Skąd wzięła się u niego pasja do gotowania? Jakich potraw z dzieciństwa nie może zapomnieć? I kto sprawił, że ówczesny ośmioklasista, a dzisiejszy społecznik zapałał chęcią do nauki trudnej sztuki kulinarnej? Opowie o tym w kolejnym cyklu „Płockiej Kuchni” nasz dzisiejszy gość, Jacek Strzeszewski.
Ostatnio mogliśmy zobaczyć go kolejny raz w „Szopce noworocznej”, ale najczęściej widzimy Jacka prowadzącego różnego rodzaju akcje charytatywne. Jacek Strzeszewski, lat 30+ (jak sam się żartobliwie określa) jest absolwentem Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował m.in. w administracji podatkowej, przy projektach unijnych czy w jednostce budżetowej płockiego samorządu, gdzie m.in. prowadził zajęcia z seniorami. – Uwielbiam starszych ludzi – przyznaje Jacek. – Mają niesamowitą energię, której pozazdrościć mógłby im niejeden młody człowiek – zapewnia.
Obecnie społecznik porzucił pracę w budżetówce na rzecz polsko-angielskiej korporacji. Hobby? – 30 kg temu trenowałem taniec towarzyski, a w okresie studiów licencjackich również taniec ludowy – śmieje się Jacek. Jego drugim hobby jest rysowanie portretów, co możemy obserwować na jego profilu facebookowym.
Smaki dzieciństwa? Płody matki natury!
Mały Jacek dzieciństwo często spędzał w podpłockiej wsi, gdzie dziadkowie prowadzili gospodarstwo rolne z ogródkiem. – Było tam wszystko: rabarbar, truskawki, czereśnie, śliwki czy marchewki – wspomina Jacek. – U dziadków zawsze były kury, kaczki (które jako brzdąc ganiałem po zagrodzie), świnie, krowy i kozy. Wszystko było z własnego chowu i smakowało wyśmienicie – uśmiecha się.
– Nie zapomnę, jak z rodzeństwem ciotecznym na zmianę w słoiku ubijaliśmy mleko, aż do powstania masła, a potem delektowaliśmy się nim na świeżutkim chlebku – sięga do wspomnień. – Jeśli chodzi o dania stricte obiadowe, to na pewno najwyraźniej pamiętam pomidorową zrobiona z… „rosołu z wczoraj”. Ale były i krokiety z mięsem, gulasz, bigos, gołąbki czy placki ziemniaczane i mizeria – opisuje plastycznie. – Nie byłem wybrednym dzieckiem. Jadłem wszystko, z wyjątkiem zupy śledziowej i… żółtka, czy to w jajku sadzonym, czy na twardo – przyznaje.
Czy już od najmłodszych lat interesowało go gotowanie? – W dzieciństwie proces łączenia składników i powstawania dań mnie zbytnio nie interesował – zaprzecza nasz rozmówca. – Zdecydowanie wolałem ten czas spędzić na podwórku. Przełom nastąpił około 8 klasy szkoły podstawowej – zdradza.
To właśnie z tego okresu najwyraźniej wspomina gulasz i bigos. – Oczywiście w wykonaniu mojej Gabrysi (matki chrzestnej), która zaraz za babcią chyba najbardziej ukształtowała mój gust kulinarny i zaszczepiła zamiłowanie do tradycyjnej staropolskiej kuchni. Moja rodzina była i jest typowo mięsożerna, a ja dodatkowo uwielbiam zupy – bez zupy nie ma dla mnie obiadu – mówi zdecydowanie.
Ciocia robi obłędny bigos, a ja… jeszcze lepszy…
Czy można powiedzieć, że gotowanie jest jego pasją? – Tak, zdecydowanie! Gdy mam wolniejszy dzień, to chętnie gotuję. Uwielbiam modyfikować przepisy cioci Gabrysi, nigdy nie trzymam się gramatury. Dla przykładu, ciocia robi obłędny bigos, ale ja jeszcze lepszy – śmieje się Jacek, i zaraz tłumaczy. – To za sprawa Marcina Wernera, który swego czasu podał mi swoją recepturę. Zmiksowałem dwa przepisy, pozmieniałem proporcje i jest bigos, który Dorotka uznała za najlepszy, jaki jadła – lekko żartuje, dodając, że lubi dania aromatyczne, w których wyczuwalny jest każdy użyty składnik.
Jacek Strzeszewski przyznaje, że jak już gotuje, to duże ilości. – Bo u mnie „gość w dom, Bóg w dom” i „czym chata bogata tym rada” – tłumaczy.
– Najbardziej uwielbiam kuchnię polską, ale nie stronię od innych. Swego czasu, wspólnie z przyjaciółmi, raz w miesiącu organizowaliśmy u mnie tzw. „cooking”. Polegał on na tym, że ja, jako gospodarz, losowałem kuchnię świata, a następnie każdy losował co gotuje: przystawkę, zupę, danie główne lub deser. Dodatkowo, każdy musiał założyć strój, który ilustrował wylosowaną kuchnię – śmieje się nasz rozmówca. – Wtedy najczęściej chodziliśmy do Mediolanu, to taki second hand. Budżet na strój wynosił całe… 10 zł na osobę. Najmilej wspominam kuchnię azjatycką i włoską, najgorzej indyjską, a to z sprawą przyprawy galam masala, która jest obrzydliwa w zapachu – opowiada z humorem.
Zioła ugniatam sam. W moździerzu
Jacek przyznaje, że ma ogromną słabość do sushi. – Ale jadam je najczęściej na mieście – zastrzega. – Zresztą, ze względu na charakter mojej pracy, dużo jem na mieście. Jednak dla mnie taką odskocznią i totalnym resetem jest dzień spędzony w moim królestwie, czyli kuchni. Gotuję głównie dla rodziny i przyjaciół, jest mi bardzo miło, gdy pada pytanie np. „Kiedy zrobisz wątróbkę lub gulasz?”. O właśnie, przypomniało mi się, że Cebula (Magda) nie oddała mi pojemnika! – żywiołowo mówi Jacek.
Zdecydowanie najbardziej lubi gotować zupy. – Absolutnie nie dodaję do nich kostek. Moją bazą są mięsa i warzywa od Pani Steni z dawnego Manhattanu – zdradza. Moje ulubione zupy to rosół (z kury, skrzydła z indyka, szponderu wołowego i włoszczyzny), wyłącznie z makaronem własnej roboty, a także pomidorowa, ogórkowa na żeberkach, grzybowa (jako ciekawostkę podam, że zabielam serkiem topionym śmietankowym – wiem, bomba kaloryczna), szczawiowa i żurek na własnym zakwasie – wymienia.
– Oprócz zup, chętnie przyrządzam mięsa. Nie stosuję gotowych marynat, lecz sam gniotę zioła i inne przyprawy w moździerzu, a następnie marynuję mięso, które podaję z ziemniakami, ryżem lub kaszami, gryczaną lub jęczmienną – tłumaczy.
Która z potraw jest jego popisową? – Sporo ich jest – mówi nieskromnie. – Oprócz zup, są to dania mięsne, np. karkówka w sosie własnym (z podsmażoną cebulką i czosnkiem), placek po węgiersku (z farszem bardzo ostrym), naleśniki po meksykańsku, kurczak w sosie śmietanowo-kurkowym, wątróbka z kwaśnym jabłkiem i karmelizowaną cebulką oraz kotlety mielone z dużą ilością świeżego koperku – te dania robię chyba najczęściej – wymienia bez namysłu. – Zapomniałbym jeszcze o sałatkach, które uwielbiam! Zwłaszcza typu greckiego, ale bez oliwek, bo nie lubię – dodaje.
Na koniec tradycyjnie prosimy o podanie przepisu dla czytelników. – Długo zastanawiałem się, który przepis podać – przyznaje Jacek Strzeszewski. – Zdecydowałem w końcu, że podam przepis na kurczaka w sosie kurkowo-śmietanowym – mówi z uśmiechem.
[tabs]
[tab title=”Przepis na kurczaka w sosie śmietanowo-kurkowym”]
Składniki na sos:
- 300 g kurek
- 200 ml gęstej śmietany 18%
- 2-3 łyżki białego wina wytrawnego
- 1 cebula
- 3 ząbki czosnku
- 2 łyżki masła
- 1 łyżka oliwy
- 2 łyżka posiekanej natki pietruszki
- 3 łyżki posiekanego koperku
- sól morska
- świeżo zmielony czarny pieprz.
Wykonanie:
Filet z kurczaka (podwójny) przyprawiamy zgodnie z upodobaniami i odstawiamy na min. 3 godziny do lodówki. Na początku w woku delikatnie podsmażamy na oliwie czosnek i cebulę (do zarumienienia). Na oddzielnej patelni (ja używam grillowej ceramicznej) podsmażam fileta z kurczaka. Gdy filet delikatnie się zarumieni, przekładam go do woka i podlewam całość białym wytrawnym winem oraz przykrywam do duszenia.
Po ok. 30 minutach, pokrywkę zdejmujemy i doprowadzamy do częściowej redukcji powstałego sosu. Następnie dodajemy masełko. Gdy się rozpuści, dodajemy sól morską, pieprz i kurki. Masło dodaję dlatego, że grzyby je bardzo „lubią” i w połączeniu dają świetny aromat. Należy pamiętać, że kurki są specyficznym grzybem. Nie można ich za długo podduszać, gdyż tracą smak.
Następnie zalewam całość śmietaną, mieszam i dodaję świeżą zieleninę – koperek i natkę pietruszki. Kurczaka w tym sosie podaję z reguły z makaronem rurki lub tagliatellą.
Smacznego![/tab]
[/tabs]