[dropcap]O[/dropcap]tóż batalia trwa już od 2008 roku, kiedy to minister edukacji Katarzyna Hall przeforsowała ustawę o zmianie systemu edukacji, przewidującą wprowadzenie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich.
Po latach można już podsumować, że chyba nawet twórcy tego sukcesu sami byli zaskoczeni swą śmiałością, a ponieważ w teoretycznie pierwszym roku obowiązywania – jak to u nas często bywa – zabrakło pieniędzy (z obiecanych 347 mln złotych pozostało ledwie 40), toteż ustawa została zawetowana przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W rezultacie pozostawiono dotychczasową możliwość wyboru momentu rozpoczęcia obowiązku szkolnego dla trzech kolejnych roczników dzieci, a w 2011 r. dla następnych dwóch roczników. W okresie od 2009 roku około 90% dzieci (czyli 1,5 miliona naszych pociech) rozpoczęło naukę w wieku 7 lat. Nieuchronnie jednakże zbliża się rok 2014, kiedy to obowiązek szkolny dotyczyć już będzie dzieci sześcioletnich.
Nie wszyscy jednak wiedzą, że od 2009 roku działa Fundacja i Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców skupiający społeczny ruch – zjawisko rzadko spotykane w Polsce na taką skalę – występujący przeciwko reformom oświatowym, w proponowanym przez stronę rządową kształcie. Dość powiedzieć, że pod referendum w tej sprawie zebrano już 751 tysięcy podpisów!
[pullquote](…) przede wszystkim nasi edukacyjni urzędnicy udają, że społeczna inicjatywa, skutecznie zagarniająca coraz to nowe serca i umysły rodziców sześciolatków, w ogóle nie istnieje, chyba w myśl zasady, że jak się nie wspomina o śmierci dziadka, to dziadek dalej żyje[/pullquote]
Jak Państwo sami widzicie, sprawa jest poważna i budzi społeczne emocje i zaangażowanie, bo przecież chodzi tu o dobro naszych dzieci. Wczuwając się w skórę rodzica, który właśnie stanął na rozdrożu szkolnych dylematów, zajrzałem na internetową stronę MEN, zadając sobie pytanie, czy ministerstwo umie przekonać do swej koncepcji nieprzekonanych. Otóż, co mnie jakoś nie zdziwiło, przede wszystkim nasi edukacyjni urzędnicy udają, że społeczna inicjatywa, skutecznie zagarniająca coraz to nowe serca i umysły rodziców sześciolatków, w ogóle nie istnieje, chyba w myśl zasady, że jak się nie wspomina o śmierci dziadka, to dziadek dalej żyje.
Ponadto, na stronie MEN odnalazłem link do strony „Sześciolatek w szkole”, na której to zamieszczone zostały prezentacja i dwa, mocno trącące propagandą, artykuły z kwietnia i lutego tego roku. Ta pierwsza, złożona z ponad 30 modułów, zawiera zestaw tabel zaopatrzonych w edukacyjne wskaźniki, które przeciętnego człowieka na pewno nie przekonają do słuszności reformy – a najwyżej wpędzą w kompleksy co do stanu własnej wiedzy, albo wyprowadzą z równowagi. Jednym słowem – kolorowo i mało zrozumiale.
Oczywiście, w żadnym miejscu nie stwierdza się, że póki co pomysły MEN spotkały się ze zdecydowanym oporem społeczeństwa, tym samym nie wymienia się przebiegle ilości sześciolatków, które od 2009 r. trafiły do szkół (około 0% populacji!), tryumfalnie natomiast podkreśla się, że w pierwszych klasach zameldowało się ich aż 184 tysiące. I porażka staje się sukcesem…
Obłudnie również brzmi argument powoływany w prezentacji, iż sześciolatki w szkole uzyskują zdecydowanie lepsze wyniki od swych rówieśników w przedszkolach. Jakoś przemyślnie zapomina się o tym, że dla tych ostatnich nie przygotowano programu edukacyjnego dla tej grupy wiekowej – zgodnie z częściowo wdrożoną reformą przygotowanie „zerówkowe” przechodzą w piątym roku życia, kolejny rok w przedszkolu jest dla nich „przechowalnią”, przynajmniej w metodologicznych założeniach MEN.
Oponenci reformy zarzucają ministerstwu, że nie przeprowadziło rzetelnych, długofalowych badań nad wpływem tego systemu edukacji na dzieci sześcioletnie, dlatego też spróbowałem dociec, jakie podstawy badawcze legły u podstaw wdrożonych rozwiązań. Przede wszystkim strona „Sześciolatek w szkole” nie zawiera nazwisk autorów wspomnianej wyżej prezentacji i artykułów, co budzi, moim zdaniem, uzasadniony niepokój co do wiarygodności argumentacji. Ponadto, poza bliżej nieokreślonymi badaniami europejskimi, powołano się na opracowanie przygotowane przez Instytut Badań Edukacyjnych, polegające na analizie wyników z raportu „Edukacja młodszych dzieci”, przeprowadzonego przez (sic!) CBOS na grupie kilkuset dzieci w wieku 6-7 lat. Czyżby to była jedyna podstawa naukowa tak poważnej reformy? Moim zdaniem, to czym tak szumnie chwali się MEN można by nazwać jedynie skromnym, jednorazowym sondażem, nie mającym nic wspólnego z poważnym badaniem naukowym.
Podsumowując – argumenty strony rządowej nie budują zaufania społecznego do tak poważnej reformy, nie przekonują także co do jej intencji, dają więcej znaków zapytania i trwogi o los dzieci, niż jasnych odpowiedzi.
Jak sami Państwo widzicie, obok tego problemu nie można przejść pobieżnie, dlatego też argumenty strony społecznej tego konfliktu zdecydowałem się omówić w kolejnym felietonie.
Waldemar Robak