We wtorkowy wieczór otrzymaliśmy informację o znalezieniu ciała w Płocku przy ul. Sierpeckiej. – Od dwóch godzin nie ma kto potwierdzić zgonu – zaalarmował nas czytelnik.
11 grudnia około godziny 18 otrzymaliśmy informację, że przy ul. Sierpeckiej w Płocku około godziny 16 znaleziono ciało mężczyzny. – Do tej pory lekarz nie przyjechał. Zgłoszenie było na nr 112, na miejscu jest policja i też mają problem z lekarzem – wyjaśniał czytelnik.
Jak potwierdziliśmy, problem faktycznie istniał.
– Na miejscu trwają czynności z udziałem prokuratora – powiedział nam Krzysztof Piasek, rzecznik prasowy płockiej policji. – Wstępnie wykluczono udział osób trzecich, prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek – dodał.
Dlaczego na miejsce nie przyjechał lekarz? – Pogotowie odmówiło przyjechania na miejsce i potwierdzenia zgonu, powołując się na przepisy z 1961 roku, w myśl których ratownicy medyczni nie mogą stwierdzić zgonu – przyznaje rzecznik. – W końcu jednak lekarz przyjechał, jest na miejscu – potwierdził Krzysztof Piasek.
Jak się okazuje, w całej Polsce jest problem w podobnych przypadkach, ze względu na anachroniczne przepisy regulujące kwestię stwierdzania zgonu. Pochodzą one z ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych z 31 stycznia 1959 r. oraz rozporządzenia ministra zdrowia i opieki socjalnej z 19 sierpnia 1961 r.
Przepisy te stwierdzają, że: „stwierdzenie zgonu i jego przyczyny powinno nastąpić w drodze oględzin, dokonywanych przez lekarza lub w razie jego braku przez inna osobę, powołaną do tej czynności przez właściwego starostę, przy czym koszty tych oględzin i wystawionego świadectwa nie mogą obciążać rodziny zmarłego”.
W praktyce jednak jest ogromny problem ze znalezieniem lekarzy, którzy potwierdzą zgon i wystawią karty zgonu osobom, które zmarły poza szpitalem. Ustawa, o której wspominamy stwierdza, że kartę zgonu wystawia lekarz „ostatniej choroby”. Jeśli go nie ma, śmierć powinien orzec lekarz, który widział zmarłego w ciągu ostatnich 30 dni. Jeśli i takiego nie ma, obowiązek ten spada na lekarza, który mieszka do 4 km od miejsca położenia zwłok. Przepisy wspominają nawet o zawodzie felczera czy wiejskiej położnej.
Tymczasem lekarze rodzinni, na których najczęściej spada ten obowiązek, nie mogą pozostawić przychodni, w której pełnią dyżur, natomiast za przyjazd po godzinach nikt im nie zapłaci. A biorą na siebie odpowiedzialność za wystawienie karty zgonu osobie, której nie znają i nie wiedzą z jakiego powodu zmarła.
Sytuacja ta jest co najmniej niekomfortowa również ze względu na rodzinę zmarłej osoby. Zdarza się, że czekają wiele godzin aż przyjedzie lekarz, który wystawi kartę zgonu. Słynny już stał się przypadek z 2015 roku, kiedy to mieszkaniec Łodzi próbował wezwać lekarza do żony, która zmarła na balkonie podczas opalania się. Lekarka popełniła błąd w karcie zgonu i wyjechała. Nie można było jej ściągnąć ponownie. Mąż zdesperowany, czuwając przy zmarłej w 30-stopniowym upale, zgłosił, że żonę… zamordował. To bowiem gwarantowało przyjazd policyjnego koronera.
W tej sytuacji niektóre powiaty powołują lekarza koronera, któremu płacą za wystawianie aktu zgonu. Nie mają jednak takiego obowiązku, a że większość nie ma na to pieniędzy, to problem nadal istnieje.
Szansą na rozwiązanie tej sytuacji jest przyspieszenie prac Ministerstwa Zdrowia nad wprowadzeniem funkcji tzw. „koronera”, który zajmie się stwierdzaniem i potwierdzaniem zgonu, ustalaniem jego przyczyny, przeprowadzaniem badania pośmiertnego, wystawianiem karty zgonu oraz tworzeniem dokumentacji pośmiertnej, oczywiście za wynagrodzeniem.
Zatrudnianiem takich osób mieliby zająć się wojewodowie, a według szacunków Ministerstwa Zdrowia, problem ten dotyczy około 20 tys. zgonów rocznie. Planowana wysokość finansowania na to zadanie wynosi 19 mln zł.