Jeżeli składa się publiczne obietnice, to nie tylko wypada, ale przede wszystkim należy je wypełnić. Trzymając się tej słusznej przecież zasady, powracam do rozpoczętego tematu o pierwszoklasistach. Gorzej z dotrzymywaniem obietnic idzie politykom, którzy na początku deklarują swoje zaangażowanie w sprawę i chlubne intencje, ale im dalej w las (a raczej w czas), tym bardziej rzeczywistość krzyczy.
[dropcap]L[/dropcap]ecz tym razem stało się inaczej – nie dlatego, że władza spisała się jak nigdy do tej pory, a za sprawą rodziców dzieci, którzy zareagowali natychmiast i podnieśli niemałą wrzawę, co z kolei skutkowało wstrzymaniem ministerialnych koncepcji.
O co tak na dobrą sprawę chodzi Stowarzyszeniu Rzecznik Praw Rodziców? Pokrótce można powiedzieć – o koncepcję, przygotowanie i intencje.
Każda zmiana systemowa procesu edukacji powinna się opierać na solidnej i potwierdzonej badaniami koncepcji. Założenia naukowe reformy w pierwszej kolejności powinny bezwzględnie potwierdzić, że zmiany te są dostosowane do możliwości polskich dzieci i nie wpłyną negatywnie na ich rozwój. Tymczasem w samym środowisku naukowym trwa spór, czy sześcioletnie dziecko poradzi sobie z bardzo wymagającym programem nauczania. Oponenci reformy podnoszą, że dzieci w tym wieku nie są dostosowane emocjonalnie, nie posiadają jeszcze wystarczającej umiejętności długotrwałej koncentracji, łatwo się męczą przy zadaniach, wymagają odpoczynku i nauki poprzez zabawę, a nie żmudne ćwiczenia i wielogodzinne ślęczenie w ławce. Dzieci w tym wieku dopiero powoli nabywają precyzyjnych ruchów ręki, niezbędnych w kaligrafii liter, przewidzianej w pierwszej klasie.
Jeżeli sami naukowcy nie mają pewności co wpływu reformy na rozwój dzieci, to na czym opierają się urzędnicy? Czy ktoś w Polsce przeprowadził wieloletnie porównawcze badania, które pozwoliłyby na formułowanie choćby pozytywnych prognoz w tej sprawie ?
To właśnie zarzucają MEN „zbuntowani rodzice” – reformy nie oparto na rzetelnych, długofalowych badaniach naukowych, nie stworzono naukowej podbudowy, która mogłaby przekonać wątpiących. Dodajmy, że powoływanie się przez ministerstwo na analizy badawcze, przeprowadzone w innych krajach europejskich nie jest miarodajne. Nasze dzieci rozwijają się bowiem w społecznych i socjalnych warunkach polskiego środowiska przedszkola, szkoły, rodziny i grup rówieśniczych, które są zgoła odmienne od warunków Finlandii, Włoch, czy Wielkiej Brytanii.