„W dniu 27 bieżącego miesiąca odbył się akt uroczysty zakończenia roku szkolnego w miejscowem gimnazyum męskiem, w obecności Jaśnie Wielmożnego Naczelnika guberni, reprezentantów władz miejscowych i licznie zgromadzonej publiczności (..) Z 12 uczniów VIII klasy świadectwa dojrzałości (maturitatis) otrzymało 9; z tych Nowodworski Franciszek nagrodzony został złotym medalem i nazwisko jego wypisane będzie na złotej tablicy; Rogalski Zygmunt otrzymał medal srebrny”.
Czerwiec, i to ze wszech miar wyjątkowy, jest już za nami. Skąd ta niepowtarzalność? Oczywiście nie z powodu pięknej, ale też i niebezpiecznie, jak to określają meteorolodzy, „dynamicznej” pogody, bo ta najczęściej o tej porze roku dopisuje, a przede wszystkim ze względu na spektakularny sukces polskiej drużyny piłkarskiej na „Euro 2016”.
W tym kontekście strzelił mi do głowy zupełnie absurdalny pomysł, że być może nasi „starożytni” płocczanie też grali w piłkę nożną… a może organizowali nawet jakąś ekstraligę… Z drugiej strony, nie jest to wcale myśl całkowicie pozbawiona sensu, bowiem na Wyspach grano w piłkę niemal od zawsze, a pierwsze kluby powstawały właśnie w II połowie XIX wieku, może więc jakimś przypadkiem… Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko znów przewertować pożółkłe szpalty „Korespondenta Płockiego” – może natkniemy się na jakieś ślady uprawiania przez naszych antenatów sportu, a przy tej okazji sprawdzimy, co też działo się w Płocku 140 lat temu?
Nieodmiennie stan otaczającej natury był dla naszych dziadów sprawą niezwykle istotną, od niej przecież w dużej mierze zależało ich życiowe położenie:
„Ulewa podczas burzy w nocy z dnia 14 na 15-o bieżącego miesiąca i roku, jak również wczorajsza, zrządziły w mieście naszem wielkie szkody; bruki mianowicie i spady strasznie ucierpiały. Na ulicy Mostowej, przy posesji Wielmożnego Dr-a Kurowskiego, jak również przy ogrodzie należącym do gmachu Dyrekcyi TKZ woda spadając z siłą po stromej pochyłości góry, wyrwała część bruku i wyżłobiła znacznej głębokości wyboje.(..) W parowie przy ulicy Dobrzyńskiej, nowe nastąpiło obsunięcie się brzegów góry, przy czym część chodnika zarwała się, a obok stojącym zabudowaniom istotne grozi niebezpieczeństwo. W domach należących do mniej dbałych właścicieli – woda potokiem wpadała z podwórka do piwnic – zrządzając nieobliczone szkody lokatorom. Podobne potopy miały miejsce przy głównych nawet ulicach.”
Z równie baczną uwagą obserwowano również Wisłę, która była wtedy niezwykle ważnym szlakiem komunikacyjnym i handlowym, lecz także zagrażającym ludziom żywiołem:
„Wiadomości z góry Wisły odebrane zapowiadają znaczny przybór wody. Mieszkańcy Nadwiśla winniby przedsięwziąć pośpiesznie wszelkie środki od zalewu zabezpieczające.”
A jak to na każdym szlaku bywa, zdarzały się również karambole, a nawet katastrofy, krew w żyłach dopiero co czerwcowym słońcem rozgrzaną mrożące:
„W przeszłym tygodniu berlinka załadowana zbożem, płynąc z góry Wisły wpadła na wielką karpę utkwioną pod wodą i wskutek silnego uderzenia spód statku został przebity; jednak dzięki przytomności szypra szybko udało się zatamować napływ wody przez podciągnięcie żagla pod dno statku tak, że ten stanowił niejako jego opancerzenie.(..)Stało się to powyżej Radziwia. Wczoraj około 1-ej z południa przy otwarciu mostu jeden z przepływających galarów z drewnem szczapowem natarł na izbicę mostową; uderzenie było tak silne, ze przednia część statku na kilka stóp uniosła się w górę, gdy natomiast tył zanurzył się w wodzie. Jednocześnie nadpłynął drugi galar i uderzając w poprzedni już osadzony na izbicy, podobnemu co i tamten uległ losowi.(..) Wkrótce sprowadzono barkę wielkich rozmiarów i do niej bez znacznych strat przełożono ładunek. Drzewo należało do kupca Mirensteina i przeznaczone było do Duninowa.”
Wśród rozmaitego rodzaju informacji, znalazłem również szczególnie osobliwą, która po pierwsze jasno uświadomiła mi, że półtora wieku temu instalowano już piorunochrony, po drugie zaś przewróciła moją dotychczasową wiedzę na temat zjawiska elektryczności:
„Z powodu zbliżającej się pory burz, nie od rzeczy będzie przypomnieć ziemianom o pożyteczności tak zw. konduktorów, jako środka zabezpieczającego od uderzenia piorunu. W Niemczech, zwłaszcza też w Saksonii, jak i na Ślązku każde prawie zabudowanie folwarczne bywa zaopatrzone w konduktory i dlatego też pożary z uderzenia pioruna przytrafiają się tam bardzo rzadko. U nas z wyjątkiem fabryk i gmachów rządowych po miastach nigdzie zresztą konduktorów nie urządzają i dlatego wsie nasze nawiedzane bywają przez pioruny.(…)
Od czasów Franklina wiadomo wszystkim, nawet z fizyką nieobeznanym, że piorun jest zjawiskiem elektrycznem, o konduktorach zaś, że mają od uderzenia pioruna zabezpieczać; lecz w jaki sposób w naturze przychodzi do utworzenia zjawiska zwanego błyskawicą, rzadko kto dobrze rozumie.(..)
Natura posiada dwa rodzaje elektryczności: dodatnią i ujemną; czem są właściwie te elektryczności nie wiadomo nam; wyobrażamy je sobie pod postacią dwóch, nadzwyczaj subtelnych płynów, rozlanych w całej przyrodzie i przeto znajdujących się we wszystkich przedmiotach, przed oczy nasze podpadających. Zadaniem konduktorów jest ułatwiać odpływ ciągły i nieprzerwany z ziemi takiego rodzaju elektryczności, jakiej potrzeba dla zneutralizowania elektryczności znajdującej się w chmurze, którą wicher napędził. Jak się okazuje ludzie fałszywie wyobrażają sobie działanie konduktorów, mówiąc, że ściągają do ziemi elektryczność z chmur. Tymczasem rzecz ma się wręcz przeciwnie – konduktory ściągają elektryczność nie z chmur na ziemię, lecz z ziemi na chmurę.”
Cóż… Mimo wszystko nie naigrawałbym się aż tak bardzo z wiedzy naszych przodków. Obserwowali naturę, czasem z teorią zjawisk trochę pobłądzili… Tymczasem spytajcie Państwo pierwszego napotkanego dziś człowieka, co to właściwie jest prąd… Sądzę, że odpowiedzi mogą nieźle nas zaskoczyć i w konfrontacji z wiedzą dziadów zdeprymować.
Przeglądając karty „Korespondenta” nie sposób pominąć ówczesnych ogłoszeń. W pierwszej chwili znowu natrafiłem na ślad „antycznej”, acz nieuczciwej konkurencji:
„Fabryka Tabaczna „Saatschy & Mangouby” w St. Petersburgu ma honor zawiadomić Szanownych Zwolenników wyrabianego przez nią gatunku papierosów pod nazwą „Talisman”, o naśladowaniu tychże podobieństwem etykiety przez jedną z pomniejszych, warszawskich fabryk. Aby Szanowna Publiczność w błąd nie była wprowadzoną, raczy baczną uwagę zwracać na naszą firmę, na każdym pudełku wyraźnie wydrukowaną i aby każdy papieros gatunku tego opatrzony był herbem Państwa Rosyjskiego, Orłem i firmą naszą.”
Nieco dalej tymczasem pojawiła się w naszej gazecie istna obyczajowa „perełka”:
„Futro niedźwiedzie z peleryną, w dobrym stanie, własnością Wielmożnego Jana Jaroszewskiego, dziedzica dóbr Miszewko Garwackie będące, zabrał widocznie przez nieuwagę w dniu 10 marca jakiś nieznajomy Obywatel z Hotelu Polskiego w Płocku i do tej pory je przetrzymuje, nie zgłaszając się po swoje, również dobre niedźwiedzie, znajdujące się u mnie, niżej podpisanego. Pan Jaroszewski futra obecnego przyjąć nie chce, Mam więc zaszczyt upraszać Obywatela, u którego znajduje się futro Pana Jaroszewskiego, aby takowe odesłał, a po swoje raczył się zgłosić u mnie. Topolewski.”
Niezła musiała być w marcu imprezka… Wielmożni Obywatele połapali się w odzieżowych pomyłkach dopiero coś około czerwca! Dobrze, ze w tamtych czasach na przyjęciu nie zdejmowało się butów…
Oczywiście w czerwcu roku 1876 odbyły również bardziej oficjalne imprezy, które z łatwością rozpoznamy i na dodatek wciąż kultywujemy:
„Wianki. Dawne zwyczaje, obchody i uroczystości są dziwnie sercu miłe i przywiązują do siebie, choć nawet początek i znaczenie ich w mgle przeszłości ginie.(..) Wianki sięgają pogańskich dziejów, pomimo to w przeszłą Sobotę, jak lat poprzednich, a bodaj i lat przyszłych, kto żył w mieście naszem, a zdrów był, wyległ to na most, to na wirydarz Tumski, to wreszcie na przyległe wzgórza by dopatrywać się coraz rzadszych niestety wianków. Wieczorem sztuczne ognie, rakiety i.t.p. urozmaicały odwieczną ludową uroczystość.”
Nie sposób również zapomnieć, że od wieków czerwiec tradycyjnie jest świętem dla młodego, pobierającego jeszcze nauki w szkołach pokolenia – przecież jest to początek wakacji!:
„W dniu 27 bieżącego miesiąca odbył się akt uroczysty zakończenia roku szkolnego w miejscowem gimnazyum męskiem, w obecności Jaśnie Wielmożnego Naczelnika guberni, reprezentantów władz miejscowych i licznie zgromadzonej publiczności (..) Z 12 uczniów VIII klasy świadectwa dojrzałości (maturitatis) otrzymało 9; z tych Nowodworski Franciszek nagrodzony został złotym medalem i nazwisko jego wypisane będzie na złotej tablicy; Rogalski Zygmunt otrzymał medal srebrny.”
Jak pewnie już Państwo zauważyliście, póki co nie znalazłem żadnej wzmianki o zamiłowaniu „pra-płocczan” do aktywności fizycznej w jakiejkolwiek postaci, o piłce nożnej już nie wspominając, a może tylko redaktorzy „Korespondenta” byli w tym względzie zbytnio powściągliwi. Mroki tego zagadnienia rozjaśnia co nieco poniższa notka:
„Kąpiele wiślane – pomijając jej ważną stronę sanitarną, są jedną z największych przyjemności letnich w mieście naszem. Ileżby jednak przyjemność ta zyskała, gdyby się zdobyto na dwa konieczne w tym względzie ulepszenia, a mianowicie omnibus wożący w pewnych określonych godzinach do łazienek i urządzenie dla mężczyzn kąpieli na miejscu otwartem, zabezpieczonem linami i z odpowiednim schronieniem dla rozbierających się i do przechowywania ubrania.
Trudy powrotu pieszego pod stromą górę wielu odstręczają od kąpieli, a brak odpowiedniego miejsca dla chcących się kąpać pod gołym niebem staje się powodem albo wypadków utonięcia, albo też uniemożebnia kobietom miłe przechadzki nad Wisłą – narażając je na widok zbyt swobodnie kąpiących się mężczyzn. Przy tej sposobności zwracamy uwagę kogo należy na nieprzyzwoitość, jaką bez zaprzeczenia stanowi kąpanie się nie w łazienkach mężczyzn, w ich liczbie przeważnie żołnierzy, wśród dnia białego, w bliskości mostu, który jest ulubioną przechadzką płocczan.”
No tak! Pradziadowie nie mieli w sobie jakoś zamiłowania do przemieszczania się per pedes, to tym bardziej pewnie i do biegania z własnej i nie przymuszonej woli za „pęcherzem” z bydlęcej skóry uczynionym. I cóż to za pomysł – omnibus konny, to może jeszcze Ciuchcia Tumska? A nie lepiej to było kije do Nordic Walking sobie sprawić i wspinać się dla zdrowotności pod „stromą górę”? Tymczasem nasze prababcie przechadzające się po moście, narażone na widok „swobodnie kąpiących się” żołnierzy i to w całej swej okazałości, jakoś na niedogodności forsownego spaceru nie utyskiwały… Może to zatem tylko kwestia odpowiedniej motywacji… Należy jedynie pokładać nadzieję, że „kąpiele na miejscu otwartem” oznaczały również i to, że jeżeli się ktoś już solidnie umył, to czasem zapragnął także i popływać.
A skoro już przeszliśmy do płockich kąpieli wiślanych, które odbywały się w szeregu stojących tuż nad rzeką drewnianych kabin prysznicowych, traktuje o tym również poniższy, niezwykle intrygujący artykuł:
„Grzeczność jest jedną z najważniejszych, a bezspornie najmilszą cnotą towarzyską, więc przekroczenie jej publiczne, na publiczne również zasługuje upomnienie. Wychodząc z tej zasady zwracamy uwagę publiczności naszej na wykroczenia przeciwko grzeczności, jakich się niektóre osoby w łazienkach wiślanych dopuszczają:
1 „Kto pierwszy, ten lepszy’ jakkolwiek to zasada nie wszędzie właściwa, przy zajmowaniu łazienek zachowaną być powinna; ci którzy przyszli wcześniej i dłużej czekają, powinni mieć pierwszeństwo, tymczasem zdarzało nam się widzieć podstępne zajmowanie łazienek przed osobami dłużej czekającemi, co jest wyraźnie przeciwne elementarnym zasadom grzeczności.
2. Kąpiący się po największej części powinni w łazience przebywać tylko tyle czasu, ile go do kąpieli rzeczywiście potrzeba, jednakże uważają łazienki za rodzaj małego „starożytnego” forum, traktując w nich różne sprawy i dlatego zajmują nieraz po godzinie łazienkę, na którą wiele osób daremnie oczekuje. Tego rodzaju przekroczenia przeciwko grzeczności dopuszcza się szczególniej młodzież nasza obojga płci, chociaż i osoby dorosłe nie zawsze są od nich wyrozumialsze.
3. Nie tylko niegrzecznem, ale i nieprzyzwoitem jest zajmowanie łazienek w części damskiej przez mężczyzn, co zmusza panie do długiego czekania, a jednak widzieliśmy jak tego nadużycia się dopuszczano.
4.Wchodząc do łazienek pamiętać winniśmy, że lubo zasłonięci od wzroku publiczności, nie jesteśmy weń usunięci od słuchu, albowiem przez cienką ścianę z desek, niechcąc nawet, musimy słyszeć to, co się w łazience dzieje. O tem jednakże zupełnie zapomina młodzież głównie, chociaż niestety, nie jedynie rodzaju męskiego, robiąc na głos rozmaite uwagi, w słowach wprost nieprzyzwoitych, tak że na nie zarumienić się muszą nie tylko panienki, ale nawet dobrze wychowani mężczyźni; lub manifestując swe uczucia radości lub bojaźni w sposób tak krzykliwy, że zbliża się on więcej do pisku zwierząt, niż do głosu ludzkiego.”
Tu pragnę postawić może nazbyt śmiałą tezę, ocenicie to Państwo sami, że niektóre deski w ściankach oddzielających kabiny dla płci obojga musiały być nieźle poluzowane… Nic też potem dziwnego, że coraz mniej wianków po Wiśle płynęło…
A jeśli moje przypuszczenia choćby minimalnie otarły się o prawdę, to nie ma co tak potępiać w czambuł tych naszych antenatów za niechęć do uprawiania sportów i prężenia z tego powodu tkanki mięśniowej. Być może bowiem znaleźli dużo przyjemniejszy, rzekłbym alternatywny sposób na podejmowanie fizycznej aktywności…
I jeszcze jedno jest bezsporne – dużo więcej życia niż my, współcześni przebywali na świeżym, nie zanieczyszczonym jeszcze wtedy powietrzu…