Po świetnym początku sezonu w postaci spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda” płocki teatr nie zwalnia tempa i dalej utrzymuje dobrą formę. „Martwe dusze 2.0” to błyskotliwa diagnoza naszych czasów, gdzie wizerunek i „obecność” często liczy się bardziej niż prawdziwe życie.
Rafał Sisicki od lat jest związany z płockim teatrem. Tu w 1989 roku debiutował jako aktor w spektaklu „Pierścień i róża” w reżyserii Tomasza Grochoczyńskiego. W Płocku stawiał także pierwsze kroki jako reżyser. Jego „Opowieść wigilijna” z 2004 roku do dziś nie schodzi z afisza – wystawiono ją u nas już 256 razy. Oprócz tego reżyseruje i gra w serialach. Może dzięki temu, że jest na bieżąco z tym, co tu i teraz, potrafi dobrze uchwycić ducha współczesnych czasów, co w płockich „Martwych duszach 2.0” doskonale widać.
Trzeba przyznać, że pomysł na uwspółcześnienie XIX wiecznej powieści satyrycznej (klasyfikowanej także jako epopeja społeczna albo poemat prozą) Nikołaja Gogola, Sisicki miał znakomity. Gogol za pomocą groteski obnażał ludzką chciwość, hipokryzję i absurdy społeczne ówczesnej carskiej Rosji. Oto Paweł Iwanowicz Cziczikow podróżuje po rosyjskiej prowincji, kupując od ziemian „martwe dusze”, czyli wykazy zmarłych chłopów pańszczyźnianych. Oczywiście robi to po to, aby je potem w umiejętny sposób spieniężyć.

Współczesny Cziczikow (Jakub Matwiejczyk) to u Sisickiego wypalony PR-owiec. Elokwentny, przystojny, dalej otoczony sławą, jednak już nieco zblazowany. Zdobył szacunek i uznanie w Internecie, ale postanowił się wycofać. Pokusa powrotu do dawnego, a może nawet jedynego, życia jest jednak silna. Wszak dawny hamletowski dylemat „być albo nie być” być może dzisiaj jest zastąpiony pytaniem „zalogować się, czy nie zalogować”? Choć nie znamy do końca jego motywacji, ostatecznie Cziczikow wraca do gry. Loguje się ponownie i na zlecenie tych, co rządzą w mieście – figury dawnego pana, wójta i plebana dziś zastępują polityk, biznesmen i deweloper – rozpoczyna skup internetowych kont po dawnych zmarłych. Oczywiście wydatnie pomaga mu w tym sztuczna inteligencja.
Już sam początek przedstawienia umiejętnie osadza nas w wykreowanym i fikcyjnym, ale jednak silnie współczesnym świecie. Sterylna, biała scenografia, modne blond włosy i bluza Cziczikowa z napisem Made by society (Stworzony przez społeczeństwo) plus nieodłączny biały tablet w rękach nie pozostawiają złudzeń – witajcie w świecie 2.0. I tylko czarny strój filozofującego, mefistofelicznego Cienia (Marek Walczak) wyraźnie zwiastuje, że jest także ciemna strona takiego życia. Ale żeby ją dostrzec, trzeba się czasem zatrzymać. Nie bez powodu Cień pyta na samym początku: dlaczego ludzie przychodzą do teatru?

Przedstawienie rozwija się i rozkręca dość powoli. Na początku prawie bez muzyki, za to przy światłach na widowni. Cziczikow siedzi w jednym z pierwszych rzędów, tak jakby reżyser chciał nam powiedzieć, że może być jednym z nas. Dobrym scenograficznym rozwiązaniem jest użycie video mappingu 3 D autorstwa płocczanina Roberta Parzychowskiego. Dzięki temu, zaglądamy do domów odwiedzanych przez Cziczikowa postaci. Sporo jest monologów. Kiedy więcej postaci pojawia się na scenie, z reguły siedzą na fotelach postawionych dość daleko od siebie. Mało jest między nimi interakcji, nie mówiąc już o bliskości. Rzadko patrzą sobie w oczy, raczej zwracają się ku widowni. Tak jakby każdy żył w swoim indywidualnym świecie, a ożywał patrząc na widownię jak na internetowe audytorium. Sam Cziczikow także sprawia wrażenie dalej zblazowanego, ciągle bez życia. Wprawdzie zalogował się, wrócił do gry i jest niby w centrum wydarzeń, ale czy jest dzięki temu szczęśliwy?
Nawet w scenie wirtualnego seksu wyraźnie „odstaje” od świetnie partnerującej mu i doskonale ucharakteryzowanej Maniłowej (Magda Tomaszewska). W ogóle oglądając przedstawienie można odnieść wrażenie, że to właśnie kobiety wnoszą do niego najwięcej życia. Każde ich pojawienie się na scenie elektryzuje widownię, można powiedzieć, że kobieta równa się życie, a martwe dusze to przeważnie mężczyźni. Nawet, a może zwłaszcza, kiedy liczą pieniądze albo wyborcze głosy. Magda Kuśnierz-Komarnicka oraz Paula Stępczyńska w rolach youtuberek/influencerek nie są może najmądrzejsze, ale za to wyraziste i prawdziwe. Podobnie jak Grażyna Zielińska w roli poczciwej, ale umiejącej liczyć wdowy. Dorota Cempura zaś kradnie wszystkim szoł w świetnie wymyślonej scenie, kiedy to intonuje stare, znane wszystkim dziadersom i boomerom przeboje. Zwłaszcza przy „Ukochanym kraju” nie sposób powstrzymać się od śmiechu.

Na pewno Sisicki ma talent do zgrabnych, zabawnych dialogów, udanie też w czasie całego spektaklu przeplata humor z mówieniem o rzeczach ważnych. W drugiej części (choć nie ma przerwy) przedstawienie wyraźnie nabiera tempa. Więcej jest muzyki, gry świateł, jest świetnie wykonany rap z dobrym tekstem autorstwa Sisickiego i płockiego poety Macieja Woźniaka (swoją drogą dziwię się, że jeszcze nikt nie zaproponował mu pisania lokalnych felietonów, bo ma dobre pióro i jest zaangażowanym obserwatorem życia miasta). Choreograficznie bardzo dobrze wypada też końcowy taniec – manekinów, bootów, a może po prostu współczesnych, smutnych ludzi?
„Martwe dusze 2.0” to jednak nie tylko satyra na świat internetu, mediów społecznościowych, zabiegania o uwagę i dbałości o wizerunek. To przede wszystkim ponadczasowa diagnoza człowieka – obnażenie jego interesowności, hipokryzji, a także co raz większej samotności. Internet, konta, aplikacje to tylko narzędzia – czasem bardziej, a czasem mniej genialne. Z jednej strony ułatwiające życie, a z drugiej powodujące coraz większe zagubienie i samotność. Nawet aplikacje randkowe są przecież tak naprawdę zaprojektowane nie po to, aby kogoś znaleźć, ale aby ciągle szukać. Perpetum mobile – biznes musi się cały czas kręcić.

Gogol krytykował kłamstwo, które staje się systemem, ale równocześnie ostrzegał, że system karmi się tymi, którzy myślą, że są żywi… Sisicki podaje nam to wszystko w unowocześnionej formie, do tego zgrabnie wplata aktualne, zabawne polskie aluzje – typu snus do nosa wciągany przez Cziczikowa. Nie liczy się prawda, teraz liczy się obecność – a martwi są zaskakująco… obecni. Projektujemy miasta jutra, ale dalej rządzi współczesna odmiana pana, wójta i plebana. Polityka to nie służba w imię rozwiązywania problemów ludzi, ale oparta na manipulacji wizja – głównie władzy – oraz kapitał i promocja. Najważniejszy jest przekaz dnia, kontent i storytelling – przeważnie na te same, odgrzewane tylko w różnej formie, tematy.
Czy więc Cziczikow to rzeczywiście dzisiejszy człowiek renesansu, tyle że w epoce algorytmów? Człowiek – hasztag? I czy w czasach wydłużającego się życia paradoksalnie nie przybywa martwych dusz? Na te pytania chyba już każdy musi sobie odpowiedzieć sam. I raczej bardziej pomoże mu tym przedstawienie Sisickiego, niż jakakolwiek sztuczna inteligencja.
Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru




