Bohater dzisiejszego opowiadania nie zapisał się na kartach historii żadnymi wiekopomnymi dokonaniami z gatunku – odkrycie nieznanego lądu, antymaterii, złóż diamentów czy tajemniczego pierwiastka, jednakże można powiedzieć, że całe swe nadzwyczaj pracowite życie poświęcił poszukiwaniom ludzkiego szczęścia… i nie dla siebie, lecz dla innych.
Wszyscy od najmłodszych lat ze spacerów po Parku Tumskim doskonale znamy tego pana w czapce i w śmiesznym, przedpotopowym płaszczu zapiętym pod samą szyję, wspartego na solidnej lasce; jego okazały pomnik znajdujący się na skwerze tuż przy Towarzystwie Naukowym Płockim wciąż budzi dziecięce zainteresowanie, by zaraz potem stać się pretekstem do podjęcia niewinnych, spontanicznych zabaw wokół rzeźby.
Ludwik Krzywicki urodził się w Płocku 21 sierpnia 1859 roku. Dom, w którym przyszedł na świat, opatrzony obecnie pamiątkową tablicą stoi do dziś u zbiegu ulic Bielskiej i Królewieckiej. Rodzina Krzywickich wywodziła się najprawdopodobniej z drobnej szlachty, która osiadła w Płocku od kilku pokoleń. Pradziadem Ludwika był Franciszek Krzywicki – burmistrz Płocka i uczestnik tzw. Czarnej Procesji, która odbyła się w Warszawie w 1789 roku, aby skłonić Sejm Czteroletni do przyznania praw publicznych mieszczanom. Dziadkowie – Józef i Marianna Krzywiccy wybudowali i założyli w 1837 roku Hotel Poznański w Płocku; okazała kamienica przetrwała próbę czasu i znajduje się przy ulicy Bielskiej 1.
Rodzice Ludwika – Tadeusz i Kamila od pierwszych chwil małżeństwa zamieszkiwali w domu dziadka Ludwika – Franciszka Ksawerego Iwanickiego, który uczestniczył w powstaniu listopadowym. Kiedy chłopiec miał dwa lata, zmarł jego ojciec i od tej pory znalazł się pod opieką matki i dziadka. W tym czasie spotkała go również inna trauma; jego opiekunka nieopatrznie posadziła go na rozgrzanym piecu, na skutek przeraźliwego bólu na dwa lata stracił mowę; potem już przez całe życie miał problemy z wyraźną wypowiedzią.
Jak sam wspomina, dawano mu w okresie dzieciństwa wiele swobody; rozległe ogrody posiadłości dziadka ciągnęły się od ulicy Więziennej (obecnie Sienkiewicza), kończąc się w połowie odległości pomiędzy Królewiecką, a Rogatkami Bielskimi (dziś już nie istniejące, ówcześnie znajdowały się one w pobliżu skrzyżowania ulicy Bielskiej z ulicą Jachowicza). W domu uważano, „…że chłopak, który nie nabił sobie dziesięciu guzów na łbie i nie ma drugie tyle siniaków na ciele, niewiele jest wart”.
Wkrótce Ludwik porzucił bezpieczną ostoję i swobodnie wędrował bez przeszkód po najbliższej okolicy, przestrzegając jedynie domowej zasady, aby na czas pojawić się na obiedzie, bowiem w innym przypadku posiłek przepadał wraz ze sprzątniętym ze stołu nakryciem. Paradoksalnie jednak okazało się, że rozległy ogród, w których można się było bez przeszkód skryć na długie godziny, powstrzymał coraz śmielsze eskapady w chwili, gdy chłopiec rozmiłował się w czytaniu książek, szczególnie tych potajemnie wynoszonych z dziadkowej biblioteki, o których dorośli mówili, że chłopak jest do nich jeszcze za głupi.
W rodzinie kultywowano tradycje patriotyczne. Barwne opowieści dziadka o Insurekcji Kościuszkowskiej wojnach napoleońskich i kolejnych, polskich zrywach niepodległościowych, w których brali udział również bliscy krewni, rozpalały wyobraźnię malca, co wywarło przemożny wpływ przyuczając, jak potem wspominał, „…do samodzielności, tj. posiadania własnej woli i swobody czynu, naturalnie w obrębie, w jakim dziecko mogło mieć tę swobodę”.
Niebawem też skończyła się dziecięca beztroska; ażeby przyzwyczaić Ludwika do systematycznej nauki i szkolnej dyscypliny, oddano go w wieku 6 lat do wychowania na pensję. Nie łatwo było w tym czasie dostać się do Gimnazjum Gubernialnego, które stawiało surowe wymagania podczas kwalifikacji, należy jednak pamiętać że było ono jedyną placówką o tym profilu działającą na całym północnym Mazowszu od Lipna poprzez Sierpc, Rypin, Ciechanów, aż po Mławę i Łomżę, kandydatów zatem nie brakowało. Ludwik Krzywicki dostał się do późniejszej Małachowianki za drugim razem, szybko jednakże zraził go niski, archaiczny poziom nauczania. Brał się on w dużej mierze z faktu, że kadra pedagogiczna w większości była zaawansowana wiekowo i oczekując na emeryturę nie potrafiła zainteresować swych wychowanków wykładanymi przedmiotami.
Szybko zatem co światlejsi uczniowie zaczęli poszukiwać wiedzy na własną rękę, organizując się również w kółka samokształceniowe. Wielu z nich zafascynował modny wtedy pozytywizm oraz darwinowska teoria ewolucji. Wytężona praca nad sobą zazwyczaj przynosi efekty tym bardziej, jeżeli człowiek znajdzie w doborowym towarzystwie. Jeden z lipcowych numerów „Korrespondenta Płockiego” przedstawił taką oto relację:
„Popis, czyli uroczyste zakończenie roku szkolnego 1877/78 odbył się w gimnazyum żeńskiem dnia 28 czerwca br., a w gimnazyum męskiem 1 lipca br. Do gimnazyum żeńskiego upłynionego roku uczęszczało łącznie uczennic 176, a do męskiego łącznie 435. (…) W klassie VIII z liczby 13-tu, otrzymało 11-tu patenta, a mianowicie Płoski Edmund, Słupecki Antoni, Wróblewski Władysław, Grendeszyński Lubomir, Gołembiowski Jan, Krzywicki Ludwik, Oraczewski Wiktor, Dyski Kazimierz, Dębski Aleksander, Kamiński Władysław, Kurowski Henryk”.
Nietrudno zauważyć, że w niewielkim gronie maturzystów obok naszego patrona znalazło się również nazwisko Edmunda Płoskiego – późniejszego współtwórcy socjalistycznej organizacji „Proletariat”, zesłanego za tę działalność przez carskie władze na 16 lat katorgi na Sachalinie, a w okresie międzywojennym Prezesa Sądu Okręgowego we Włocławku, a także Aleksandra Dębskiego, który także był jednym z współzałożycieli „Proletariatu”; był też działaczem niepodległościowym, a potem senatorem II Rzeczypospolitej.
Ludwik Krzywicki po latach tak podsumował losy swych kolegów ze szkolnej ławy: „…Blisko jedna trzecia z tych, którzy w r. 1878 ukończyli gimnazjum płockie, przebyła Cytadelę lub musiała przed nią uchodzić za granicę, i to w czasach, kiedy opinia publiczna spoglądała na nasze poglądy i na naszą działalność jako na rzeczy niemal zbrodnicze”.
Opuszczając mury płockiej szkoły, dzięki swemu zapałowi do nauki Krzywicki miał rozległy zasób wiedzy z zakresu historii i literatury polskiej, historii powszechnej, literatury francuskiej, niemieckiej, angielskiej i rosyjskiej; dobrze również orientował się w zagadnieniach z zakresu fizyki i budowy kosmosu, jak również w podstawowych kierunkach filozoficznych.
„Otrząsnąłem się – powiedział po latach – całkowicie ze wszystkich przesądów otoczenia; byłem świadomym pozytywistą i ewolucjonistą”.
Po trosze zainteresowania, a po części namowy rodziny sprawiły, że nasz bohater podjął studia na Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Fizyko-Matematycznym. W stolicy zamieszkał wraz z pięcioma innymi kolegami i wkrótce skromne lokum stało się miejscem ożywionych, intelektualnych dysput i rozważań literackich.
Już na trzecim roku dobitnie zrozumiał, że podjęcie decyzji o studiowaniu matematyki nie było jego najtrafniejszym wyborem; wciąż pociągała go historia i zagadnienia przyrodnicze. Tym niemniej nauki nie porzucił i bez trudności ukończył ją w 1882 roku, a potem nie zwlekając podjął studia na Wydziale Lekarskim.
W 1878 roku Ludwik Krzywicki zaangażował się w działalność nielegalnych kółek studenckich; tu docierały zupełnie nowe idee, szczególnie za sprawą absolwentów przybyłych z głębi Rosji, wydalonych za swą dysydencką działalność z tamtejszych uczelni; w tych warunkach idee pozytywistyczne w rozpalonych, studenckich głowach szybko ustępowały miejsca filozofii marksistowskiej, która materializowała się w różnych odmianach ruchów socjalistycznych.
„Była to – pisał we „Wspomnieniach” – przede wszystkim wielka moc kolegów zdolnych i do wypitki i do wybitki, którzy tworzyli rdzeń młodzieży radykalnej, hołdowali poglądom opozycyjnym dlatego, że te dawały ujście ich energii… Jedno było wszystkim tym nastrojom wspólne: wszystkie odbiegały od ścieżek pracy organicznej, wszystkie uznawały konieczność walki z caratem o prawa polityczne, wszystkie uznawały lud za podstawę przyszłości, a pracę uświadamiającą nad nim za pierwszy obowiązek obywatelski”.
Dziewiętnastowieczny marksizm na ziemiach polskich jako kierunek filozoficzny w swej pierwotnej formie łączył się w dużej mierze z dążeniem do niepodległości oraz był wyrazem sprzeciwu wobec archaicznego ustroju rosyjskiego imperium, pogłębiającego nierówności pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi; niewiele miał zatem wspólnego z wyrosłymi na jego bazie doktrynami politycznymi, które rozwinęły się w XX wieku, jak chociażby z komunizmem, nacechowanym skrajną lewicowością i totalitaryzmem.
W przypadku Krzywickiego, jego nieskrywana sympatia do marksizmu nigdy, mimo rozlicznych kontaktów z radykalnymi środowiskami, nie przerodziła się w działalność polityczną; ograniczała się raczej do traktowania tego kierunku w filozofii jako solidnej podbudowy teoretycznej w prowadzonej przez niego działalności naukowej. W marksizmie dostrzegał możliwości poprawy sytuacji szerokich rzesz społeczeństwa, ale także wdrożenie takich mechanizmów państwa, które zapobiegałyby ich dyskryminacji i choć niektórzy, ze względu na doskonałe znawstwo przedmiotu, upatrywali w nim naczelnego demiurga radykalnych ruchów politycznych, nigdy nie stał się ideologiem, przez całe życie pozostał jedynie idealistą.
Tymczasem w Królestwie Polskim rodził się coraz większy sprzeciw wobec zapędów rusyfikacyjnych carskich władz. W tej atmosferze doszło 17 kwietnia 1883 roku w stolicy do studenckich demonstracji zwanych „schodką apuchtinowską” przeciwko działaniom znienawidzonego przez młodzież kuratora; nawoływano również do buntu przeciwko wykonywaniu zarządzeniom rosyjskich władz. W proteście wzięło udział około 200 studentów. Wrzenie w Warszawie trwało jeszcze przez kilka dni. Potem w ramach sankcji wydalono z uczelni wielu uczestników tych zajść. Ludwik Krzywicki był jednym z organizatorów wystąpienia, przemawiał w czasie protestu do zebranego tłumu, nie ulegało zatem wątpliwości, że spotkają go carskie restrykcje – relegowano go z warszawskiej uczelni na trzy lata i zakazano pobytu w Warszawie.
Nad Krzywickim zawisła jednak realna groźba aresztowania, z tego powodu nielegalnie przekroczył granicę Królestwa Polskiego. Na pewien czas był zmuszony udać się na emigrację, korzystał zatem z nadarzających się okazji. W pierwszej kolejności zatrzymał się w Krakowie podejmując dalsze studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przebywał tam kilka miesięcy, lecz kiedy ogłoszono amnestię z okazji koronacji cara Aleksandra III powrócił do Królestwa, jednakże carska policja nakazała mu osiedlenie się w Płocku. Tu podjął starania w celu uzyskania paszportu, motywując swój wyjazd z kraju pragnieniem kontynuowania przerwanych studiów.
Następnie przez trzy lata podróży odwiedził Lipsk, Berno, Zurych, Paryż i Lwów. Wszędzie, gdzie się pojawiał nie próżnował, uczęszczał na interesujące go wykłady, coraz bardziej pociągały go nauki przyrodnicze, antropologia, historia rozwoju społecznego, problematyka z zakresu ekonomii, jak również nowe prądy filozoficzne. W Bernie natknął się na dużą grupę emigrantów politycznych, w tym także studentów wydalonych z warszawskiego uniwersytetu po pamiętnej „schodce”. W tej atmosferze niejednokrotnie jeszcze raz podejmowano wielkie dyskusje teoretyczne, odbywały się zebrania i odczyty na temat dalszych kierunków rozwoju europejskiej socjaldemokracji.
Przebywając w Paryżu Ludwik Krzywicki zamieszkał ze swym dawnym kolegą z „Małachowianki” – Aleksandrem Dębskim. Wspólnie zaangażowali się w redagowanie czasopisma „Przedświt”. Nie był to bynajmniej publicystyczny debiut naszego bohatera; jego pierwszy artykuł pt. „Jeszcze o program”, będący ideową polemiką, wydano w 1883 roku na łamach „Przeglądu Tygodniowego”. Z kim Ludwik Krzywicki starł się na argumenty w poglądach na kluczowe, wymagające szybkich zmian sprawy społeczne? Z jednym z czołowych apologetów pozytywizmu tamtych czasów – Bolesławem Prusem. Polemika na łamach prasy trwała przez kilka miesięcy i wywoływała wśród czytelników ożywione dyskusje. Na marginesie obydwaj panowie spotkali się po latach już pod koniec XIX wieku i odbyli ze sobą długą, sympatyczną rozmowę, wybaczając sobie wzajemne urazy i czasem zbyt cięty, emocjonalny język publicystycznych sporów.
Po tak spektakularnym przetarciu się w boju na światopoglądy Ludwik Krzywicki już nie porzucił pióra i publikował swe artykuły w ówczesnych czasopismach. Po powrocie do kraju w 1886 roku znów zamieszkał w Płocku, dopiero 3 lata później uzyskał zezwolenie na pobyt w Warszawie.
Po przenosinach do stolicy podjął się wykładów na tzw. Uniwersytecie Latającym. Była to tajna instytucja o charakterze samokształceniowym, skierowana do młodzieży, szczególnie żeńskiej, dla której dostęp do istniejących wtedy oficjalnych studiów wyższych wciąż był niemożliwy. Zbierano się zatem w prywatnych domach bacząc, aby nie wzbudzić podejrzeń carskiej policji. W działania Uniwersytetu zaangażowały się najwybitniejsze postaci warszawskiego świata nauki, jednakże Ludwik Krzywicki był jednym najbardziej lubianych wykładowców. Rozległa wiedza, którą nabył i systematycznie pogłębiał oraz niewątpliwie talent pedagogiczny nieodmiennie przyciągały tłumy słuchaczy.
Już wtedy uznawano go za autorytet w dziedzinie nauk społecznych. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku powstawały jego najważniejsze prace z zakresu etnologii i etnografii: „Kurpie”, „Ludy. Zarys antropologii etnicznej”, „Kwestia rolna” oraz „Za Atlantykiem” będąca wynikiem jego podróży do Stanów Zjednoczonych, gdzie badał zmiany w zachowaniach, mentalności i przeobrażenia osobowościowe polskich chłopów, którzy wyemigrowali z kraju i za oceanem przeobrażali się w farmerów.
Ludwik Krzywicki był badaczem zupełnie nowego formatu. Zerwał z metodą preferującą tworzenie prac naukowych „zza biurka”; ruszył w teren i poznawał ludzi, rozmawiał z nimi, obserwował, zliczał – prowadząc analizy statystyczne. Nieoczekiwanie przydała się tu wiedza nabyta w czasie, wydawać by się mogło, zbędnych studiów matematycznych.
Naturalnie, obok pracy naukowej nasz płocczanin nie zapominał o dziedzinie, którą traktował jako swe powołanie – pracy pedagogicznej. To właśnie za tę drugą działalność został aresztowany przez carskie władze i osadzony na pół roku w owianym złą sławą X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej pod zarzutem „organizowania bezpłatnych czytelni”.
Podczas rewolucji w 1905 roku znowu trafił do więzienia, bowiem poparł strajk szkolny swym płomiennym przemówieniem w czasie jednego z wieców. Kiedy tylko odzyskał wolność, zaangażował się w liczne odczyty, mające na celu szerzenie oświaty wśród robotników. Przez wiele lat prowadził dalej swe wykłady dla młodzieży w ramach legalnego już Towarzystwa Kursów Naukowych i w Szkole Kupców m. Warszawy.
Już po I wojnie światowej przydały się wysokie kwalifikacje analityczne profesora, to on właśnie był inicjatorem powołania Głównego Urzędu Statystycznego, gdzie w pierwszych latach niepodległej Polski piastował funkcję wicedyrektora. W ramach tej instytucji w 1921 roku przeprowadzono spis powszechny ludności.
Przez niemal cały okres dwudziestolecia międzywojennego Ludwik Krzywicki kierował Instytutem Gospodarstwa Społecznego – ośrodkiem naukowym prowadzącym badania socjologiczne i statystyczne w zakresie występujących w Polsce problemów społecznych. Nasz profesor nie wyobrażał jednak sobie, aby zrezygnować z działalności pedagogicznej, dlatego też podjął się również kierowania katedrą historii ustrojów społecznych na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
W czasie II Rzeczpospolitej nie poszedł drogą wielu swych przyjaciół, którzy rzucili się w wir wielkiej polityki, był za to faktycznym uczestnikiem i inicjatorem bujnie rozwijającego się w tym czasie życia naukowego. Dość wspomnieć, że Ludwik Krzywicki należał do ponad dwudziestu towarzystw i instytucji o tym profilu. W latach trzydziestych ukończył swe życiowe dzieło „Społeczeństwo pierwotne, jego rozmiary i wzrost”, które zawierało dane statystyczne dotyczące kilkuset plemion Australii i Ameryki Północnej. Był to wynik jego trzydziestoletniej pracy badawczej.
Pod koniec życia profesor zabrał się za pisanie „Wspomnień”. Z czystej ciekawości historycznej warto sięgnąć po tę obszerną pracę, jest bowiem nieocenioną skarbnicą informacji na temat dziewiętnastowiecznego Płocka i ludzi żyjących w tamtych czasach.
Kiedy mówi się o dorobku profesora Ludwika Krzywickiego, zazwyczaj opisuje się go za pomocą superlatyw, ale niewątpliwie był jednym z luminarzy polskiej nauki, pionierem polskiej socjologii, antropologii, etnologii, etnografii, jak również ekonomii i analizy statystycznej. Oczywiście nie można także pominąć jego dokonań na polu edukacji, profesor był bowiem całkowicie przekonany, że działalność stricte naukowa jest z nią nierozerwalnie połączona, bowiem czerpie z niej siły do dalszego rozwoju.
Ostatnie lata życia profesor spędził w samotności, zagrzebany w tysiącach ukochanych książek, które zgromadził w swej willi na warszawskiej Ochocie. W czasie oblężenia Warszawy został ranny w głowę i wiele miesięcy spędził w szpitalu. Do ostatnich chwil pracował nad swym kolejnym dziełem – „Hordy pierwotne” i „Wspomnieniami”.
Długo można by wyliczać wszystkie osiągnięcia naszego profesora – pionierskie dzieła naukowe, niezliczone ilości artykułów zamieszczanych w prasie, nazwiska wybitnych postaci polskiej nauki, które osobiście wykształcił, prestiżowe nagrody, zaszczyty, peany i odznaczenia, jakimi został uhonorowany, jednakże w moim przekonaniu cały wysiłek naukowy, oświatowy i dydaktyczny Ludwika Krzywickiego od samego początku został podporządkowany jednemu celowi.
Otóż nieustannie badał ludzką naturę i zasady funkcjonowania społeczeństw, niemal utopijnie dążąc do wypracowania takich standardów, aby uczynić świat sprawiedliwym, pozbawionym dyskryminacji i ucisku, stwarzającym równe szanse dla indywidualnego rozwoju – jednym słowem, przyjaznym każdemu człowiekowi. Dlatego nazwałem naszego płocczanina profesorem od ludzkiego szczęścia…
Ludwik Krzywicki zmarł w okupowanej Warszawie 10 czerwca 1941 roku. Został pochowany na cmentarzu ewangelicko – augsburskim. Jego nagrobek przetrwał wojenną zawieruchę.
Mieszkańcy Płocka poświęcili zasłużonemu krajanowi nie tylko kultowy pomnik i pamiątkową tablicę. Ludwik Krzywicki patronuje również jednej z ulic na Międzytorzu. Gdyby żył, pewnie z satysfakcją opisywałby w kolejnej swej pracy rozwój swego rodzinnego miasta…
Opracowano na podstawie:
Krzywicki L., 1957-1959, Wspomnienia, Warszawa
Kłosowicz-Krzywicka B., 2009, Rodowód Ludwika Krzywickiego, „Notatki Płockie” 54/3–220.
Krzywicka I., 1951, Żywot uczonego. O Ludwiku Krzywickim, Warszawa
Materiały z konferencji naukowej „Ludwik Krzywicki w 150 rocznicę urodzin”, 2009
Kowalik T., Hołda – Róziewicz H.,1976, Ludwik Krzywicki, Warszawa
„Ludwik Krzywicki patronuje również jednej z ulic na Międzytorzu.”
Nie jest to prawda. Tory kolejowe biegły kiedyś wzdłuż ul. Lachmana, do byłej jednostki wojskowej. Ul. Krzywickiego nie znajdowała się „między torami”. Należała i należy? do osiedla domków jednorodzinnych zwanego „złodziejewo”.
Przestanę czytać Petronews. To przekracza wszelką przyzwoitość. W nagrode za stalinowskie czasy TNP, żydzi maja rozebrać dom urodzenia tego komunisty. Dla kasy oczywiście.