Jak w kuchni radzi sobie rzecznik prasowy płockiej straży miejskiej? Czy kuchnia dietetyczna może być smaczna? I dlaczego mleko to wróg publiczny nr 1 naszego gościa? M.in. o tym w kolejnym wydaniu Płockiej Kuchni, w którym bohaterem jest Jolanta Głowacka – medialne usta płockich municypalnych.
Jolanta Głowacka ze strażą miejską związana jest od wielu lat – w tym roku minie 13 rocznica od chwili, w której objęła funkcję rzecznika prasowego municypalnych. I nie była to praca przypadkowa. Głowacka z mediami lokalnym kojarzona była od zawsze. Przed pracą w służbach mundurowych, mogliśmy usłyszeć ją m.in. w Katolickim Radiu Płock, gdzie przygotowywała serwisy informacyjne i prowadziła autorskie audycje. Związana była również z lokalną telewizją – najpierw jako dziennikarz, potem szef działu informacji – oraz z gazetą.
A prywatnie? – Lubię czytać książki, szczególnie kryminały – zdradza w rozmowie z nami Jolanta Głowacka. – Mam dużo książek, choć nie kulinarnych, tych mam w domu może z pięć. Wolę wypróbować przepis polecany przez kogoś znajomego, niż taki z książki – dodaje.
Praca twórcza to zatem coś, do czego Jolanta Głowacka jest stworzona. A co z gotowaniem? Jak się okazuje – nie najgorzej. Ale po kolei.
Smaki dzieciństwa? Owoce jedzone prosto z drzewa
Jolanta Głowacka na co dzień zajmuje się kontaktem z mediami – gazetami, radiem, telewizją – gdzie tłumaczy przepisy i postępowanie strażników miejskich. To praca stresująca, która dotyka wielu wybitnie miejskich zagadnień. Dlatego też w weekendy, by móc naładować akumulatory, rzecznik municypalnych… ucieka z Płocka.
– Uwielbiam spędzać czas na siedlisku na wsi – przyznaje w rozmowie z nami. – To tam delektuję się spokojem wiejskiego życia, pięknem krajobrazu i zapachem pól. Pomagam mamie w pieleniu dużego warzywnika i całkiem sporego ogródka, gdzie mamy mnóstwo kwiatów i zdajemy sobie z tego sprawę każdego wieczora, kiedy trzeba to wszystko podlać – śmieje się Głowacka.
To właśnie tam, spędzając czas z dala od miejskiego zgiełku, rzecznik płockiej straży miejskiej rozbudziła miłość do prostych, wspaniałych smaków. – Lubię jeść owoce prosto z drzewa, a że sad na wsi mamy duży, to kolejna przyjemność zaspokojona – żartuje w rozmowie z nami.
Równie pyszna, co proste były też smaki dzieciństwa Jolanty Głowackiej. – Wtedy jadłam tradycyjne, polskie potrawy – wspomina. – Największy wpływ na to miała babcia, która gotowała obłędnie, choć tłusto. Generalnie w mojej rodzinie jadło się dużo i tłusto – dodaje pani Jola.
Na stole królowały takie specjały, jak ciepłe krowie mleko, sery, prawdziwe zsiadłe mleko, ziemniaki z koperkiem, czy swojskie wędliny.
– Dziadkowie mieli gospodarstwo rolne, więc rosół był z prawdziwej kury, czyli z oczkami – wraca pamięcią w rozmowie z nami. – Była czarnina ze swojej kaczki, szczawiowa ze szczawiu z ogródka, albo z tego rosnącego na miedzy. Kaszanka swojej roboty, babcia nawet smalec ze skwarkami topiła sama, wałkowała też ciasto na kluski. Żałuję, że się tego nie nauczyłam – dodaje po chwili.
To właśnie nestorka rodziny królowała w kuchni. Spod jej rąk wychodziły zawsze pyszne kluski ziemniaczane – obowiązkowo, polane tłuszczem ze skwarkami – czy kartoflak, nazywany przez wielu nagusem – a więc duży placek ziemniaczany, pieczony na brytfance w kuchni węglowej.
Z ogromnym sentymentem rzeczniczka płockich municypalnych wspomina również pączki. – Były ogromne – dopowiada Jolanta Głowacka. – Babcia piekła je na kuchni, to były tzw. kozy – wyjaśnia.
Kuchnia dzieciństwa była zatem przepełniona tradycyjnymi smakami i przyprawami. To już się zmieniło, czego nasza rozmówczyni żałuje. – Teraz wszyscy domownicy jedzą już łagodniej – mówi. – Schabowy to był prawdziwy schabowy, z dobrego schabu, w podwójnej panierce z bułki tartej, mięsem obtoczonym w swojskich jajkach. Teraz to już nie to samo – z żalem przyznaje Jolanta Głowacka.
Zmiana nawyków żywieniowych nastąpiła po przeprowadzce do Płocka, choć mama pani Joli cały czas próbowała gotować po „swojsku” i tradycyjnie.
Nie ciągnie mnie do potraw tłustych
Obecnie nasza bohaterka jada zgoła inaczej. – Przez ostatni rok stosuję lżejsze, dietetyczne potrawy. Ta determinacja sprawiła, że nie ciągnie mnie już do tych tłustych. Choć czasami, nie ukrywam, umawiamy się ze znajomymi, że spotykamy się na gotowanie czegoś niezdrowego, np. klusków ziemniaczanych, pierogów. Nie chcemy zapomnieć smaków dzieciństwa – śmieje się Jolanta Głowacka.
Taki cios, w postaci cięższych dań, nie jest jednak zdaniem Głowackiej wskazany. I nie chodzi tu o kaloryczność tych dań, a o gorsze samopoczucie po ich zjedzeniu. – Żołądek odzwyczaił się już od takich tłustych potraw, więc delektowanie się w moim przypadku takiej potrawy kończy się na bardzo „malutkiej” porcji – wyznała. – Potem brzuch boli i trzeba zrobić intensywniejszy trening, żeby spalić te kalorie, no i dieta traci sens – przekonuje rzecznik prasowy płockiej straży miejskiej.
Nie oznacza to jednak, że rygorystyczna dieta, to katorga dla kubków smakowych. – Od roku mam rozpisywane posiłki przez dietetyczkę, ale to nie są dania mdłe i nijakie – zapewnia Jolanta Głowacka. – Będąc na diecie można tez jeść np. faszerowaną paprykę, pulpeciki, dorsza, grillowanego kurczaka, ziemniaczki, mizerię, zupę z botwinki, potrawkę meksykańską z ryżem, kotlet schabowy w płatkach owsianych, spaghetti z mięsem mielonym – jest tego naprawdę sporo – dodaje.
Te właśnie potrawy teraz królują w kuchni naszej rozmówczyni – choć i od tej zasady są wyjątki. – Jestem na diecie, ale pozwalam sobie na spróbowanie innych potraw, których nie powinno być co prawda w moim menu. W myśl zasady: nie dajmy się zwariować – śmieje się Jolanta Głowacka. – Trzy razy w tygodniu trenuję, więc jeśli zjem coś niedozwolonego, to potem robię intensywniejszy trening lub wydłużam go czasowo – wyjaśnia.
Z garnkiem i patelnią jestem zaprzyjaźniona
Głowacka gotuje najchętniej to, czego nauczyła ją mama, babcia i… dietetyczka. Najczęściej – zupy. – Gdybym mogła, jadłabym je codziennie, na zmianę z kanapkami – wyznała. – Kocham wszystkie zupy, choć ich nie mogę już jeść. Tak samo jak kanapek. Marzę o takiej z salcesonem białym i korniszonem, albo z prawdziwym pasztetem – ale nie mogę – dodaje z lekkim żalem.
Pomimo ograniczeń kulinarnych, nasza bohaterka z patelnią i garnkami jest zaprzyjaźniona. Kuchnia nie jest jednak jej ulubionym miejscem. – W sytuacjach kryzysowych potrafię zrobić coś z niczego, aczkolwiek gotowanie to nie moje powołanie – śmieje się. – Jestem starej daty i uważam, ze kobieta powinna umieć gotować – tłumaczy.
Praca i natłok obowiązków nie pozwalają też rozwinąć Jolancie Głowackiej kulinarnych skrzydeł. Ale nawet gdyby ten stan rzeczy uległ zmianie, są takie smaki i zapachy, jakich w domowej kuchni rzecznik straży miejskiej nigdy nie uświadczymy – to potrawy mleczne. – Nie lubię rzeczy gotowanych na mleku – wyznaje. – Gotowane mleko po prostu mi śmierdzi – dodaje z obrzydzeniem.
W odróżnieniu od potraw mlecznych, pięknym zapachem i smakiem cechuje się potrawa, którą Jolanta Głowacka często gotuje – jest to bigos z cukinii. – Danie jest bardzo zdrowe, sycące, niesamowicie pachnie, szczególnie kiedy dodamy do niego przyprawy bonifraterskie (majeranek, tymianek, estragon, rozmaryn, bazylia) – zachwala Jolanta Głowacka. – To danie jest idealne dla osób, które liczą kalorie, preferują zdrowy styl życia. Polecam też wszystkim tym, którzy na co dzień jedzą tłuste dania i chcą zamienić je na coś lżejszego – dodaje, zdradzając tajniki swojego przepisu.
[tabs]
[tab title=”Bigos z cukinii Jolanty Głowackiej”]Składniki:
– pół małej cebuli – 0,5 mała szt.
– cukinia – 180 g.
– kasza jaglana – 3 łyżki,
– masło klarowane – 1 łyżka – 8 g.
– mięso z piersi kurczaka, bez skóry – 1 porcja – 80 g.
– papryka czerwona
– przecier pomidorowy – 1 łyżka
Sposób przygotowania:
Cebulę pokroić w kostkę, następnie zeszklić na maśle. Dodać cukinię i smażyć, aż lekko zmięknie. Następnie dodać pokrojoną w paski paprykę.
Na osobnej patelni podsmażyć pokrojoną w kostki pierś kurczaka. Wszystko dusić na małym ogniu. Pod koniec duszenia dodać przecier pomidorowy.
Doprawić solą, pieprzem i ziołami. Podawać z kaszą jaglaną.
Życzymy smacznego! [/tab]
[/tabs]