Tegoroczny listopad jest wyjątkowo ciepły i to potwierdza się, jeżeli mamy na myśli zjawiska, które zachodzą w przyrodzie. Co do listopadowych „ludzkich” wydarzeń, określenie nie jest już adekwatne, ponieważ de facto miesiąc jest nie tylko ciepły, ale wyjątkowo gorący i nie wiadomo, czym jeszcze nas zaskoczy.
[dropcap]J[/dropcap]ak Państwo mieliście okazję obserwować, wszystko zaczęło się od przemarszu dziczyzny przez warszawskie ulice. Horda bandytów mogła liczyć na nieograniczone zainteresowanie i „czołówki” niemalże wszystkich stacji telewizyjnych. Pokojowa, oficjalna manifestacja natychmiast poszła w kąt i przez kolejne dni byliśmy katowani obrazkami z warszawskiego pobojowiska, ewentualnie pseudonaukowymi poszukiwaniami ideowego podłoża tego ulicznego terroru. Zadanie było tak samo absurdalne, jak łowienie ryb w studni, trudno bowiem znaleźć ideologię u kogoś, kto zupełnie nie wie, o co chodzi, mózg zapadł mu się w bezmiarze przerośniętego karku, szare komórki są szare tylko z nazwy, a każda pojawiająca się myśl wywołuje iście fizyczny ból. Postuluję zatem, aby chuligańskim ekscesom nie nadawać socjologicznych kontekstów i dramatycznych znaczeń – niech koń będzie koniem, a osioł osłem, a nie pegazem!
[pullquote](…) trudno bowiem znaleźć ideologię u kogoś, kto zupełnie nie wie, o co chodzi, mózg zapadł mu się w bezmiarze przerośniętego karku, szare komórki są szare tylko z nazwy, a każda pojawiająca się myśl wywołuje iście fizyczny ból. Postuluję zatem, aby chuligańskim ekscesom nie nadawać socjologicznych kontekstów i dramatycznych znaczeń – niech koń będzie koniem, a osioł osłem, a nie pegazem![/pullquote]
Rzadko kto tylko nieśmiało wspominał o tym, że w to listopadowe popołudnie warszawiacy stali się zakładnikami bandyckiej hołoty, a cała Polska z kolei zakładnikami krążących wokół incydentów, jak sępy nad padliną, stacji telewizyjnych. Kończąc już ten temat, jeszcze jedna kwestia – oceniając podjęte decyzje co do samej organizacji i zabezpieczenia przemarszu wygląda na to, że rząd chciał poważnie przetestować granice tolerancji Polaków – tylko w jakim celu? Czyżby jakiś genialny, napoleoński plan? Obyśmy się za szybko o tym nie przekonali…
Tak właśnie wspólnie sobie poświętowaliśmy Dzień Niepodległości…
Trochę bezsensownie ufając statystyce miałem nadzieję, że limit spektakularnych wydarzeń na ten miesiąc już się wyczerpał, a tu niestety, nastąpiła tragedia w Jankowie Przygodzkim. Jednakże, z punktu widzenia mediów, tragedia następuje wtedy, gdy nic się nie dzieje i też za wszelką cenę tę optykę usilnie próbują nam wpoić. Dramat zwykłych ludzi znów został nagrany i obfotografowany, jak tylko się dało, bo przecież czas antenowy trzeba „wyżyłować” do ostatniej sekundy. Nachalne wywiady z ludźmi w szoku, poparzonymi, wprost ze szpitalnego łóżka, napawały mnie zwykłą odrazą. Zastanawiam się, kto doszedł do wniosku, że granice wrażliwości odbiorców medialnych informacji nagle tak się przesunęły, że tragedią należy epatować, wstrząsać, uciekać się do coraz bardziej dosłownych przekazów, pokazywać ludzi odartych z godności i prywatności? Czy na tym polega kształtowanie społecznej empatii? Pewne jest jedno – pod płaszczykiem współczucia i troski bardzo mocno dba się o wskaźniki oglądalności poszczególnych programów, depcząc moralne aspekty następujących po sobie wydarzeń.
Już miałem powoli podsumować artykuł, tymczasem okazało się, że właśnie poniedziałkowym, bladym świtem przypomniała o sobie moja „ulubiona” organizacja, czyli Greenpeace. Na gmachu Ministerstwa Gospodarki pojawił się gigantyczny billboard z egzystencjalnym pytaniem, kto rządzi Polską – węgiel, czy ludzie? Miejsce do manifestacji ekologicznych pomysłów wydało mi się jak najbardziej właściwe, bo przecież tym resortem rządzi sam Janusz Piechociński, nasz „zielony” premier, zna się jak to PSL-owiec na rolnictwie, to najprawdopodobniej i z podchwytliwymi pytaniami w tej materii też mógłby sobie poradzić. Jednakże wiszących „ideolo” nadzwyczaj sprawnie z lin ściągnęła Straż Pożarna wespół z Policją, toteż i minister nie musiał się osobiście fatygować i wymyślnej argumentacji używać.
Oczywiście Greenpeace, podobnie jak inni, nazwijmy to eufemistycznie ekstremiści, mogą liczyć na medialną zawieruchę – i o to im właśnie chodzi! Bo któżby, gdyby nie zainteresowanie telewizji różnej maści, dowiedział się o tym, że grupka kilkudziesięciu młodych zapaleńców stoi na warszawskiej ulicy, demonstrując hasła koślawie wypisane na skrawkach kartonów? Chętnie poczęstowałbym ich gorącą herbatą, na pewno co nieco zmarzli, gdyby również i oni niebezpiecznie nie przesuwali w naszą stronę granic – tym razem niczym nieskrępowanego absurdu.
Jak najbardziej doceniam ekologów za propagowanie ogólnie pojętej troski o kondycję otaczającego nas środowiska, tymczasem jeżeli chodzi o konkretne proponowane przez nich rozwiązania, to spychają one nas, ludzi w poczet, za przeproszeniem, organizmów. A ja nie chcę być traktowany na równi z pantofelkiem, czy też inną stułbią! Zupełnie absurdalnie ekologiczna manifa została zorganizowana w miejscu i w czasie, w którym właśnie odbywała się konferencja na temat planu ograniczenia emisji gazów, powstających na skutek przemysłowego wykorzystania węgla. Jeżeli dobrze rozumiem hasło z billboardu, elektrownie węglowe powinniśmy zamknąć natychmiast i bezwarunkowo, bo inaczej po prostu ekologiczne serca pękną z niewypowiedzianej zgryzoty.
Wyobraźmy sobie taką sytuację – od tej pory już nie korzystamy z elektrowni węglowych, elektrownie wodne są też niedopuszczalne, ponieważ nieodwracalnie zmieniłyby niepowtarzalny ekosystem Wisły, elektrownie jądrowe – skąd, to już w ogóle czarna zagłada, z dostępnych źródeł energii pozostaje nam wiatr… Tak zatem stawiamy monstrualne wiatraki, by zapobiec stratom przesyłowym w najbliższej nam okolicy, na wzgórzach, bo tam napędowego wiatru jest dużo więcej, czyli … pierwszy w Parku na Zdunach, ze dwa w Parku Mariawickim, kolejne koło Katedry, stawiamy i stawiamy wokół siebie cały las przerażających wiatraków! Na pewno wiecie Państwo, o czym piszę, jest niewiele elementów pejzażu, które by występując w większej ilości tak go skutecznie szpeciły.
Cóż ja na to poradzę, że w przeciwieństwie do ekologicznych ideologów sytuację oceniam mniej dramatycznie i nie poczuwam się do tego, aby zaliczyć nasz kraj się do grona największych i najbardziej bezmyślnych trucicieli? W Polsce nie jeżdżą masowo po drogach diesle wielkości jachtu, nie wydobywa się rabunkowo naturalnych złóż, nikt nie wycina tysięcy kilometrów kwadratowych dżungli i nie nosi się masek na twarzy na skutek wszechogarniającego smogu. Ale mamy też swoje problemy, jak chociażby stwierdzone już przypadki przestępczej działalności co niektórych przedsiębiorstw utylizacji odpadów, a także wiele innych przykładów ekologicznej bezmyślności. Może więc poświęcić trochę więcej zaangażowania naszym, faktycznym rodzimym bolączkom…
Podsumowując ten krótki przegląd, o czym to zaszumiały właśnie media, parafrazując dowcip o babci, wypadałoby zakrzyknąć:
– Jak się nazywa ten Anglik, który ciągle przesuwa nam granice?
Nonsens, Drodzy Państwo, nonsens…