I tak przeminął już nam grudzień, z politycznymi i społecznymi wstrząsami, ale także z zakupowym, przedświątecznym szaleństwem, choć na to ostatnie już na początku miesiąca było jakby o jedno tempo za późno. W tym czasie firmy internetowe nie wyrabiały się już z zamówieniami, a kurierzy gonili w piętkę, daremnie szukając kolejnych, coraz bardziej zawiłych adresów, takich jak chociażby „Kings Cross platform 9 3/4”…
Tymczasem 140 lat temu w naszym postromantycznym i pozytywistycznym Płocku ludzie szykowali się do świąt jakby ciszej i dostojniej, bez zbędnego, nikomu niepotrzebnego pośpiechu. A „Korespondent” skwapliwie to dokumentował:
„Jutro w kościele poreformackim przypada doroczne, żałobne nabożeństwo za dusze zmarłych braci i sióstr tego zakonu; procesya odbędzie się w kościele dolnym. W niedzielę rozpoczyna się Adwent – tak zwany od wyrazu Adventus – przyjście. Jest to czas przeznaczony do godnego przyjścia na ten świat Chrystusa Pana.(..) Przez cały Adwent przed wschodem słońca odbywa się msza zwana Roraty od początkowych jej słów – rorate coeli de super – Spuście rosę niebiosa z wierzchu. W Adwencie post w środy i w piątki jest obowiązkowym; zakazane są również gody małżeńskie i huczne zabawy.”
Żadnych uciech i zabaw! Msza przed wschodem słońca i na dodatek post! Nie ma co – nasi przodkowie bezkompromisowo trzymali się zasad, a jakby tego jeszcze było mało, mieli też kolejne pomysły na hartowanie moralnego kręgosłupa:
„Towarzystwo wstrzemięźliwości od kart zawiązało się temi czasy w jednem z powiatów Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Liczne grono zwolenników z wytrwałością i zapałem prowadzi wielkie dzieło nawracania współbraci do swych zasad i przekonań. Członkowie towarzystwa nader słusznie rozumują, że karciana zabawka, i bezmyślna i kosztowna rujnuje życie towarzyskie, zabiera tyle czasu drogocennego, niszczy zdrowie i w zgubną namiętność się czasem przeradza; ze względów więc moralnych, psychicznych, hygenicznych, towarzyskich i ekonomicznych – zasługuje na wyrok śmierci z egzekucją natychmiastową, bez apelacyi i okoliczności łagodzących. Statut towarzystwa jest nadzwyczaj prosty; przystępujący daje tylko słowo honoru, że wyrzeka się kart na całe życie. Znany nam dobrze wstręt mieszkańców Płocka do zielonych stolików budzi w nas uzasadnioną nadzieję, że i w naszym grodzie zawiąże się podobne towarzystwo ku wielkiej uciesze naszych pań i panien, żywiących niezwyciężoną odrazę do tej niebezpiecznej rozrywki.”
Jednakże nasi „starożytni” płocczanie w tym czasie dbali nie tylko o stan swoich dusz. Wyczekiwany zarówno przez dziatwę, jak i dorosłych nastrój świąt pojawiał się we wszystkich zakątkach naszego grodu dzięki bożonarodzeniowym dekoracjom, nie jak to się dziś przyjęło, zaraz po Zaduszkach, tylko gdzieś około pierwszej dekady grudnia:
„Widok ulic naszych zwiastuje zbliżanie się świąt. Ruch na chodnikach większy, wystawy księgarskie czerwienią się i błyszczą oprawami książek dla dzieci, cacka w sklepach galanteryjnych zatrzymują wzrok przechodniów, wreszcie cukiernie zdobią swe stoły w przybory świąteczne. Co do tych ostatnich podziwialiśmy u Pana Semadeni’ego wspaniałe bombonierki i różne figle ku ozdobie wytworów kunsztu cukierniczego służące, a dotąd w mieście naszem nie bywałe. Piękne to misterne, przedziwnego gustu, żal tylko pomyśleć, że nasz przemysł krajowy na wyrób taki nie może się zdobyć i aż znad nadsekwańskiej stolicy przedmiota te sprowadzać trzeba.”
A skoro już „zahaczyliśmy” o temat prezentów dla dzieci, to natrafiłem na taką oto zamieszczoną w „Korespondencie” poradę:
„Kolenda! To wyraz magiczny, pełen czarów dla dziatwy, która dużo wcześniej snując nić cudnych rojeń o ślicznych podarkach, czeka niecierpliwie, co im gwiazdka przyniesie. Ubodzy, czy bogaci rodzice, krewni, przyjaciele – myślą czemby sprawić radość ukochanym pieszczoszkom i zadowolnić ich gorące życzenia. To jedynie mając na celu nabywają stosy zabawek bez wyboru i zastanowienia – niepomni, że zabawki w rozwoju dziecka ważnym są czynnikiem, którego nie godzi się lekceważyć. Jakąż to korzyść mogą przynieść te rozmaite cacka krzyczące, skrzeczące, dzwoniące, piszczące? Chyba jedynie, aby nieznośnym hałasem napełniać dom cały, w istne piekło zamieniać miejsce słodkiego wytchnienia i wypoczynku po pracy. Albo te świetne lalki bogato a niegustownie wystrojone, czyż nie budzą w malej kobietce szkodliwych pojęć zbytku, przedwczesnych marzeń i zachcianek? Trzeba aby w wyborze zabawek na Gwiazdkę przewodniczyła myśl zdrowa i światła, aby przedmioty rozrywki łączyły użyteczność z przyjemnością, kształciły inteligencyę, budziły umysł, uwagę i zastanowienie. Nie brak zabawek temu zadaniu odpowiadających; tu zaliczymy wszystkie te różne rzemiosła i dzieła przemysłu naśladujące, wyrabiające zręczność i zmysł kombinacyjny. Dalej wszystkie loteryjki, łamigłówki naukowe i jeograficzne. Dla dziewczynek najmilszym i najstosowniejszym podarkiem będą zawsze tradycyonalne lalki, ale zamiast kupować te kosztowne, przesadnie ustrojone figurki, lepiej dać lalkę skromnie ubraną, a obok niej różne kawałki materyałów i szkatułkę z przyborami do robót; dziewczynka wtedy będzie szyć ubranka i małe paluszki wprawiać do igiełki. Polecić też musimy narzędzia gospodarskie, garnuszki, kuchenki i inne przedmioty praktycznego użytku.”
Niewątpliwie ten kontrowersyjny artykuł jest znakiem czasu, Półtora wieku temu emancypacja kobiet, mimo że coraz śmielej zabierały one głos w różnych, istotnych sprawach, była jeszcze w powijakach. Dziś autor tych słów cierpiałby siedząc na rozgrzanych węglach za seksizm, dyskryminację kobiet, pogwałcenie idei gender… Lepiej zatem zajmijmy się tym, co mogło się znaleźć na świątecznym stole. Wspomniałem już wcześniej o cukierniczych łakociach, natrafiłem również na wzmiankę o niezwykle zacnym trunku:
„O pszczolnictwie w Płockiem. Wykazywaliśmy już dawniej, jakie korzyści Ameryka z hodowli pszczół ciągnie; u nas przemysł ten jest w powszechnym zaniedbaniu. Z wyjątkiem niewielu w Guberni Płockiej postępowych pszczolarzy, ogół ziemian nie wykazuje pociągu do tego miłego, zajmującego i najkorzystniejszego ze wszystkich zajęcia(…) a przecież jak niesie legenda, Piast był pszczolarzem. Pszczolnictwo od wieków, mimo że nie postępowe, było u nas w stanie kwitnącym, a miody nasze powszechną zyskały wziętość. Po domach szlacheckich wypiekano z miodu pierniki, dawano jako lekarstwo dzieciom i sycono napój. Magnaci tylko sprowadzali wino z zagranicy, a właściciele ziemscy, mniej zamożna szlachta, a nawet włościanie raczyli się przy uroczystościach miodem własnego wyrobu. Znalazł się tam na stole kilkunastoletni, a czasem kilkudziesięcioletni gąsiorek miodu, który dobrocią swoją zakasował wino i chociaż mocno podkurzył czuprynę, zdrowiu przecież nigdy nie zaszkodził. Pamiętne są jeszcze owe sławne, litewskie krupniki, to jest miód przygotowany z korzeniami i zaprawiony wedle woli okowitą, a używany jak poncz – na gorąco lub na zimno; napój smaczny, rozgrzewający i nieszkodliwy zdrowiu. Dziś wycięto lasy, poznikały owe sławne puszcze; poznikały z ziemi barcie, przepadły i miody nasze, ale są obszary ziemi zasiewane różnemi zbożami i łąki rozległe, z których znakomite zapasy miodu wyciągnąć możemy.”
Oczywiście na świątecznych stołach nie mogło zabraknąć tradycyjnych, polskich wędlin, ale dużo częściej niż obecnie pojawiała się też dziczyzna, będąca efektem ówczesnego, powszechnego zamiłowania naszych pradziadów do polowań. My dziś szukamy sobie rozmaitych aktywności, wtedy niemal każdy szanujący się mieszczanin wybierał się na polowanie, najlepiej w asyście psów myśliwskich. Przykre konsekwencje tej myśliwskiej namiętności opisał w jednym grudniowych wydań „Korespondenta” niejaki doktor Ehrlich:
„Nasi myśliwi „niedzielni” przez cały tydzień zajęci są pracą np. w biurze i tylko w niedziele i święta oddają się szlachetnej zabawie myśliwskiej, ich zaś psy nudzą się niemiłosiernie przez ten czas, a trzymane w ciągłym zamknięciu nabierają instynktów drapieżnych i napadają nielitościwie na ludzi. Nieszczęście chce, że nasi panowie myśliwi nie mniej ulegają chorobom, tak jak inni śmiertelnicy, chodzić więc do nich z pomocą lekarską równa się prawie walce ze zwierzętami drapieżnymi z cyrku pogańskiego Rzymu. Ileż to razy zdarzało mi się przebojem i z narażeniem na skaleczenie przedostawać do łoża cierpiącego wojaka św. Huberta! Przed paru laty wierny Kastor uchwycił mnie zębami za rękę, w czasie gdy osłuchiwałem jego pana; później jakiś Karo – warczący pod łóżkiem ugryzł mnie w nogę, gdym badał chore dziecko. Ale zdarzają się też przypadki o wiele przykrzejsze. Przed paroma dniami zostałem wezwany do chorej żony jednego z naszych myśliwych niedzielnych. Z obu stron drzwi wchodowych leżały olbrzymie wyżły – warcząc i pokazując białe zęby zastąpiły mi drogę tak, że dopiero dzięki parasolowi memu, zdołałem przebojem się przedostać i jak bomba wpaść do przedpokoju – drzwi za sobą zatrzaskując!”
Tak zatem psie pupile, hodowane przez miłośników polowania w mieszczańskich kamienicach stały się nie lada problemem, nic zatem dziwnego, że sprawą zajęła się prasa, ale przede wszystkim odpowiednia władza:
„O psach nieopatrzonych kagańcami odebraliśmy, co następuje: Rozporządzenia policyi i napomnienia prassy, aby właściciele psów zaopatrzyli swych pupilów w kagańce, po większej części pozostały bez skutku. Naraża to publiczność na różne nieprzyjemności, czego sam w ostatnich dniach doznałem. Pragnąc wejść za pilnym interesem do domu przy ulicy Więziennej, na schodach spotykam nieprzewidzianą przeszkodę; ogromny brytan roztasowawszy się w drzwiach, pokazuje mi groźne kły i ani myśli wpuścić mnie do wnętrza domu. Staram się zwierza udobruchać najsłodszemi imionami, lecz zdaje się naigrawać ze mnie i nabiera coraz większego animuszu. Tymczasem interes mój traci na zwłoce, używam pogróżek i dopiero za ich sprawą pozbywam się natręta – nie miałoby to miejsca, gdyby właściciele psów posprawiali im kagańce. Rzecz to niekosztowna, a konieczna dla porządku i bezpieczeństwa ogółu, któremu tem sposobem oszczędziło by się przykrych zajść często…”
Na nic się jednak zdały żarliwe napomnienia „Korespondenta” i groźne rozporządzenia miejscowej władzy. Płocczanie ubóstwiali z taką samą siłą zarówno swych psich przyjaciół, jak i wspólne z nimi polowania, a poniższe ogłoszenie świadczyć tylko może o niestającym powodzeniu wszelkich biznesów parających się zaopatrzeniem naszych myśliwych w niezbędne wyposażenie… I wcale nie mam tu na myśli kagańców:
„Otrzymawszy zezwolenie Rządu Gubernialnego Płockiego na sprzedaż prochu mam honor zawiadomić Wielce Wielmożnych Panów Myśliwych, iż sprzedaż rzeczonego prochu z dniem dzisiejszym otwartą została w Magazynie moim przy ulicy Grodzkiej, w mieście Płocku. A. Wagner.”
I tak nie wiadomo kiedy, przeszliśmy niepostrzeżenie od tematów wigilijnych do zagadnień „wystrzałowych”, a skoro tuż za pasem karnawał, to trzeba się do niego przygotować, chociażby po to żeby popłynąć w sylwestrowym tańcu. Tu muszę Państwa zmartwić, ponieważ 140 lat temu przynajmniej w tej dziedzinie nie wyglądało to zbyt dobrze:
„Nauka tańca na równi z gimnastyką zalecana zajmuje ważne miejsce w wychowaniu fizycznym dziecka. Ruch umiarkowany i ćwiczenia ciała, tak konieczne w tym wieku rozwoju, są bardzo dla zdrowia zbawienne, a bok tego korzystnie wpływają na wyrobienie zręczności i wdzięku. Niejedni rodzice pragnęliby aby ich dzieci brały lekcye tańca, jednakże na przeszkodzie tej chęci staje okoliczność, że w Płocku nie ma obecnie maestra, któryby podjął się systematycznie naukę prowadzić. Byłoby więc pożądanym, aby jeden z wykwalifikowanych nauczycieli w Warszawie obrał sobie Płock na miejsce pobytu, a jesteśmy pewni, że znalazłby tu liczny zastęp młodziutkich uczniów i uczennic, któryby mogli mu zapewnić odpowiednie utrzymanie.”
I tak tanecznym krokiem przywitaliśmy Nowy 1877 Rok… Przypomnę Państwu, że podglądaliśmy ciekawe, a nawet pasjonujące losy płocczan i naszego miasta sprzed 140 lat przez dwanaście kolejnych miesięcy, a wszystko to dzięki Płockiej Bibliotece Cyfrowej, powstałej dzięki staraniom Towarzystwa Naukowego Płockiego w ramach Biblioteki im. Zielińskich.
Tymczasem przyszłość tej instytucji z powodu braku środków finansowych rysuje się w nadzwyczaj ciemnych kolorach. Czy jeszcze dane nam będzie zajrzeć bezkarnie w głąb naszej historii? Może się to okazać już nie takie proste, nie takie powszechne.
Miejmy nadzieję i róbmy wszystko, aby ocalić tak zasłużoną dla Płocka placówkę, nasz powód do chluby i dumy. Obyśmy się też spotkali w naszej „machinie czasu” w przyszłym roku!