Tych czasów już pewnie nikt nie pamięta. Historycy pieczołowicie zbierają szczątki informacji, aby wiedza o wydarzeniach sprzed prawie wieku nie przepadła bezpowrotnie w odmętach przeszłości. Jesienią 1918 roku zryw niepodległościowy objął jak pożar, całą Polskę. Także ówcześni płocczanie nie byli gorsi i wzięli sprawy w swoje ręce. Zacznijmy jednakże od początku.
Przez niemal całą wojnę w naszym mieście stacjonowali Niemcy. Mieszkańcom Płocka nie było łatwo. Okupanci szybko wcielili się w rolę zdobywców. Nałożyli na miasto liczne ciężary i kontrybucje, a pod koniec wojny dopuszczali się nawet bezprawnych rekwizycji i kradzieży. Samych płocczan traktowali pogardliwie i wymagali jako zwycięzcy odpowiedniego „uszanowania” – żądali chociażby, aby mężczyźni ustępowali drogi oficerom. Tego nakazu powszechnie nie przestrzegano, a zatem w lipcu Niemcy wydali zakaz chodzenia mężczyznom po trotuarach. Zakaz obowiązywał tylko 10 dni… ponieważ na znak solidarności do mężczyzn dołączyły kobiety. I tak okupanci paradowali samotnie po chodnikach, tymczasem płocczanie spacerowali sobie po jezdni, czym też skutecznie sparaliżowali ruch kołowy w całym mieście! Cóż, walczyć z głupotą i megalomanią można przecież na różne sposoby.
Zresztą, swój patriotyzm płocczanie okazywali przy każdej nadarzającej się sposobności. Służyły temu liczne pochody, manifestacje, uroczyste nabożeństwa i akademie poświęcone 125 rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja, ku czci zmarłego w 1916 roku Henryka Sienkiewicza, rocznicy powstania styczniowego, czy też z okazji setnej rocznicy śmierci Tadeusz Kościuszki.
Pod koniec I wojny światowej płockie sny o wolności miały różne oblicza. Społeczeństwo miasta i okolic podzielone było na dwie główne frakcje polityczne. Mieszczaństwo i ziemianie skupiali się w obozie narodowo-chrześcijańskim pod przewodnictwem takich działaczy jak Aleksander Maciesza, Tadeusz Świecki i Karol Mierzejewski. Na drugim biegunie znalazła się opcja socjalistyczno-niepodległościowa, złożona Polskiej Organizacji Wojskowej i PPS, kierowana m.in. przez Aleksandra Klonowskiego, Wincentego Kępczyńskiego, Romualda Litewskiego, Eugeniusza Dobaczewskiego i Władysława Chmielewskiego. Naturalnym zapleczem osobowym tych ugrupowań były liczne związki zawodowe – metalowców, robotników niefachowych, robotników rolnych itp.
W październiku 1918 roku wiadomo było, że klęska Niemców jest nieunikniona. W tej sytuacji działacze POW, PPS i Pogotowia Bojowego PPS zintensyfikowali swą działalność, wzywając w dniu 14 października do powszechnego strajku. Robotnicy zażądali podwyżek płac i skrócenia dnia pracy. W Płocku zamknięto sklepy, a chłopi odmówili oddawania okupantowi zboża i ziemniaków. Kilka dni później przeprowadzono przeciwko Niemcom szereg akcji terrorystyczno-dywersyjnych, w wyniku których zginęło dwóch żandarmów. W odwecie, 19 października Niemcy rozstrzelali pojmanego działacza POW i PPS Jana Gniazdowskiego…
W tym czasie obydwa obozy polityczne szykowały się do przejęcia władzy w mieście. Ze strony obozu narodowo-chrześcijańskiego bezpośrednio tymi przygotowaniami kierował Kazimierz Dziewanowski – przewodniczący Sejmiku Płockiego, a później komisarz rządowy Rady Regencyjnej, tymczasem Polską Organizacją Wojskową w Płocku kierował lekarz Eugeniusz Dobaczewski. W przeddzień konfrontacji z okupantem ich siły osobowe i uzbrojenie były symboliczne – oddziały POW liczyły około stu osób, natomiast bojówki PPS około trzydziestu.
Bieg zdarzeń nabrał tempa w dniu 10 listopada 1918 roku, kiedy to wojskowy naczelnik miasta Knoblauch zgodził się przekazać w ręce Polaków podległe mu urzędy. Powszechne zdumienie w tym samym dniu wzbudzało także niecodzienne zachowanie niemieckich żołnierzy – niedbale ubrani, radośnie snuli się po naszych ulicach, nie oddając honorów swoim oficerom. Jak się później okazało, na wieść o wybuchu rewolucji w Niemczech podoficerowie powołali do życia Radę Żołnierską, która niedługo potem zajęła się degradowaniem kadry oficerskiej i pozbawianiem jej piastowanych stanowisk.
W tej atmosferze 11 listopada płocczanie skupieni wokół oddziałów POW i Milicji Ludowej PPS przystąpili do przejmowania miasta – zajęto więzienie, wypuszczając z niego więźniów politycznych, pocztę i rząd gubernialny, a potem koszary, składy wojskowe, magazyny i inne ważne obiekty. W Borowiczkach opanowano statek z 60 Niemcami zdobywając 70 karabinów. Jeszcze przez kilka dni Wisłą płynęły flotylle barek z Niemcami, którzy ewakuowali się z Warszawy, Zegrza, Modlina i Wyszogrodu.
Płocczanie gremialnie wylegli na ulicę Dominikańską (obecnie ul. 1 Maja). Wieczorem przed odwachem zebrał się wielki tłum, żądając opuszczenia go przez Niemców. Pod jego naporem, żołnierze odmaszerowali pozostawiając nawet broń. Niemalże do krwawego starcia omal nie doszło w tym samym czasie w okolicy Komendantury, zlokalizowanej na Placu Kanonicznym (obecnie Plac Gabriela Narutowicza). Jednakże i tu Niemcy ustąpili i opuścili miasto. O północy 11/12 listopada okupanci załadowali się na 15 jednostek pływających i odpłynęli w kierunku Torunia.
Jednakże następnego dnia powstało kolejne niebezpieczeństwo zbrojnego konfliktu. Do Płocka przypłynął statek z 70 niemieckimi żołnierzami. Po oddaniu z drewnianego wówczas mostu kilku strzałów ostrzegawczych i krótkich pertraktacjach, płocki oddział POW rozbroił Niemców i po ich zaprowiantowaniu pozwolił odpłynąć do granicy pruskiej. Równie honorowo płocczanie potraktowali gubernatora płockiego Freiherra von Wangenheima, którego komendant POW Władysław Chmielewski odwiózł do granic Prus, a na polecenie Józefa Piłsudskiego nocą, eskortowany przez oficerów legionowych, odpłynął Wisłą przez Płock również gubernator warszawski Hans Hartwig von Beseler.
Tak właśnie tysiącletni gród wchodził w zupełnie nowy etap swoich, jakże bogatych dziejów. Płock przystrojony biało-czerwonymi flagami świętował swój pierwszy dzień niepodległości.
Lecz pewnie wielu z Państwa zadaje sobie również pytanie, jakie było nasze miasto tamtych czasów? Otóż euforia wyzwolenia nie rozwiązała bynajmniej jego bolączek. W 1918 roku Płock liczył około 30.200 mieszkańców. Jednym z najpoważniejszych problemów, które pozostawiła wyniszczająca wojna, była bieda, problemy z zapewnieniem ludziom żywności i szalejąca drożyzna. Nic też dziwnego, że taka sytuacja zradykalizowała nastroje społeczne w latach 1918-1920. W tych warunkach już po odzyskaniu niepodległości dochodziło do licznych i masowych strajków inspirowanych przez silne partie lewicowe. Bezrobocie sięgało w tym czasie (sic!) 9%…, a analfabetyzm około 26% ogółu ludności.
W tym czasie Płock był miastem powiatowym, tu zlokalizowany był Sąd Okręgowy i Okręgowa Komisja Ziemska, a także siedziba diecezji, Seminarium Duchowne i liczne szkoły na poziomie podstawowym i średnim. Dlatego też aspiracje mieszkańców zmierzały do tego, aby przywrócić w Płocku siedzibę województwa…
Od tamtych chwil minęło prawie sto lat… Zmienił się świat, zmienili się ludzie, ale niektóre zagadnienia, o których rozprawiali płocczanie jakby bardzo nam bliskie… Chciałoby się rzec – skąd my to znamy?…