Krajobraz Płocka zmienia się tak naprawdę raz na cztery lata. Witają nas wtedy wszędzie piękne, uśmiechnięte twarze dziewczyn i chłopców z plakatów – wyborczych. W tym roku w elekcji do samorządu mamy wysyp kandydatów, jak mało kiedy. Szkoda tylko, że ich kampania ogranicza się jedynie do wystylizowanego zdjęcia z partyjnym logotypem i w rezultacie o ich pomysłach na miasto niewiele wiemy.
W wyborach samorządowych mamy największy wpływ na to, komu powierzymy władzę w swoim najbliższym otoczeniu. Przez lata były one jednak przez wyborców w Polsce i Płocku kompletnie niedoceniane. Frekwencja oscylowała wokół 20-30 proc. co fatalnie świadczyło o poziomie naszego społeczeństwa obywatelskiego. Żeby dostać się do Rady Miasta w Płocku wystarczyło czasem niespełna 300 głosów. Nic dziwnego więc, że niektórzy kandydaci – ci bieglejsi w matematyce – kalkulowali, że można „wjechać” do samorządu poprzez głosy rodziny i znajomych. Z kolei ci bieglejsi w oszustwie dochodzili do wniosku, że opłaca się trochę głosów bezczelnie dokupić. Z diety radnego szybko się to przecież zwróci. Trzeba mieć nadzieję, że te czasy już minęły i wybory samorządowe wreszcie zaistnieją w świadomości elektoratu jako jedne z najważniejszych, a znikną ze świadomości kandydatów jako te, w których nie trzeba się zbytnio wysilać, aby zdobyć społeczny mandat.
Jednodniowe kampanie
Niestety w Płocku prym w wyborach samorządowych przejęły partie polityczne. Kandydatów niezależnych, społeczników jest jak na lekarstwo. Rozumiem, że partie mają struktury, doświadczenie i przede wszystkim fundusze. Ciężko jednak pogodzić się z tym, że kandydaci do pełnienia społecznych funkcji – nawet gdy starują z listy jakieś partii – nie wykazują inicjatywy, aby odcisnąć na kampanii jakieś swoje własne piętno. A to przecież jedyne wybory, gdzie poprzez przyjętą ordynację, tak naprawdę głosuje się na człowieka. Żaden z kandydatów nie zaprosił mnie na spotkanie, na którym przedstawiłby siebie oraz swoją koncepcję pracy dla miasta czy powiatu, czyli de facto także dla mnie, jako mieszkańca. Nikt nie zapukał – dosłownie i w przenośni – do moich drzwi. Nie zadał sobie choćby minimalnego trudu, aby do mnie dotrzeć. Nie widziałem nikogo, kto by chociaż się starał przykuć uwagę czymś innym, niż ładne zdjęcie. Pewnie przed samymi wyborami i przy ładnej pogodzie kandydaci gdzieś na jeden dzień „ w miasto” ruszą, ale to za mało. Przede wszystkim, jeśli chce się kogoś reprezentować, to kampanie powinno się prowadzić przez lata, a tak naprawdę to o wyborze powinno świadczyć całe dotychczasowe kandydatów życie. A konkretnie co, już zdołali zrobić. Dla siebie – bo to też świadczy o sprawczości i przyszłej skuteczności, ale także – a może w tym wypadku przede wszystkim – dla innych.
Praca dla leniuchów?
Generalnie więc o kandydatach niewiele wiemy. Oczywiście w Płocku wszyscy się znają – lepiej lub gorzej, więc na wyborczych plakatach także rozpoznajemy znajome twarze: z podwórka, ze szkoły czy z pracy. Czy jednak naprawdę wiemy jakie motywacje nimi kierują i co konkretnie zamierzają w Płocku zmienić? Oczywiście poza standardowymi pustymi sloganami typu nowe miejsca pracy itd. Jaką mają wizję i jaką konkretną strategię na jej realizację? Czy zdołaliśmy ich poznać z jakiejkolwiek strony? A co z tymi, z którymi los nas nie połączył? Czy jedynym kryterium wyboru kandydata ma być ładne zdjęcie wyborcze i ilość znajomych w mediach społecznościowych? Zadałem sobie ten trud i poszukałem informacji na temat kandydatów. Niektórzy chwalą się nawet jakąś działalność społeczną – są członkami jakiegoś stowarzyszenia, fundacji itd. Tylko generalnie my dalej tak naprawdę nic o nich i o ich działalności nie wiemy (może z wyjątkiem tych, którzy już pełnią jakieś publiczne funkcje). I nie możemy się za to obwiniać, bo to rolą i – przepraszam za wyrażenie – psim obowiązkiem kandydatów jest dać się poznać i wyjść do ludzi. Praca w samorządzie to naprawdę ciężki kawałek społecznikowskiego chleba. Jeżeli ktoś nie ma czasu, ochoty albo motywacji do ciężkiej pracy w kampanii, to prawdopodobnie tak już zostanie wtedy, gdy – z tego czy innego powodu -– społeczny mandat zdobędzie. I zamiast działać dla innych, będzie zwykłą maszynką do głosowania – przeważnie z automatu popierając tych, którzy na swoją listę wyborczą łaskawie go wciągnęli.
Najważniejsze, to się dobrze ustawić
Kiedy dobrych parę lat temu zobaczyłem na wyborczym plakacie dawnego kolegę, ucieszony jego społecznikowską postawą, zapytałem go o motywację odnośnie startu w wyborach i dlaczego kandyduje akurat z listy tej konkretnej partii. Do dziś w uszach dźwięczy mi jego szczera odpowiedź: stary, jak chcesz w tym mieście jakoś się ustawić, to przecież musisz się gdzieś zapisać. Negatywna selekcja do polityki to wielki dramat polskiej demokracji. A już to, że wszystko upolityczniamy i nawet na szczeblu lokalnym głosujemy przeważnie na partie, zapominając o człowieku, jest po prostu niedorzeczne. Partie działają jak korporacje – jest w nich określona hierarchia, są nagrody w postaci stanowisk i kary za niesubordynację. Żeby było jasne, nie jestem wrogiem systemu partyjnego – dotychczas nikt nie wymyślił lepszego sposobu na funkcjonowanie demokracji. Uważam jednak, że na poziomie samorządowym głosowanie tylko na podstawie partyjnych preferencji jest po prostu dużym błędem. Dlaczego tak mało mamy w Płocku kandydatów niezależnych? Dlaczego na listach wyborczych prawie nie widać społeczników? Nie mamy ich generalnie w Płocku wielu, ale nawet ci, którzy są, na moje pytanie czemu nie kandydują, skoro widać, że chcą coś robić dla innych i coś zmieniać w swoim lokalnym otoczeniu, odpowiadają, że do polityki się zrazili. Jeżeli tak jednak dalej będzie, to w polityce zostaną tylko ci, którzy będę widzieć w niej swój własny interes. I utwierdzać to, co widzimy obecnie, gdzie polityka zamiast rozwiązywać problemy ludzi, stała się sztuką manipulowania emocjami. Ładne zdjęcie wyborcze też się w to niestety wpisuje.
Albo wybierzemy my, albo algorytm
Oddzielnym tematem jest startowanie w wyborach członków zarządów lub rad nadzorczych miejskich lub samorządowych spółek. Zdaję sobie sprawę, że gdzieś pracować trzeba, ale z drugiej strony mam wątpliwość, czy taka osoba, gdy zostanie wybrana, będzie miała odwagę zagłosować na przykład za projektem, który będąc dobry dla miasta, gminy czy powiatu, narusza interes ich miejsca pracy. Ciału zawsze będzie bliższa koszula i niewiele może to zmienić. Jedna z partii na Śląsku oficjalnie więc już poinformowała, że na swoich listach nie będzie umieszczała osób silnie związanych z miejskimi spółkami. Trudno, życie to sztuka wyboru i trzeba się w nim jakoś określić. Jak głosi kultowy cytat: nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem.
Staliśmy się jako społeczeństwo bardzo konformistyczni. Daliśmy przyzwolenie na to, aby politycy nas oszukiwali. Podoba nam się postawa kliencka, akceptujemy licytację, kto da więcej. Nie chce nam się nikogo później z tego rozliczać. Ba, nawet czasem racjonalizujemy to sobie, mówiąc, że przecież tak zawsze było i inaczej polityki uprawiać się nie da. Ciekaw jestem czy równie tolerancyjni i wyrozumiali bylibyśmy, gdyby w ten sposób traktował nas ktoś bliski. Nie ma lepszego sposobu na realny wpływ na to, co się dzieje w naszym najbliższym otoczeniu, niż zaangażowanie się w wybory samorządowe. Niekoniecznie jako kandydat, koniecznie jako świadomy i zaangażowany wyborca. Tak właśnie kształtuje się społeczeństwo obywatelskie. Akurat w tych wyborach od naszego głosu zależy najwięcej. Nie zapominajmy, że lokalni włodarze biorą pensje z naszych podatków. Nie stawiajmy się więc w roli petentów i nie bójmy się więcej od nich wymagać. Także od tych, którzy mają odwagę zabiegać o nasze głosy. Inaczej, jak to często bywa, wyboru dokona za nas jakiś algorytm.
Jakub Moryc
Młoda jak Gapińska, ładna jak Kulpa, nie dążąca do koryta, jak Koper
Prawda wyborów..
.
Okropne, że już tak nisko jest ta lokalna polityka, że na listy bierze się: przefarbowanych komunistów i panią która nieźle się miała w tamtych czasach i równie dobrze ustawiła się teraz oraz promuje się dzięki stanowisku, które zajmuje – o predyspozycjach moralnych lepiej nie wspomnę. Jest też jeden skompromitowany gość z różnych medialnie znanych ekscesów, również przefarbowany, który udaje bezpartyjnego społecznika – nikt się na to nie nabierze . A tak na marginesie – słyszałem, że kibice bardzo cienią lojalność i są honorowi – ciekawe jak zagłosują.
Niestety, 99,9% startuje dla kasy i ukladów.
I tyle…
Łatwo wyłapać takie ptaki, wystarczy popatrzeć na tych przefarbowanych jakie mają frukta.