Jak zwykle, tak i tym razem nasz wiekowy „Korrespondent” nas nie zawiedzie; znów nie poskąpił informacji barwnie ukazujących życie w dziewiętnastowiecznym Płocku. Dowiemy się zatem o plamach na słońcu i zboczeniach igieł, o zbrodni skrytej w domowych pieleszach, poznamy sposób na ekologiczne jajka oraz jak wyhodować drzewo… ze słomy!
Rozpoczynajmy więc nie zwlekając, choćby od rutynowych ćwiczeń podwyższających sprawność działania w czasie kryzysu formacji, która najlepiej zna się na pożarach, czyli jak to się wtedy zwało – Straży Ogniowej:
„Próba dzwonów pożarnych zawieszonych w różnych częściach naszego miasta odbyła się w niedzielę w obecności Jaśnie Wielmożnego Naczelnika Guberni. Wykazała ona wadliwość dotychczasowego urządzenia, skutkiem czego nastąpią zmiany mające na celu nadanie większego rozgłosu temu sposobowi alarmowania w razie pożaru.”
Zgodnie z powiedzeniem „pańskie oko konia tuczy” należy przypuszczać, że już niebawem dzwony strażackie w naszym mieście uzyskały pożądany „rozgłos”, jednakże niestety wkrótce pojawiło się większe, bardziej dotkliwe zmartwienie. Oto z dnia na dzień straciliśmy połączenie z wielkim światem:
„Statek parowy bez wcześniejszego zawiadomienia o tem publiczności – przestał kursować pomiędzy Warszawą a Płockiem. Zwykle o tej porze zbliżającej się dostawy buraków do cukrowni statki pasażerskie zamieniają się na holowniki, co większą ma przynieść korzyść właścicielowi, niż jazda pasażerska. Nie wchodząc jednakże w powody publiczność powinna być o tem wcześniej zawiadomioną. Takie pominięcie przez zarząd żeglugi parowej najprostszego obowiązku względem ogółu, naraziło wielu na przykre zawody. W innych krajach skarżą się na zbytek konkurencji, u nas zaś brak współzawodnictwa wyradza dla ogółu mnóstwo złego, przede wszystkim naraża go na lekceważenie ze strony przedsiębiorców, którzy powodzeniem psuci, przestają zachowywać względy należne swemu chlebodawcy, czyli ogółowi.”
Publiczność została zatem dotkliwie spostponowana przez kupę buraków! W tym stanie rzeczy pozostawało tłuc się nadzwyczaj niewygodnymi dyliżansami pocztowymi do Zakroczymia lub Gostynina, by tam skorzystać z mknących z zawrotną prędkością pociągów kolei żelaznej. Tymczasem na samej Wiśle pod Płockiem można było w tym czasie zaobserwować całkiem zaskakujące nowinki:
„W niedzielę przejeżdżał Wisłą pod Płockiem maleńki kołowiec parowy nabyty w Elblągu przez Hołodynina – kupca z Kijowa. Płynął on właśnie z Elbląga, aby Narwią i Bugiem, a później kanałami i Dnieprem dostać się do Kijowa. Statku parowego tak małych rozmiarów jeszcze na Wiśle nie widzieliśmy; nosi on miano Golubczyk.”
Nasi antenaci pilnie obserwowali nie tylko wielką rzekę. Baczną uwagę zwracali również na wszelkie zjawiska zachodzące w przyrodzie. Nigdy bym nie przypuszczał, że przedmiotem ich dociekań były chociażby plamy na słońcu i już wtedy zauważyli zadziwiające prawidłowości tych procesów:
„Minione lato szczególnie w lipcu i w sierpniu odznaczyło się nadmierną wilgotnością szkodliwie wpływającą na urodzaj zbóż i na samo ich zebranie. Prócz tego w niektórych okolicach wraz z rozlewającymi się rzekami powiększyła się ilość przypadków febry. Nie tylko nasz kraj, ale i większa część Europy dotknięta tym stanem została. Różni fizycy i meteorologowie podają różne przypuszczenia możności przewidzenia podobnych zboczeń w klimacie. Meteorologia na lądzie nie ma dość danych, tak jak meteorologia w krajach nadmorskich, gdzie połączenia telegraficzne stacyj obserwacyjnych pozwalają złożyć codziennie obraz prądów powietrznych i burz, wcześniej ostrzedz okręta wypływające z portów i tym sposobem ocalić życie i majątek tysiącom ludzi. Wewnątrz lądów podobne zastosowanie stacyj obserwacyjnych nie może mieć skutków tejże doniosłości, do tego nauka nie ma jeszcze materiałów, aby bez odkrycia jakiejś generalnej zasady doszło do określenia stałych w tej mierze praw. Odkrycie niedawne związków peryodyczności wybuchów na powierzchni słońca z periodycznością pewnych zjawisk ziemskich jest zupełnie prawdziwe, ale chcieć jednak z tego wyprowadzić wszystko wydaje się niemożebnością. Wiadomo jednak, że ilość plam słonecznych w ciągu 11 lat powiększa się i zmniejsza stale. Niejaki p. Fritz dowiódł, że istnieje ścisły związek między występowaniem plam, a zboczeniami igły magnesowej i w częstszym ukazywaniu się zorzy północnej. Zaobserwowano też, że cieplejsze lata i łagodne zimy przypadają w peryodzie braku plam słonecznych, co i na kilku ostatnich zimach łagodniejszych niż zwykle sprawdziło się. Szukanie tych prawideł jeszcze wiele pracy wymaga, ale gromadzone materiały dają nadzieję dojścia powoli do ogólnej zasady.”
W tej sytuacji „zboczenia igły magnesowej” to pestka i li tylko frapujący, słowny anachronizm; o wiele bardziej zafrapowała mnie informacja, że w 1879 roku znajdowaliśmy się w „peryodzie” lat cieplejszych, bo co potem zrobić z taką informacją, jak zamieszczona poniżej?
„Śnieg, który przed tygodniem w całym prawie kraju i we wschodnich powiatach naszej guberni spadł znaczny, a ogrodach i w polach znaczne porobił straty, w okolicy Płocka i zachodniej części guberni zaledwie poprószył.”
Zasypało śniegiem już w połowie października połowę kraju, zaciągnęło syberyjskim chłodem, tymczasem naszym pradziadom wciąż było ciepło… Albo byli już tak zahartowani, albo też uwierzyli w jakieś dziewiętnastowieczne, globalne ocieplenie i plamy na Słońcu! Swoją drogą jest zastanawiające, czy kosmiczne zjawiska miały wtedy jakiś wpływ na ludzi, bowiem w tym czasie pojawiło się szereg niepokojących zachowań, eufemistycznie rzecz ujmując, grubo odbiegających od stanu umysłowej równowagi:
„Samobójczy zamach wykonał na sobie wczoraj o godzinie 4 ej rano stróż domu przy ulicy Misyonarskiej nr 302. Narzędziem, jakiego w tym celu użył był zwykły nóż stołowy, którym poderżnął sobie gardło tak silnie, że prawdopodobnie wszystkie użyte środki lekarskie płonnemi się okażą. Nazywa się on Michał Nicki, ma lat 46 i znany jest z nałogowego pijaństwa.”
Temu wydarzeniu raczej nie przypisywałbym znaczącego wpływu słonecznych aberracji i jeżeli już czemukolwiek, to raczej przysłowiowym „białym myszkom”, ale już kolejne wydarzenia kazały mi się poważnie zastanowić, czy nie zostały spowodowane aktywnością bliżej nieokreślonych ciał niebieskich:
„Z przasnyskiego donoszą nam o dwóch samobójstwach. Dnia 7 b.m. włościanin z Nowej Wsi Franciszek Folga przez powieszenie się w stodole życie sobie odebrał. Utrzymują, iż powodem była nieszczęśliwa miłość. We wsi Zembrzóz 11 b.m. starzec 69 letni z niewiadomej przyczyny powiesił się. Ratunek zbyt późno udzielony okazał się nieskutecznym. W tej samej okolicy we wsi Dzierzgowo Ignacy Piotrowski, włościanin wszedł w lesie na wysokie drzewo w celu odrąbania gałęzi. Podczas tej niebezpiecznej roboty noga mu się usunęła i spadł z wielkiej wysokości tak nieszczęśliwie, że po dwóch godzinach umarł w cierpieniach.”
„Ciechanów był w tych dniach widownią dramatu, którego akt następny rozegra się w wydziale kryminalnym Sądu Okręgowego, a zakończenie przy taczce, przy odgłosie kajdan w łonie gór Uralu. Mieszkanka miasta tego zgłosiła się niedawno do jednego z lekarzy o poradę dla męża swego, chorego, jak utrzymywała na niestrawność. Kobieta była bardzo elokwentną, a poza tem wydawała się w stanie nieco rozdrażnionem i podnieconem. W rozmowie od choroby męża przeszła do utyskiwań na jego obojętne dla niej usposobienie, brak czułości i zaniedbywanie różnych obowiązków. Wreszcie z wyraźną intencją zapytała się lekarza, czy nie zechciałby on choremu zapisać takiego lekarstwa, aby ją na zawsze od niego uwolnić. Mówiąc to pokazała lekarzowi paczkę banknotów i dodała: „Dałabym mu to. Gdyby mnie na zawsze od męża uwolnił.” Na widok jednak surowego spojrzenia lekarza, rzecz całą w żart obróciła i porozmawiawszy jeszcze chwilę, wyszła. Lekarz tym ostatnim zwrotem rozmowy nie uspokojony, całe to zdarzenie opowiedział potajemnie inkwirentowi sądowemu. W dniu następnym mieszkańcy Ciechanowa dowiedzieli się o nagłej i niespodziewanej śmierci pana G. mężczyzny 33 letniego. Dało to powód do wielu przypuszczeń i podejrzeń. Zaczęto przypominać sobie głośne zajścia małżeńskie dlatego, że mąż z wiadomych powodów zerwał stosunki sąsiedzkie z niejakim panem C. Na tym tle z ust do ust wiele krąży opowieści, których tu powtarzać nie będziemy z uwagi na śledztwo sądowe, które na pewno przyczynę tej zagadkowej śmierci wykryje.”
W tym samym czasie także Płock trudno było nazwać oazą spokoju, czuło się jakieś napięcie, ludzie wgapieni w Słońce z utęsknieniem wypatrywali plam, co rusz więc się potykali, a potem…:
„W domach w mieście naszym dla zabezpieczenia piwnic przed zalewem wody zaskórnej, a murów od wilgoci, w suterenach znajdują się studnie będące zbiornikami wody. Często zdarza się, że studnie pokryte są niedbale słabemi i ruchomemi deskami, przez co wchodzący do piwnic są narażeni na wypadki zagrażające życiu, lub przynajmniej na ciężkie uszkodzenia ciała. W tych dniach w domu pana O. przy ulicy Nowowięziennej człowiek idący do sutereny zamieszkałej wpadł do podobnej studni, przez co nogę sobie ciężko pokaleczył.”
Po tych dramatycznych doniesieniach można by odnieść wrażenie, że po kilku miesiącach „Korrespondent” z żalem poinformował publiczność, iż na skutek licznych i nieprzewidywalnych katastrof z Płocka nie pozostał już nawet kamień na kamieniu, na szczęście jednak nasze piękne miasto mimo wszystko wciąż tu stoi i zachwyca; porzućmy więc przynajmniej na koniec nastrój hekatomby; zajmijmy się dla odmiany osobliwymi wynalazkami:
„Z Illinois w północnej Ameryce donoszą nam o wynalezieniu sposobu przyrządzania sztucznego drzewa ze słomy. Drzewo takie ma się odznaczać trwałością, a pod względem struktury równe jest najtwardszemu drzewu orzechowemu, czy mahoniowemu, dlatego stanowi też wyborny materyał na meble. Przerżnięte piłką tak jest podobne do drzewa naturalnego, że nie sposób ich odróżnić. Sposób wyrobu polega na napuszczaniu do ściśnionej do odpowiedniej grubości słomy substancji chemicznej, która dotąd jest tajemnicą wynalazcy. Substancya ta rozmiękcza najpierw włókna słomy, a po silnem stłoczeniu ich, czyni je nieprzemakalnemi i zapalającemi się tylko z wielką trudnością.”
Jak wiemy, to interesujące osiągnięcie technologiczne zupełnie nie przetrwało próby czasu, tym niemniej nie wiadomo z jakich powodów nie rozpowszechniła się przełomowa receptura podana przez rodzimego „pomysłowego Dobromira” na konserwację kurzych jaj:
„Kwas salicylowy znalazł praktyczne zastosowanie do przechowywania jaj przez długi czas w stanie zupełnej świeżości. Rozpuściwszy 50 gramów kwasu w niewielkiej ilości okowity, wlewa się roztwór do 1 litra wody i w takim płynie moczy się jaja przez godzinę. Po wyjęciu ich i osuszeniu można je już pakować w zwykłe skrzynki z sieczką, a po czterech miesiącach nawet tak przechowywane jaja nie tracą na wadze, ani na świeżości.”
Dla wyjaśnienia – pod koniec XIX wieku nie znano lodówek. Wolę nie wiedzieć, jak smakuje poranna jajecznica sporządzona z takich „eko – jaj” i nie wiadomo co gorsze – kwas, czy też okowita. Na pewno byłby to sposób dla zapominalskich, którzy nie wiedzą, gdzie pozostawili swe zapasy żywności, bowiem lokalizację kurzego produktu bezbłędnie wskaże po kilku miesiącach specyficzny, intensywny zapach… Z drugiej strony jednakże, ludzie z czystego snobizmu zjadają z apetytem całkiem niezłe paskudztwa… No to może jednak po jajeczku, tak dla zdrowotności? Oby tylko „Korrespondent” podał w swych przyszłych numerach sposób na jakieś skuteczne antidotum…
nadal brak kominikacji z Płockiem
Neo plocczan nie kręcą Kroniki bo i skąd. …
Dziękuję Autorowi za wspomnienia i takie trafne do dziejow obecnej okupacji Obcych.
Czyli ww.opis kontynuuje Pokis i W.Kulpa ani do Płocka przyjechać ani wyjechać.
Czyli zapyzialy stetll a ogrom pieniedzy z podatków idzie na mniejszosc żydowska. Dosłownie szaleją skubiac nasze pieniądze.