Zagrożeni czystością…
Gwar letniego popołudnia wpadał od niechcenia przez otwarte na oścież okno Płockowiaków. Ojciec zalegał najbardziej rozklepany fotel pokoju i oddawał się właśnie swej ulubionej aktywności – ćwiczeniu refleksu kciuka na pilocie telewizora. Błogą bezczynność, jak zwykle w najmniej spodziewanym momencie, zakłóciło świdrujące oskarżeniem, przyjętym a priori, pytanie żony.
– Jurek, czy pozmywałeś już naczynia?
– Zosiu, tyle razy Ci mówiłem, że powinniśmy kupić zmywarkę. Szkoda czasu na takie przyziemne zajęcia. Mamy XXI wiek, o czystość dbają teraz maszyny! – odparł nieco filozoficznie i równie wymijająco ojciec.
– Jak rozumiem, maszyna powinna Cię również wykąpać, uczesać i obciąć paznokcie, najlepiej w fotelu, z którym się chyba już zespoliłeś – sarkastycznie nie dawała za wygraną żona. Z niespodziewaną pomocą ojcu przyszedł dziadek Rysiek, który pamiętał nie jedną wojnę i nie jednego… dotykał.
– Oj, Panie. Kiedy w czasie I wojny siedzieliśmy w okopach, nie było jak się umyć. Na domiar złego wszystko było zielone – woda była zielona, suchary były zielone,, chleb był zielony, mięso zielone… Nawet sałata była zielona!
– Dziadku! Przecież sałata jest zielona! – niespodziewanie do rozmowy wtrąciła Gośka, córka Płockowiaków.
– No właśnie! My to wymyśliliśmy! – tryumfująco wystrzelił dziadek. – A kiedyś poszliśmy na polowanie, zwyczajnie, Panie, nie było co jeść w tych okopach. No i ustrzeliliśmy z kolegą dorodną sarnę. Ciężka, jak ruska kobyła! Cóż było robić – jedna noga na jedno ramię, druga noga na drugie ramię…
Tu dziadek Rysiek znacząco zachrapał, znaczy się zwyczajnie odcięło mu Audio, jak też i Video. Ten kataleptyczny stan antenata rodu natychmiast zmobilizował do działania kilkuletniego Kubusia. Szarpiąc za rękaw zażądał:
– Dziadziu , co było dalej?
– A na czym to ja skończyłem? – zamrugał powiekami zdezorientowany dziadek.
– Jedna noga na jedno ramię, druga noga na drugie ramię…
– Ach, pamiętam – sanitariuszki! Cóż to były za kobiety! – rozmarzył się z emfazą w głosie senior.
– Ojciec! Co Ty dziecku takie rzeczy opowiadasz! Skaranie boskie! – w porę powstrzymała wywód w kwestii frontowych doświadczeń Płockowiakowa.
– A co to jest sanitariuszka – Kubuś natrętnie rozwijał swój wiek pytań. Tym razem inicjatywę pospiesznie przejęła matka. – To taka pani higienistka, leczy żołnierzy i dba o ich czystość.
– A nasza pani higienistka w przedszkolu mówiła, że należy myć jabłka, żeby uchronić się od zarazy – przypomniała sobie najmłodsza latorośl Płockowiaków.
– Teraz, żeby powstrzymać zarazę należy zarówno myć jabłka, jak też i je zjadać, najlepiej w dużych ilościach, ze dwa kilo dziennie. No i co najważniejsze – nie mogą być czerwone… Taki gastronomiczny patriotyzm – napomknął ojciec.
– Chyba gastryczny problem! Ledwo przetrzymałam dietę Cambridge, białkową, lekkostrawną, Atkinsa, Kwaśniewskiego, wreszcie MŻ – „Mniej Żryj”, a teraz koniec końców mam przejść na dietę Sawickiego? – gwałtownie sprzeciwiła się matka – Tej patriotycznej czystości najzwyczajniej w świecie nie przeżyję!
– A właśnie, właśnie! – w niezbyt rozgarniętej główce Gośki rozbłysło małe, aczkolwiek obiecujące światełko – O naszą czystość krwi dbają prawdziwi patrioci – Tak mi mówił łysy Olo, jak woził mnie tą czarną Beemką. – Palą tęczę, zwalczają homo i jakieś metro, tylko nie wiem, w którym mieście.
– Nie waż mi się włóczyć z takimi kolesiami! Już im nie wystarcza tradycyjna, dobra „marycha”! Świat się kończy, żeby palić taki podejrzany towar! Jeszcze mi zginiesz kartonową śmiercią, jak Hanka od Mostowiaków! – zatroszczyła się impulsywnie o swą, jedyną córkę Zosia.
Tymczasem ojciec, przechodząc bezwiednie nad dyskusją żeńskiej części rodziny, z uporem kontynuował wątek istoty czystości – Mówi się, że władza wciąż dokonuje czystek personalnych od ministra przez wojewodę, prezydenta, burmistrza… aż po sprzątaczki…
– Dziwne, przecież to właśnie one dbają o czystość.
– Pewnie po to, by zatrudnić te bardziej transparentne, znaczy się czyste i przejrzyste…
– Jak szyby w oknach…
– Brzmi, jak czysty absurd…
– Bo może jest…
Rodzinne wywody pobrzmiewały w zakątkach domu. Niosły się również rurami kanalizacyjnymi niżej i coraz niżej, aż do piwnic budynku. Tam w swym biurze – pakamerze siedział administrator kamienicy, z uwagą przysłuchując się dyskusji. Na temat higieny wiedział sporo, bowiem nie raz w ramach swych obowiązków administracyjnych mył Zośce Płockowiakowej plecy.
Wreszcie, drapiąc się po brzuchu przez brudną podkoszulkę wyrwało mu się zgoła spontanicznie: – A na cholerę mi taka czystość! Można się po prostu politycznie zaplątać i zwyczajnie egzystencjalnie pogubić…