Mówi się, że podróże kształcą. Niewątpliwie coś w tym jest, ale czy ma to przełożenie także na naukę kulinarnych umiejętności? Dziś będziemy mieli okazję przekonać się o tym. W kolejnej edycji płockiej kuchni posłuchamy Joanny Maślankowskiej, zapalonej podróżniczki. Jakie smaki najlepiej zapamiętała z dzieciństwa? Jakim daniem będzie chciała pochwalić się przed czytelnikami PetroNews?
Jak ktoś skupiający w sobie tyle pasji, zawodów i umiejętności może mieć jeszcze czas na gotowanie? Okazuje się, że to możliwe i całkowicie realne w przypadku Joanny Maślankowskiej. Z wykształcenia jest geografem, z zawodu copywriterem, redaktorem i wydawcą internetowego wydania „Super Expressu”. Każdą wolną chwilę poświęca na podróże po Polsce i świecie. Sprawdzała już działanie autostopu w Europie, Ameryce Południowej i Afryce. Ostatnio zafascynowały ją podróże rowerem. Z okazji 1050-lecia chrztu Polski, planuje przebyć na dwóch kołach historyczną granicę naszego państwa. Swoją pasję pisania spełnia na autorskim blogu pn. „Podróż Alternatywna”. Możemy być dumni, bo ta zdolna kobieta to rodowita płocczanka.
Małe porcje i babcine omlety
Zapytana o smaki dzieciństwa, Joanna waha się, ale w końcu odpowiada.
– Nie byłam łatwym dzieckiem, jeśli chodzi o jedzenie. Mama miała ze mną sporo kłopotów. Musiała się nieźle nagimnastykować, żebym cokolwiek zjadła. Z opowieści wiem, że wyliczała mi ziarenka ryżu, które mam zjeść. Byłam bardzo skrupulatna i nigdy nie zjadłam więcej – mówi z uśmiechem Joanna. – Na szczęście z czasem te ziarenka zamieniły się małe porcje jedzenia, początkowo rzeczywiście były one bardzo małe – dodaje.
Małe dziewczynki często zaglądają do maminej kuchni i podpatrują, co mama czy babcia robią. Często chętnie pomagają. Czy nasza rozmówczyni jako mała dziewczynka interesowała się gotowaniem? – Jako dziecko raczej nie interesowało mnie gotowanie. Wolałam budować szałasy z kolegami. W rezultacie, kiedy pewnego dnia mama poprosiła mnie o wstawienie kurczaka, włożyłam go do garnka i bez wody zaczęłam gotować – mówi ze śmiechem. – Do dziś cała rodzina ma ze mnie ubaw. W przeciwieństwie do mnie, mama od zawsze była świetną kucharką. Z dzieciństwem kojarzą mi się zapachy tradycyjnych polskich potraw i zapach pieczonego ciasta – przyznaje.
A jaką potrawę nasza podróżniczka wspomina najwyraźniej? – Chyba nie ma konkretnej potrawy, którą bym najwyraźniej wspominała. Rodzinne wspomnienia, zwłaszcza te związane z jedzeniem, są szczególne. Bardziej kojarzę sytuacje, podczas których zbieraliśmy się wspólnie do stołu. Przypominają mi się na przykład ciepłe omlety z dżemem, które zawsze robiła nam babcia, kiedy zmarznięci wracaliśmy z łyżew. W zasadzie każda potrawa miała w sobie jakąś dziwną magię ciepłego, rodzinnego domu. A smaki… – zastanawia się nasza rozmówczyni – …dzieci chyba aż tak bardzo ich nie rozróżniają, za to bardzo dobrze zapamiętują atmosferę i emocje, które towarzyszyły jedzeniu – mówi podróżniczka.
Kto miał zatem największy wpływ na kształtowanie się smaków Joanny? Może ta osoba została pierwszym kulinarnym autorytetem? – Kucharką numer jeden była zawsze moja mama. To jej kuchnia miała na mnie największy wpływ. Myślę, że do tej pory podświadomie „przemycam” coś z jej kuchni do swojej. Zastanawiam się tylko, skąd wzięło się u mnie zamiłowanie do ostrych potraw, podczas gdy w moim domu każdy krzywił się nawet na niewielką ilość chili. Być może jest to wynik moich dotychczasowych podróży, spotkań z wieloma ciekawymi ludźmi, albo smakowania potraw w restauracjach świata – mówi Joanna Maślankowska.
Kuchnie świata
Jesteśmy bardzo ciekawi odpowiedzi na pytanie, jaką kuchnię obecnie preferuje nasza rozmówczyni? Podróżniczka musi mieć za sobą wiele doświadczeń, także kulinarnych, z pewnością próbowała wielu egzotycznych potraw. Czy któraś ze światowych kuchni przypadła jej szczególnie do gustu, czy może pozostaje wierna tradycyjnej kuchni polskiej?
– Nie wyobrażam sobie rodzinnych uroczystości czy świąt bez tradycyjnych polskich potraw. Cenię sobie tradycję i w uroczystych momentach na moim stole znaleźć można typowe, polskie przysmaki. Z drugiej strony, lubię także eksperymentować w kuchni. To zasługa mojej największej pasji – podróżowania. Po każdej podróży przywożę mnóstwo inspiracji i przepisów. Staram się zapamiętywać jak najwięcej smaków, które później odtwarzam w swojej kuchni. Na moim stole pojawiają się więc gruzińskie przysmaki, marokańskie zupy, włoskie pizze – zdradza.
Czy Joanna jada częściej w domu czy w restauracjach? – Najczęściej jadam w domu potrawy, które sama przyrządzam. Lubię wiedzieć co jem, a w lokalach nie zawsze można natrafić na wysoką jakość produktów. Kiedy jestem w podróży, częściej jednak wspólnie z partnerem wybieramy restauracje. Odwiedzamy wtedy lokalne, nieduże knajpy, gdzie można spróbować potraw tradycyjnych dla danego kraju. Kuchnia, potrawy i smaki to także część kultury, podróżując chcę jak najbardziej zbliżyć się kulturowo do kraju, w którym akurat przebywam. Stąd moje zamiłowanie do restauracji, które serwują tradycyjne dania kuchni danego regionu – mówi Joanna.
Czy w swoim domu jest szefem kuchni, czy czasem przekazuje ster innym? – Najczęściej gotuję ja – mówi z uśmiechem podróżniczka. – Chociaż mój narzeczony jest mistrzem wszelkich makaronów, więc jeśli mamy akurat ochotę na kuchnię włoską, to przekazuję mu władzę w kuchni. Kiedy obydwoje mamy więcej wolnego czasu, to gotujemy razem. Polecam każdemu, nic tak nie zbliża jak wspólne gotowanie i smakowanie własnoręcznie przyrządzonych potraw – twierdzi nasza rozmówczyni.
Czy w domu Joanny jest zatem taka potrawa, którą wszyscy chwalą? – Ostatnio najbardziej dumna jestem z marokańskiej zupy harira. Bardzo sycąca, zdrowa, no i egzotyczna, czyli tak jak lubimy. Dzięki takim potrawom mamy szansę na mentalny powrót na szlak. A w związku z tym, że wspólnie z narzeczonym dzielimy pasję do podróżowania, są to dla nas chwile wyjątkowe. Możemy w kuchni wrócić do najodleglejszych zakątków świata i przypominać sobie chwile tam spędzone – mówi rozmarzona.
– Często łączymy to z ciekawymi opowieściami, przypominamy sobie trasy danej podróży, oglądamy zdjęcia, wspominamy zabawne historie. Harira to tradycyjna marokańska potrawa, którą zjemy zarówno w drogich restauracjach, tanich barach, a nawet na ulicznych straganach. Różnorodność składników, jaka może być dodawana do zupy sprawia, że za każdym razem smakuje ona nieco inaczej. Ja również mam swoją wersję, którą chętnie podzielę się czytelnikami PetroNews – podsumowała podróżniczka.
[tabs]
[tab title=”Harira – zupa marokańska”]
- szklanka ciecierzycy z puszki lub 1/2 szklanki ciecierzycy namoczonej przez noc i ugotowanej do miękkości
- 1/2 szklanki czerwonej soczewicy
- 1 szklanka zielonej soczewicy
- 1 szklanka przecieru pomidorowego
- 1 cebula
- 1 mała marchewka
- 2 litry wody
- 2 łyżeczki kuminu
- 1 łyżeczka imbiru
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1 łyżeczka ostrej papryki
- 1/2 łyżeczki słodkiej papryki
- 1/2 łyżeczki nasion kolendry
- 2 ziarna ziela angielskiego
- pęczek kolendry
- olej do smażenia
- sól
- do podania można użyć kilka ćwiartek limonki lub cytryny i daktyle
Przygotowanie:
Cebulę i marchewkę obrać, a następnie pokroić w kostkę. Na dnie dużego garnka rozgrzać olej, dodać pokrojone warzywa, wymieszać i dodać wszystkie przyprawy.
Podsmażać przez około 5 minut na niewielkim ogniu. Następnie dodać przecier i wszystko dokładnie wymieszać, smażyć kolejne 5 minut.
Na sam koniec dodać soczewice, wszystko porządnie wymieszać i wlać wodę. Dodać 2 łyżeczki soli. Przykryć, gotować około 20 – 30 minut od momentu zagotowania się wody – czerwona soczewica powinna się rozpaść, a zielona wciąż być w całych ziarenkach. Wtedy należy dodać ciecierzycę i gotować kolejne 2 -3 minuty. Na koniec spróbować, doprawić do smaku solą.
Podawać bardzo gorące, najlepiej z daktylami i limonką – limonką należy skropić zupę, a następnie jeść ją przegryzając daktylami.
Smacznego![/tab]
[/tabs]