści – jest wyludnione, zanieczyszczone, a rokrocznie tuż przed sezonem na jaw wychodzą kolejne niedoróbki, które wymuszają wyłączenie obiektu z użytkowania. Na usta ciśnie się więc pytanie, które często zadawane jest z mównicy ratuszowej auli: czy molo faktycznie było potrzebne? Po odpowiedź udaliśmy się do Mirosława Milewskiego, byłego prezydenta Płocka, który wpadł na pomysł wybudowania mola.
Były prezydent przyznaje się do błędu. Zdaniem Milewskiego molo powstało w niewłaściwym okresie. – Przyznaję, że molo to moja największa porażka – stwierdził Mirosław Milewski. – Po wielu latach, rozmowach i refleksjach przyznaję, że molo powinno być dopełnieniem zrealizowanego projektu zagospodarowania wybrzeża i swoistym rodzynkiem. Ta atrakcja powinna zostać wybudowana za pięć, dziesięć lat, kiedy inne potrzeby zostaną zaspokojone, a ja powinienem realizować inne priorytety, bardziej dynamicznie – dodał.
– Przyznaję, że molo to moja największa porażka. Po wielu latach, rozmowach i refleksjach przyznaję, że molo powinno być dopełnieniem zrealizowanego projektu zagospodarowania wybrzeża i swoistym rodzynkiem – Mirosław Milewski
Pomimo tego, za obecny stan tej atrakcji miasta należy winić, według Mirosława Milewskiego, obecną władzę, która źle opiekuje się tym obiektem. – Prawda jest taka, że nikt przez te trzy lata molem należycie się nie zajął – stwierdził były prezydent Płocka. – Jeśli celowo sprząta się molo raz w miesiącu, a przetargi na wynajęcie kawiarni ogłasza poza sezonem, to skutki tego widzimy. Milewski wytyka też niewykorzystany potencjał miejsca. – Restauratorzy chcą wynająć to miejsce – zapewnia. – Zgłosił się do mnie nawet jeden potencjalny klient. Niestety, kiedy usłyszał on o kolejnym planowanym zamknięciu, to zrezygnował z oferty.
Radny odniósł się także do stanu technicznego mola. Pomysłodawca odpiera zarzuty i przekonuje: to, co dzieje się z molem to konsekwencja polityki personalnej. – Wydaje się, że w pewnym zakresie wykonawca nie wywiązał się ze swoich zadań. Ewidentny błąd ratusza i służb nadzorujących budowę, które odbierały molo – wyznał. – Przypomnę, że odbiór i wszystkie elementy związane z zakończeniem budowy wiązały się z masowym powyborczym zwalnianiem ludzi, odpowiedzialnych za inwestycje [po objęciu prezydentury przez Andrzeja Nowakowskiego – przyp. red.]. Przyszli nowi, nie znający się. Molo zostało odebrane z niedociągnięciami. Na szczęście molo jest na gwarancji. To konsekwencja polityki personalnej.
Milewski skrytykował także falochron. Zdaniem radnego to kosztowne nieporozumienie. – Prezydent zdaje się pozazdrościł mi mola i zbudował swoje. Falochron kosztował 5 mln złotych, a zabezpiecza on tylko wejście na molo – stwierdził. – Wejście można było zabezpieczyć w inny sposób, który kosztowałby co najwyżej milion złotych. Mam na myśli pale, wbite w odpowiedniej ilości przed częścią wejściową na molo. One chroniłyby przed dużymi taflami lodu w okresie wczesnowiosennym. Oczywiście, falochron spełnia swoją funkcję, lecz jest wyjątkowo obskurny – dodał.
Płockie molo to bez wątpienia problem: dla MZOS-u, który z przyczyn naturalnych nie potrafi poradzić sobie z jego utrzymaniem, dla radnych, którzy widzą w nim skarbonkę bez dna i dla płocczan, którzy trzymają się od niego z daleka. To miejsce wyludnione, z niewykorzystanym potencjałem, które powoli zaczyna straszyć. I dopóki ktoś nie ożywi mola, dopóty nie będzie na nim ludzi – tylko ptaki.
Z punktu widzenia przedsiębiorcy sa 2 problemy jesli chodzi o lokal na molo. 1. co chwila je zamykają z nie wiadomo jakich przyczyn a 2. to że poza molo nie ma żadnych innych atrakcji. Nabrzeże musi żyć. Musza tam byc ludzie i jak nie wpuści się tam biznesu (poza jedną smażalnią) tylko będzie ścinało trawę to nic z tego nie będzie.
Zaangażować Mc Donald i zrobić pierwszy w Polsce McSwim z trapem dla łodzi w sezonie i po problemie ;-)