REKLAMA

REKLAMA

Różal: Jak nie będę sportowcem, to będę nikim…

REKLAMA

Marcin Różalski w trakcie ostatniej gali KSW stoczył świetną walkę – według zapowiedzi – jedną z ostatnich. Co mówi o samej walce i planach na przyszłość dwukrotny mistrz świata w formule K1?

Przeczytajrównież

PetroNews: Marcin, jesteś po świetnie stoczonej walce, którą wygrałeś w niesamowitym stylu. Powiedz, jak wyglądały ostatnie godziny przed tą walką?

Reklama. Przewiń aby czytać dalej.

Marcin Różalski: Wiesz, nie mi jest to opisywać, bo dla mnie to jest normalne. Dla mnie przed każdą walką jest praktycznie tak samo. Różnią się małymi aspektami te ostatnie godziny, ale ogólnie to wielkie jajo dla mnie było. Gdy wycofał mi się pierwszy, potem drugi zawodnik, to już zawsze w głowie miałem, że ten zawodnik może się zmienić [na 6 stoczonych walk w KSW, 5 razy przeciwnicy Marcina Różalskiego wycofywali się na ostatnią chwilę – przyp. red.]. Gdy Maciek zadzwonił do mnie we wtorek wieczorem, to pierwsze słowa jakie do niego powiedziałem, to: Zmiana przeciwnika! – a on powiedział: – Tak. Szczerze, to spłynęło to po mnie, bo Nandor jest mega zawodnikiem, walczył w UFC i w Strikeforce i wiesz, zaszczytem jest dla mnie walczyć z takimi ludźmi, po których ręce wyciągnęły takie federacje. Z tym, że  to nie jest ktoś, kto jest dla mnie mentalnie jakimś wzorem do naśladowania. Zawodnik, który wszedł za niego, Nick Rossborough, jest mega doświadczony i ma stoczonych walk więcej niż Nandor.

PN: Podczas walki z Rossboroughem wszystko działo się naturalnie, wydawałoby się spontanicznie. Czy podczas walki myślisz o tym, jaki cios zadać i jakie będą trzy następne?

[pullquote]…nie można walczyć tak, jak się chce, tylko trzeba walczyć tak, jak pozwala na to przeciwnik…[/pullquote]

MR: Setki tysięcy godzin i tysiące dni spędzonych na sali powodują, że po prostu robisz coś, nie myśląc o tym, robisz to automatycznie. Walka tak wyglądała… walka nigdy nie wygląda tak, jakbyśmy chcieli, ponieważ nie można walczyć tak, jak się chce, tylko trzeba walczyć tak, jak pozwala na to przeciwnik. Np. z Pawłem Słowińskim walka wyglądała tak, że musiałem go trochę ganiać, bo uciekał, bał się sprowadzenia. Nick podjął walkę, dlatego była taka, jaką chciałem stoczyć. Pamiętam moją pierwszą walkę w KSW – Bartkiewicz we mnie ruszył, ja nie miałem jeszcze wtedy takich umiejętności, żeby wybraniać sprowadzenia, no i leżałem na ziemi, nie chciał ze mną walczyć w stójce. Overeem też nie chciał stójki, przewrócił mnie. Nick podjął tę walkę i dlatego to tak wyglądało. To wszystko zależy od automatyzmu, wiesz, nieraz jak się wychodzi do ringu, to przychodzą takie myśli: „Ja nic nie potrafię, co ja zrobię. Może zrobię to…”. A w walce zapada ta kurtyna, jesteś odizolowany od świata zewnętrznego, liczy się walka i wszystko przychodzi samo. Czasami nie zdążysz pomyśleć co zrobić, a już to zrobiłeś.

Zawsze staram się bez ręki, bez oka, ale walczyć…

PN: W pierwszej rundzie przewróciłeś się. Teraz wiemy, że było to wynikiem kontuzji, zresztą nie jedynej, z którą do walki przystąpiłeś. Czy przez chwilę  pomyślałeś, że możesz tę walkę przegrać?

MR: Gdyby to był cios nokautujący, to on po prostu by mnie znokautował. Dostałem z prawej strony, bo jestem mańkutem i cały ciężar poszedł na moją lewą nogę. Po prostu kolano, które skręciłem sobie na treningu trzy tygodnie przed walką, nie wytrzymało. Szczęście w nieszczęściu, że nie zerwałem wtedy wiązadeł i dzięki doktorowi Kozyrze i Maćkowi Kawulskiemu mogłem walczyć. Do walki oszczędzałem kolano, wyszedłem na ring. Gdy dostałem tego boksa, upadłem, ale to nie był cios, który w jakiś sposób zamroczył czy zamroził. Tak się akurat stało. Skontrolowałem pozycje w dole, udało mi się z każdej pozycji uciec, udało mi się wejść do góry. Ogólnie myślę, że pierwsza runda była na moją korzyść, bo końcówkę zaakcentowałem z pozycji dominującej, byłem za jego plecami. Ale takiego zwątpienia, że coś pójdzie nie po mojej myśli nie było, po prostu jak przegram to przegram. Ja nigdy nie mam czegoś takiego. Zawsze staram się bez ręki, bez oka, ale walczyć.

PN: Końcówka pierwszej rundy była faktycznie bardzo ciekawa. Jak jest teraz z twoim zdrowiem?

[pullquote]…nie chcę 1/3 życia spędzić naprawiając się, nie mam na to czasu. Mi się chce żyć…[/pullquote]

MR: Na tę chwilę tragedii nie ma. Kolano jest bardzo popsute, łękotkę mocno czuję. Pomagają mi w tym temacie koledzy z klubu, Robert i Sławek, mój rehabilitant Kamil Smoliński. Nie dokucza mi to jeszcze tak bardzo, że musiałbym mieć jakiś zabieg. Nie chciałbym mieć zabiegów, bo 2/3 życia spędziłem trenując sport i psując się. Teraz nie chcę 1/3 życia spędzić naprawiając się, nie mam na to czasu. Mi się chce żyć. Mam bardzo poniszczoną lewą rękę, popękane kości, krzywo zrośnięte. Kciuk mój jest bezużyteczny, nie mogę nic obejmować czy mocniej ścisnąć. Żebra już wracają do siebie, nie wykonuję żadnych gwałtownych ruchów. Kości strzałkowej nie nadwerężam, więc sądzę, że też już jest zaleczona. Jestem na roztrenowaniu. Obiecałem sobie i swoim bliskim, że do końca maja nie robię nic. Nie trenuję, na zajęcia przychodzę tylko prowadzić zajęcia. Do końca czerwca jestem na totalnym detoksie, chcę oczyścić swój organizm z całego syfu, ze środków przeciwbólowych, ze wszystkich blokad, z odżywek.

PN: Mówiłeś przed walką, że jesteś już zmęczony sportem. Pytanie, które się nasuwa i muszę je zadać, choć tak na prawdę nie chcę: Czy Marcin Różalski będzie dalej walczył, czy odchodzi na sportową emeryturę?

MR: To jest takie pytanie, które każdy mi zadaje. Ja nawet jak skończę karierę, to nie powiem o tym. Na tę chwilę nie wiem. Na 90% sądzę, że tak. Tylko to wszystko może się zmienić, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Patrzę jak chłopcy moi trenują i myślę: „Jak dobrze, że ja już nie będę”. Z drugiej strony jest ta chwila euforii, gra fajna muzyka czy film oglądasz jakiś i pojawia się myśl o kontynuowaniu. Ciężko jest zrezygnować, szczególnie w momencie, w którym jestem. Za mną trzecia wygrana walka z bardzo dobrym zawodnikiem, jestem na fali wznoszącej, ale mam 36 lat i jestem bardzo rozbity. Sport był całym moim życiem, pozostałe rzeczy były tylko dodatkiem. Jestem bardzo zmęczony. Teraz nie przychodzę na salę, a dotychczas zawsze rano i wieczór byłem na sali, w międzyczasie prowadzenie zajęć. Mój ogień, nie ma co ukrywać, na pewno już zgasł.

[pullquote]Nie chcę być mięsem armatnim dla młodych głodnych wilków, choć jeszcze takiemu młodemu zawodnikowi na pewno parę gał bym sprzedał…[/pullquote]




Nie chcę być mięsem armatnim dla młodych głodnych wilków, choć jeszcze takiemu młodemu zawodnikowi na pewno parę gał bym sprzedał. Będę stawiany na pozycji emeryta, a tego nie chcę. Chce zejść z pozycji alfa na własnych warunkach, a nie żeby mnie jakiś młody wilk wygnał. Większość rzeczy przemawia więc na nie. Poza tym, jestem drugi tydzień na roztrenowaniu  i jest mi z tym dobrze. Mogę sobie jeść syf, jak mi się podoba. Teraz kupiłem sobie rower – zawsze jak jeździłem, zakładałem pulsometr i nie mogłem zejść niżej niż 155 tempa. Teraz jadę, ostro cisnę i nagle myślę sobie: „Po co mi to?” i sobie zwalniam. Bardzo się zaangażowałem w pomoc fundacji Tara i Fundacji AST. Teraz mój sponsor pomaga na rzecz domu dziecka w Kozienicach. Byliśmy tam i tak sobie pomyślałem, że jeżeli kajtki będą grzeczne, nie będą paliły papierosów, to ufundujemy bilety na galę dla nich. To jest motywacja, żeby dla tych dzieci zawalczyć. Teraz KSW będzie w klatce i mogę nawet zawalczyć, żeby dostać ciężki nokaut, aby dzieciom przyjemność zrobić. Wygrał – przegrał, nieważne. Na galę ich wziąć, żeby poznali zawodników, a potem zrobić licytację dla nich.

Jak nie będę sportowcem, to będę nikim

PN: Czy w związku z twoją dalszą karierą sportową jakikolwiek wpływ ma głos ludzi, którzy szczególnie po walce z Nickiem Rossboroughem nie chcą, abyś odchodził? Nawet Łukasz Jurkowski, komentując tę walkę powiedział, że przyjedzie do Płocka i będzie Cię prosił, abyś tego nie robił.

MR: Łukasz też wszedł na ring, stoczył walkę i skończył, ludzie też nie chcieli, ale on podjął taką decyzję i w niej trwa. Ludzie by może chcieli, ale ludzie nie będą za mnie żyli. Niektórzy może się do mnie przekonali po tym całym okresie, ale ja żyję 36 lat, a walczę od 8. roku życia, zawodowo od 19. Teraz dopiero będąc w KSW przez 3 lata moja osoba została sprzedana, w takim sensie, że większa rzesza osób widzi, jaki jestem. Myśleli, że to jest jakiś mój image, ale potem okazało się, że tak nie jest, że to nie jest sposób na popularność. Ja mówię co myślę, żyję jak żyję i raczej tracę na tym. Ja się nie zmieniam, ludzie może się do tego przekonali. Widzisz, za chwilę przestanę walczyć, przestanę się pokazywać i zostaną tylko najbliżsi i tylko z ich zdaniem się liczę. Oni nie mówią: „Ooo, zostań, walcz”. Nie! Oni mówią: „Zrób jak uważasz, stary, zrobiłeś już tyle”. Na tę chwilę jestem nieśmiertelnym człowiekiem, bo z tym wszystkim co przeszedłem, kontuzjami i przeciwnościami, z którymi wygrałem to sam dla siebie jestem niezniszczalny. Kwestia tego, czy chcę być tym człowiekiem, czy chcę po prostu pojeździć na rowerku, a za chwilę zamieszkać na wsi. Teraz jest za wcześnie, aby podjąć taką decyzję. Muszę zrobić sobie rachunek sumienia. Nie wiem kim będę, jak nie będę sportowcem. Bandytą nie będę, bo to nie są czasy, aby być bandytą. Jak nie będę sportowcem, to będę nikim, tak mi się wydaje. Są luźne rozmowy, jedni mówią walcz, nie schodź, ble, ble, ble, ale z tymi zdaniami się nie liczę. Ważne jest zdanie mojej narzeczonej, moich sparingpartnerów czy promotorów.

PN: Czy chciałbyś stoczyć walkę  z Nandorem Guelmino, czy też nauczony doświadczeniem Le Bannera wiesz, że po prostu nie ma to sensu, bo mógłbyś się niepotrzebnie nastawić do tej walki emocjonalnie?

MR: Nie. Nandor nie jest moim emocjonalnym wzorcem jak Le Banner. Nie wyszła walka z Nandorem i to wszystko. Ambicjonalne podejście do mojej osoby może zadziałać negatywnie. Ja nie chcę sobie nic udowadniać, to działało jak miałem 25, góra 30 lat. Jeżeli ktoś będzie za bardzo prowokował, to zadziała źle i będą problemy z tego duże. Ja nie uznaję podkręcania, bo to nie jest sport. Jeżeli jesteśmy sportowcami, to zachowujmy się sportowo. W innym wypadku ja też potrafię się zachować bardzo niesportowo – zrobimy wtedy MMA by Różal i zobaczymy kto jak na tym wyjdzie.

Bliscy

PN: Często oglądając walki czy to bokserskie, czy MMA, są zbliżenia na osoby bliskie zawodnikom. Powiedz, jak to wygląda, jeżeli chodzi o twoich bliskich. Czy masz wrażenie, że oni się o Ciebie boją, czy ukrywają to?

MR: Wiesz co, u mnie nie było nigdy ekscytacji tym co robię. Mama na pewno w jakiś sposób to przeżywała, no bo to mama. Nie lubiła patrzeć jak mnie biją, jak krwawię. Nawet jak ja kogoś biję, to nie było ekscytacji z jej strony. Wygrałem walkę, no to wygrałem, nie było rodzinnego siedzenia i opowiadania jak się czuję. Nie wiem czy to ich interesowało. Moja dziewczyna pogratuluje mi i ucieszy się, ale bez ekscytacji.  Nigdy nie byłem w takim środowisku, że ktoś się ekscytował tym co robię, może dlatego też że ja się tym nie ekscytuję. Wątpię, żeby komukolwiek się podobało, że jego bliska osoba jest skatowana czy znokautowana. Z moją dziewczyną jestem od 4 lat. Marta jest pierwszą dziewczyną, która była ze mną na każdej gali. Ona nie powoduje we mnie jakiejś presji, nie jest męcząca, nie wiesza się na mnie. Jest dla mnie dużym wsparciem, pomaga mi mentalnie i fizycznie ile może i naprawdę jestem jej za to wdzięczny.

PN: W czasie roztrenowania poświęcasz więcej czasu swoim zwierzętom? Może chcesz powiększyć stado?

MR: Dużo jeżdżę do stajni, mam czas, żeby sobie z koniem poprzebywać. Przez kolano nie mogę jeszcze jeździć, ale posiedzę sobie z nią w kojcu, patrzę jak biega po padoku. Z psami sobie jeżdżę codziennie, żeby pobiegały, chodzę z nimi na długie spacery. Chciałbym uratować jeszcze jednego konia z transportu rzeźnego, tylko muszę być do tego przygotowany. Moje psiaki nie zaakceptują nowego psa, one akceptują siebie, ale są wychowane przeze mnie w taki sposób, że są agresywne. Są poukładane i karne, ale są leciwe. Na razie na pewno nie będzie nowego psa, ale jeżeli tak się zdarzy, że jeden z nich umrze, to na pewno będę chciał zaadoptować psa z fundacji AST. Już nie chcę psa z hodowli, bo wiem, że biorąc psa ze schroniska ratuję mu życie. Czuję się w ten sposób człowiekiem szczęśliwym i spełnionym, że pomagam zwierzęciu, które zostało przez człowieka oszukane.

PN: Wobec tego w imieniu swoim i wszystkich czytelników życzę Ci tego, abyś podjął decyzję najlepszą dla Ciebie i abyś rozwijał się w swoich pasjach. Może gdy sportu zabraknie w twoim życiu, pojawi się coś nowego, a może to czym się zajmujesz teraz, będziesz mógł robić z jeszcze większym zaangażowaniem. No i jeszcze raz gratuluję wygranej walki.

RM: Dziękuje bardzo i pozdrawiam wszystkich czytelników PetroNews.

Rozmawiał Dominik Jaroszewski

REKLAMA

Inni czytali również

Kolejny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgadzam się na warunki i ustalenia PolitykI Prywatności.

REKLAMA
  • Przejdź do REKLAMA W PŁOCKU