Towarzyszy nam każdego dnia, często nucimy ją podczas codziennych czynności. Słyszymy ją w radiu, przygrywa w tle filmów, budując ich klimat. Motywuje, dodaje odwagi i budzi emocje – muzyka. Jakich dźwięków słuchają znani i lubiani płocczanie? Jaką muzykę gra Płock?
Dzisiejszym gościem naszego cyklu jest Łukasz Borowicki – pochodzący z Płocka muzyk, gitarzysta i kompozytor, absolwent Wydziału Jazzu warszawskiej Państwowej Szkoły Muzycznej. W tym roku ukończył studia kompozytorskie w Konserwatorium Muzycznym w Danii w mieście Odense, gdzie obecnie mieszka i pracuje. W zeszłym roku ukazała się jego debiutancka płyta „People, Cats & Obstacles”. Co go inspiruje? Który artysta jest dla niego ważny? Jakie utwory poleca?
– Muzyka jest dla mnie formą artystycznego wyrazu, polegającą na uporządkowywaniu dźwięków w czasie i przestrzeni. Nie wszystkie struktury dźwiękowe są z konieczności muzyką, ale mogą nią być, jeśli powstały z intencją bycia dziełem muzycznym. Zgodnie z tym, nawet najdziwniejsze szumy nazwałbym muzyką, jeśli zostaną umiejscowione w odpowiednim kontekście i opisane jako dzieło muzyczne – tłumaczy Łukasz Borowicki.
Fascynacje muzyczne
A dlaczego gościa naszego cyklu zafascynował właśnie jazz? – Jazzem zainteresowałem się jeszcze w liceum, bo pociągała mnie improwizacja, jako szczególna forma ekspresji, którą obecnie ciężko znaleźć w innych gatunkach muzycznych. Improwizacja nadaje muzyce nowego wymiaru – zarówno z perspektywy muzyka, jak i słuchacza. Od muzyka wymaga się spontaniczności i kreatywności, potrzebnej do jednoczesnego komponowania i wykonywania tego, co się właśnie skomponowało – a to wszystko w odniesieniu do tego, co w danym momencie grają inni muzycy w zespole. Brzmi to może karkołomnie, ale w rzeczywistości przy odrobinie osłuchania, otwartości i umiejętności, jest to jedna z naturalniejszych form wyrazu muzycznego, którą w pewien sposób zinstytucjonalizowana zachodnia kultura muzyczna zatraciła. Od strony słuchacza z kolei – to możliwość słuchania czy obserwowania artysty w samym procesie tworzenia, doświadczanie całej dramaturgi powstawania efektu końcowego, od którego ważniejszy jest właśnie sam proces – wyjaśnia twórca.
Jakie utwory są szczególnie bliskie pochodzącemu z Płocka muzykowi? – To najczęściej te utwory, których słuchałem będąc dzieckiem. Wówczas na topie była elektroniczna muzyka z lat 80. i ta muzyka do dzisiaj wzbudza we mnie największy sentyment. Od jakiegoś czasu kolekcjonuję płyty winylowe – w pierwszej kolejności postanowiłem zebrać całą dyskografię giganta synth-popu Depeche Mode – wyznaje Łukasz Borowicki. – Oczywiście, na czymś trochę innym w moim przypadku polega doświadczenie estetyczne takiej muzyki oraz muzyki jazzowej czy poważnej – emocje związane z tą pierwszą to właśnie czysty sentyment – uśmiecha się muzyk.
Rozmawiając o muzycznych fascynacjach, nie sposób pominąć pytania o instrument, który przykuwa uwagę naszego gościa. – Od wielu lat nieustająco próbuję swoich sił na gitarze. Ostatnio doszła fascynacja syntezatorami, samą grą na nich, ale też ich programowaniem – zwłaszcza tych starych, analogowych z lat 80. Jednym z moich ulubionych syntezatorów jest rewolucyjny, stary, ale nieanalogowy syntezator Yamaha DX7, oparty na syntezie FM. Wszyscy znamy te brzmienia, bo to typowe brzmienie popu z lat 80., wykorzystywane zwłaszcza w drugiej połowie tej dekady przez dosłownie wszystkich topowych muzyków – zarówno popowych jak i jazzowych. Zaprogramowanie, czy chociażby pełne zrozumienie zasad syntezy FM, to jednak mozolny proces porównywalny z rozwiązywaniem zadań z akustyki przez studentów fizyki – ale za to ile frajdy z tego płynącej – objaśnia nasz rozmówca.
Gdy pytam o ulubiony album jazzmana bez wahania odpowiada – album Violator zespołu Depeche Mode. To jest prawdziwe dzieło sztuki synth-popu. Mam naprawdę wielki szacunek do zespołu Depeche Mode, chociaż przeżyłem różne fascynacje muzyczne – od popu, grunge’u, metalu, rocka, a na jazzie i muzyce poważnej kończąc i byłem fanem przeróżnych zespołów – przyznaje.
Zapytany o powody takiego wyboru, tłumaczy: – Nie ma chyba drugiego zespołu, który zdołałby przez ponad 30 lat utrzymać swoje unikatowe, szczere i undergroundowe brzmienie, a przy tym cieszyłby się sprzedażą płyt i biletów koncertowych topowych artystów popowych.
A jeśli chodzi o jazz? – Lubię muzyków poszukujących, eksperymentujących. I tutaj paradoksalnie trudniej jest mi wskazać mentorów – moja fascynacja tą muzyką jest bardziej rozproszona. Mógłbym wymienić oczywiście Coltrane’a czy Davisa, a do tego cały szereg interesujących muzyków działających teraz, często niewiele starszych albo w tym samym wieku, co ja. Moją uwagę ostatnio przykuła jednak islandzka kompozytorka Anna Thorvaldsdottir i jej przestrzenne, nierzadko mroczne „rozlewiska” – mówi mój rozmówca.
Doświadczenia i płyta
– Współpracowałem jako kompozytor z malarzem Markiem Niemirskim, pisząc muzykę ilustrującą serie jego obrazów „Fingerprints”, wystawiane wraz z moją muzyką między innymi w Berlinie i w słynnej Saatchi Gallery w Londynie. W zeszłym roku ukazała się moja debiutancka płyta „People, Cats & Obstacles” z moimi kompozycjami w klasycznym formacie tria, w którym gram na gitarze wraz z Mariuszem Praśniewskim na kontrabasie oraz świetnym duńskim perkusistą Kasperem Tomem Christiansenem – mówi, zapytany o ważne muzycznie doświadczenia.
Gratulując muzykowi sukcesów, pytamy jaką muzykę znajdziemy na jego płycie. – Muzyka zarejestrowana na płycie tria wychodzi poza kanon tria jazzowego, z jednej strony czerpiąc inspirację z dorobku współczesnej i XX-wiecznej kameralistyki, z drugiej – z surowości i bezkompromisowości muzyki rockowej. Na płycie przeważa muzyka z charakterystyczną manierą zaplanowanej dekonstrukcji, dotyczącej rytmu, jak i frazy, z licznymi niespodziewanymi zwrotami – coś na kształt wariackiego strumienia świadomości przełożonego na formę muzyczną – opowiada gość naszego cyklu.
Kolejnym ważnym dla Łukasza Borowickiego projektem muzycznym, nad którym obecnie pracuje, jest septet klasyczny Lynchpin, gdzie występuje wyłącznie w roli kompozytora. – W najbliższych planach jest zarejestrowanie 6 kompozycji, napisanych specjalnie dla tego projektu. Niedługo także ukaże się moja kolejna płyta jazzowa – tym razem w kwartecie z trąbką – zdradza muzyk.
Z przymrużeniem oka
Gdyby Łukasz Borowicki został zaproszony do udziału w akcji charytatywnej i musiał zaśpiewać coś w wersji karaoke, jaki utwór by wybrał? – Kiedy byłem w szkole podstawowej, to wziąłem udział w konkursie, w którym udawało się, że się śpiewa otwierając usta w rytm playbacku – to był wtedy utwór Jasona Donovana „Sealed with a kiss”. Teraz wybrałbym dokładnie ten sam utwór – wspomina muzyk z uśmiechem.
Nasz rozmówca przyznaje, że nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, jaki utwór w radio wzbudził ostatnio jego zainteresowanie, bo… w ogóle nie słucha radia. – Nie słucham radia w ogóle, chyba że przypadkiem w taksówce. Współczesny pop grany przez komercyjne stacje radiowe zupełnie mnie nie interesuje. Słyszałem kiedyś anegdotę o pewnym muzyku jazzowym, który powiedział, że woli słuchać szumu na częstotliwościach pomiędzy stacjami radiowymi niż muzyki prezentowanej przez nie. Być może ta historia jest zmyślona, ale ja się pod tym podpisuję – zdecydowanie mówi pan Łukasz.
Na koniec naszego cyklu każdego z rozmówców prosimy o poradę, dotyczącą sprzętu. Nie inaczej było w tym przypadku. – Mój ulubiony sprzęt audio to mój komputer Macbook Pro i mogę go polecić zarówno do słuchania muzyki, jak i do jej tworzenia, komponowania – mówi nasz gość.
Zapytany o poradę, w jaki sprzęt warto byłoby zainwestować dwa tysiące złotych, poleca rozwiązanie, które sam stosuje. – Zakładam, że jakiś komputer każdy ma, do tego trzeba dokupić średniej klasy monitory studyjne, nie muszą być z najwyższej półki, ja np. wykorzystuję Adam A3X i jestem zadowolony, oraz zewnętrzną kartę muzyczną. Mi dobrze służy Steinberg UR44, ale to może do celów odsłuchowych być nawet coś prostszego. Można się zmieścić w 2000 zł – zapewnia.