Nie głaskało mnie życie po głowie nie pijałem ptasiego mleka- no i dobrze, no i na zdrowie: tak wyrasta się na człowieka.- napisał o tym okresie w swym życiu po latach w wierszu "Mannlicher" i zupełnie taka refleksja nie może dziwić, skoro będąc dwudziestoczteroletnim mężczyzną przeżył o wiele więcej, niż niejeden człowiek przez swe całe życie. Nauczył się już podejmować trudne decyzje i niebawem zrezygnował z obiecująco zapowiadającej się kariery wojskowej, by podjąć się nadzwyczaj ryzykownych poszukiwań na polu literatury. Mógł wybrać sobie zdecydowanie łatwiejsze, wygodniejsze życie, ale z konformizmem jakoś nigdy nie było mu po drodze... Pewnie też już wiedział, że jego dalsze losy zdominują żywioły, których już posmakował przez lata swej młodości - miłość, poezja, ideologia i wódka... Ta ostatnia pojawiła się mu bardzo wcześnie, bo już w wieku kilkunastu lat za sprawą mocno kontrowersyjnych metod wychowawczych swej matki i babki; ażeby dorastający chłopak nie włóczył się wieczorami po mieście, każdego dnia stawiały przed nim karafkę wódki. Gorzałki nie brakowało również w czasie wojaczki, bo przecież nie każdego dnia trzeba wykazywać się bohaterstwem, dlatego też była z żołnierzami w koszarach, podczas przemarszów, na postojach, a także na urlopach spędzanych w kobiecym towarzystwie.
- Idiotyczne życie! Ciągle kokoty, wódka, karty i nuda. Przylega to do człowieka jak błoto i potem czuję wstręt do samego siebie - pisał Broniewski, ale potem właśnie przy wódce dyskutował, wspominał, pisał wiersze, kochał, w niej topił smutki i znosił ciosy, jakimi doświadczało go życie.Z ideologią pokumał się też bardzo szybko, już jako kilkunastoletni chłopiec. W rozpalonej głowie wciąż mu siedziała polska poezja romantyczna, rodzinna pamięć o bohaterskich dokonaniach herbowych przodków oraz idea walki narodowowyzwoleńczej. W tym czasie w rozważaniach, w jaki sposób walczyć o utraconą niepodległość, ścierały się różne poglądy, jednakże radykalne nastroje społeczne sprawiały, że coraz większe rzesze zwolenników zyskiwała koncepcja samodzielnego odzyskania suwerenności, siłą wszystkich warstw społecznych, krystalizując się w nowoczesnym kształcie ideologii socjalistycznej, propagowanej między innymi przez piłsudczykowską lewicę. Wkraczając w swe dorosłe życie to stanowisko podzielał również Władysław Broniewski. W "Strzelcu" zetknął się z ideologią lewicy, wydawała mu się wtedy jedyną sensowną drogą, lecz przede wszystkim szedł bić się o niepodległość, sprawy społeczne stanowiły plan dalszy, o ich sprawiedliwą realizację miał zadbać sam Piłsudski, który w oczach poety stał się gwarantem sprawiedliwej ojczyzny dla wszystkich Polaków. Po latach wojny przyszło rozczarowanie, bowiem młode państwo bez umiaru mnożyło społeczne kontrasty, jeszcze bardziej pogłębiało nierówności społeczne i konsekwentnie represjonowało przeciwników politycznych obozu rządzącego. W tej sytuacji Władysław Broniewski bez pamięci zawierzył rewolucji jako sile, która miała by posiadać zbawczą moc burzenia anachronicznego porządku i tworzenia nowoczesnego ładu. Jeszcze w czasie służby wojskowej Broniewski miał okazję zapoznać się z poezją Włodzimierza Majakowskiego. Kilka lat później zetknął się również z polską awangardą i futurystami, to właśnie oni wyznaczali nowe kierunki poszukiwań literackich, odchodzili od stylistyki poezji romantycznej i eksperymentowali ze słowem. Na początku lat dwudziestych Broniewski postanowił wypracować swój zupełnie autorski warsztat. Debiutancki tomik poezji "Wiatraki", który spotkał się z życzliwym przyjęciem krytyki, został wydany w 1925 roku. Już wtedy poeta współpracował z redakcją legalnego, komunistycznego pisma społeczno-literackiego "Nowa Kultura", a potem pisał dla kolejnych czasopism związanych z ruchem polskiej lewicy. Odszczepieniec, bolszewik, wywrotowiec i komunista - te epitety miały od tej pory przylgnąć do niego na całe życie. Nie bacząc na to, że wymarzona Polska zepchnęła go na dno społecznego Tartaru, wydawał kolejne, zaangażowane politycznie tomiki poezji - "Dymy nad miastem", "Troska i pieśń", "Krzyk ostateczny". W 1931 roku aresztowano w wyniku represji całą redakcję "Miesięcznika Literackiego", w tym i Broniewskiego, za opublikowanie protestu przeciwko torturowaniu więźniów politycznych. Na szczęście pomiędzy wytężoną działalnością społeczno-polityczną, a poezją zaangażowaną znajdowały się czasem chwile na prawdziwą lirykę, a kiedy pojawiała się tęsknota za rodzinnymi stronami, spod pióra płynęły takie oto strofy:
"Wy nie wiecie, jak tam biją dzwony, stare dzwony o cichym zmierzchu, kiedy słońca język czerwony, liże fale rude, po wierzchu."Wiersz "Miasto rodzinne", który powstał w 1929 roku, nie ma chyba sobie równych w dziedzinie poezji o Płocku. W okresie międzywojennym poeta bywał w naszym mieście dość rzadko najczęściej odwiedzając swą babkę, ale nostalgia za "krajem lat dziecinnych" wciąż powracała, niczym katharsis wyciskała łzy wzruszenia. Z tego okresu nie sposób pominąć wiersza "Bagnet na broń!". W obliczu zbliżającej się wojny Broniewski stworzył w kwietniu 1939 roku płynący prosto z serca niesamowity apel do narodu, który w obliczu zbliżającej się agresji na Polskę w prostych słowach przekonywał, zagrzewał do obrony kraju, budził powszechnie ludzki patriotyzm i poczucie odpowiedzialności za losy Polski. Doskonały w swej formie i wymowie utwór spotkał się z falą ataków przedstawicieli prawicowej krytyki literackiej, która uważała, że lewicowa działalność i jego poglądy polityczne pozbawiły poetę moralnego prawa do patriotycznej postawy. Zaraz po wybuchu wojny kapitan Władysław Broniewski wyjął z szafy i odkurzył swój oficerski mundur, przez wiele dni oczekiwał na mobilizacyjne wezwanie, ojczyzna jednak nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia nie dowierzała poecie, powątpiewała w szczerość jego intencji. Powołany do wojska w drugim rzucie, przez wiele dni na rowerze gonił przydzieloną mu jednostkę, ale kampania wrześniowa szybko się zakończyła i nie zdążył wziąć udziału w walkach. Wreszcie zrozpaczony znalazł się we Lwowie, włóczył się po knajpach, pił wódkę i recytował wiersze. Kiedy odmówił podpisania wiernopoddańczej, lojalnościowej deklaracji, został posądzony o antysowieckie zamiary i trafił do bolszewickiego więzienia. W nieludzkich warunkach spędził, jak potem skrupulatnie wyliczył, 562 dni. Wśród współwięźniów swą dumną, niezłomną postawą w czasie przesłuchań budził podziw; gdy inni się załamywali, donosili na siebie, on drwił sobie z przewrotnego losu. Wreszcie na skutek amnestii został zwolniony i trafił do armii Andersa. Rozpoczęła się wojenna tułaczka - trudna droga do Polski. Broniewski wciąż pisał wiersze - prosto z serca, bez umizgów i kunktatorstwa, często bez szansy na druk, szczere do bólu, przez co wciąż raz to sowiecka, raz to angielska cenzura miały co robić, jak chociażby z utworem "Homo sapiens", w którym autor zapowiadał, że przeistoczy się w jednego z jeźdźców Apokalipsy i zrzuci bomby, nie tylko na Berlin i ludzi, którzy z niskich pobudek szerzą nienawiść, ale także na sprawców zbrodni katyńskiej:
"A druga bomba - w grób smoleński! Niechaj rycerze zmartwychwstaną i świecąc każdy piersi raną, świadectwo dadzą krwi męczeńskiej, tej krwi niewinnej z ręki kata przelanej w obcą ziemię czerstwą ze zgrozą, lecz milczeniem świata za wolność, równość i braterstwo."Poezja zagrzewająca do poświęcenia i walki oraz ta przepełniona tęsknotą za bliskimi i za krajem chwytała za serce, ale też często wlewała otuchę. Wiersze z tego okresu zostały wydane w dwóch tomikach - "Bagnet na broń!"(1943) oraz "Drzewo rozpaczające" (1945). Broniewski nie unikał także celnych, często rubasznych fraszek, a te zdecydowanie nie podobały się dowództwu, według którego miały obniżać morale wojska. Tymczasem żołnierze uwielbiali jego poezję; recytowali kolejne wiersze i przepisywali na karteluszkach, nosili w kieszeniach mundurów. Paradoksalnie im bardziej poeta zyskiwał uznanie w oczach prostych żołnierzy, tym gorzej wyglądały jego "notowania" wśród kadry oficerskiej. Łata przedwojennego socjalisty, mimo długich miesięcy spędzonych w sowieckich więzieniach, doskwierała coraz bardziej. Wreszcie problem rozwiązał sam generał Anders, który po długiej rozmowie z Broniewskim, wysłał go na bezterminowy urlop. Ten podjął się pracy redaktora w Polish Information Center w Palestynie, wciąż pisał wiersze, recytował je dla żołnierzy i polskich Żydów, kochał, tęsknił i pił. Koniec wojny zastał Broniewskiego w Jerozolimie. Był mężczyzną w sile wieku, miał 48 lat musiał dokonać trudnego wyboru - pozostać na emigracji, czy też zaryzykować i wrócić do kraju, choć już zdawał sobie sprawę, że nie taką ojczyznę sobie wymarzył. Przeważyła tęsknota za bliskimi, za kobietami, które pozostawił i wciąż drżał o ich los. Było ich w życiu Broniewskiego wiele, pewnie aż nazbyt wiele, umiał je sobie zjednywać, oczarować, zamącić w głowie, ale każda z nich była świadoma, że wiążąc się z nim podejmuje się jednocześnie tytanicznego zadania, stawiając się na z gruntu przegranej pozycji; wiele Broniewskiemu wybaczały, tolerowały jego ciągłe wybryki, kilkutygodniowe ciągi alkoholowe, udział w nocnym życiu literackiej bohemy, kolejne miłostki, jak i poważne romanse. Pierwszą kobietą, która posiadała wątpliwy "certyfikat na wyłączność" była Janina Kunig - działaczka komunistyczna i nauczycielka. Pobrali się w 1926 roku, a potem razem w zgodzie klepali biedę, a trzy lata później przyszła na świat ukochana córka Broniewskiego - Joanna. Jednakże poeta miał dla kobiet serce ogromne jak ocean i nawet obowiązki ojcowskie nie przeszkadzały mu kolejnych podbojach miłosnych. Około 1933 roku myśli poety krążyły wokół młodszej o 15 lat studentki prawa Ireny Hellman, a w 1938 roku związał się z aktorką Marią Zarębińską. Tymczasem życie potrafi napisać zupełnie zaskakujące scenariusze. W 1939 roku Janina Broniewska wraz córką Anką i swym nowym partnerem Romualdem Gadomskim zamieszkiwała na piętrze w domu przy ulicy Dziennikarskiej w Warszawie. Kiedy w kamienicy zwolnił się parter, do lokum wprowadził się Broniewski z Marią Zarębińską i córką z pierwszego małżeństwa aktorki - Mają. I jakże mogło być inaczej, niebawem obydwie panie poczuły do siebie sympatię. Po prostu - niemal idylliczny obraz rodziny w nowoczesnym, rewolucyjnym entourage`u! Wojna bezwzględnie poplątała człowiecze losy, lakoniczne wieści z kraju docierały rzadko i były niepewne. Czy Broniewski w ogóle miał do kogo wracać? Przebywając jeszcze w Palestynie dowiedział się, że jego ukochana Maria Zarębińska zginęła w obozie w Auschwitz. Jakież było jego szczęście, gdy kilka miesięcy później dowiedział się, że jednak tę kaźń przetrwała. Z wojennej pożogi ocalały również córki - Anna i Maja. Było zatem z kim się witać, kogo kochać. To przesądziło o jego powrocie do kraju. Powojenna Polska młodzieńcze ideały poety wypisała sobie na sztandarach, nie trudno się jednak było domyślić, że były podszyte politycznym kłamstwem i obłudą. Broniewskiego owacyjnie przywitano w Warszawie, obwożono go po całym kraju, hołubiono i przyjmowano na rządowych salonach. Stał się przecież naczelnym wieszczem nowego porządku, rewolucyjnym demiurgiem słowa. Pewnie to powszechne uwielbienie w jakiś sposób mu schlebiało, pieściło jego artystyczną próżność. Poeta razem z Marią Zarębińską zamieszkał w Łodzi, jednak ich sielanka nie trwała długo; wkrótce okazało się, że dwa lata pobytu w obozie pozostawiły po sobie śmiertelny ślad - białaczkę. Dzięki swej pozycji Broniewski załatwił leczenie Marii w szwajcarskiej klinice w Hirslanden. Oczywiście leczenie było długotrwałe i horrendalnie drogie, wymagało ciągłych zabiegów w pozyskiwaniu funduszy. Z tych też powodów poeta pisał wiersze propagandowe, jeździł po kraju, agitował, spłacał dług, który zaciągnął na całe życie i przynajmniej sprawiał wrażenie, iż podporządkował się nowej władzy. Z Marią wziął nawet w Szwajcarii symboliczny ślub, próbując zaczarować los. Nie na wiele się to zdało. Maria odeszła na zawsze 5 lipca 1947 roku. Broniewski powtórnie się z nią rozstawał. W swej rozpaczy napisał:
Czy można się kochać w Umarłej? Można. A moja własna śmierć? - Mnożna.Ile wtedy umarło w samym Broniewskim? Po tylu życiowych wstrząsach pochował ukochaną kobietę, stał się bardziej lub mniej świadomie bardem socjalistycznego ustroju, ale z białymi plamami we własnym życiorysie, bo przecież nie mógł się bić z bolszewicką Rosją o wolną Polskę, siedzieć w sowieckich więzieniach, walczyć w armii Andersa, nienawidzić zakłamania i bezwzględności komunistycznego reżimu, pisać wierszy o mordzie katyńskim, zdradzie Polski, która dokonała się w Teheranie... A jednak dalej pisał i wszystko wskazuje na to, że wciąż wierzył w sprawę, w zbliżający się nieuchronnie czas demokratycznych przemian, w Polskę, która kocha wszystkie swe dzieci, chociaż pewnie miał coraz mniej siły, był coraz bardziej zmęczony własnymi słabościami i kompromisami. Wiedział też, że wysocy rangą partyjni funkcjonariusze tolerują jego wybryki, stał się po części ich Stańczykiem, któremu wolno więcej niż innym i za cięty język oraz dosadne drwiny nie obetną mu głowy, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Jak wspominają ówcześni, czasem podczas rządowego, suto zakrapianego przyjęcia wzywał do siebie jednego z obecnych towarzyszy broni, dzwoniąc w kieliszek wznosił toast:
- Szanowni Państwo! Pijemy za zdrowie naszego marszałka Józefa... - i tu po przepisowym, wojskowym trzaśnięciu obcasami, kończył - Piłsudskiego!Wielokrotnie i przy różnych okazjach Broniewski podkreślał, że jest tylko jego żołnierzem, ale zdarzały się mu także bardziej ryzykowne manifestacje poglądów. W 1954 roku Bolesław Bierut oświadczył, że dość ma już "Mazurka Dąbrowskiego", tak więc nowy hymn na miarę socjalistycznej Polski napisze nie kto inny, jak Broniewski, indagował go o to wielokrotnie przy każdej, nadarzającej się okazji. Pewnego razu poeta wkroczył mocno już podpity na rządowy raut, podszedł do Bieruta wręczając mu kartkę, na której napisał:
"Jeszcze Polska nie zginęła...", a potem mocno wzburzony wycedził przez zęby: - To byłoby tak, jakbym polskiemu orłowi urwał głowę!Poeta z nie mniejszą brawurą wielokrotnie upominał się przed Bierutem o przywrócenie należnej pamięci pomordowanym w katowniach Łubianki polskich, przedwojennych działaczy lewicowych. Mówił: - Czas już rehabilitować Hempla, Warskiego, Wandurskiego, Standego, przecież to byli uczciwi komuniści i dobrzy Polacy! W tamtych czasach taka manifestacja własnych poglądów mogła zakończyć się tragicznie i gdyby nie fakt, że Broniewski był żołnierzem piechoty można by powiedzieć, że roznosiła go iście ułańska fantazja, a może nawet jakaś straceńcza obsesja prowokowania losu, pociągania lwa za ogon. Jednak nawet największych krezusów nie omijają osobiste nieszczęścia. Kolejny cios był chyba najmniej niespodziewany. W 1954 roku zmarła tragicznie w niewyjaśnionych okolicznościach, na skutek zatrucia gazem, ukochana córka poety z pierwszego małżeństwa, wtedy dwudziestopięcioletnia Joanna. Wielu twierdziło, że była to największa miłość jego życia. Zawsze była jego oczkiem w głowie. Pieszczotliwie i na wiele sposobów ją nazywał - Anka, Ania, Anczydło, Anula... wreszcie córka - bzdurka... Pisał do niej listy w czasie wojny, do kilkunastoletniej dziewczynki wtajemniczając w sprawy dorosłych, otwarcie i szczerze. Jej śmierć przyniosła niewypowiedzianą rozpacz, którą wykrzyczał po swojemu, jak umiał najlepiej, w tomiku poezji "Anka". To wstrząsający, chwytający za serce niepohamowany szloch ojca po stracie umiłowanego dziecka:
Otworzyłem okno, a firanka pofrunęła ku mnie, jak Anka w trumnie (...) Jak miło... jak miło... jak strasznie, moja miła... Ja już chyba nie zasnę... Firanka... Czyś tu była?W następnych latach Broniewski popadał w coraz dłuższe ciągi alkoholowe, całymi dniami pogrążony w depresji leżał na tapczanie i coraz mniej pisał, rozpoczynał jakieś projekty ale ich nie kończył. Wielokrotnie odwiedzał też Płock. Jak wspominał Prezes Towarzystwa Naukowego Płockiego Franciszek Dorobek, poeta zamieszkiwał wtedy w swym rodzinnym domu i zawsze w pokoju z widokiem na Wisłę. Był zakochany w starej części miasta, nowej jakby nie przyjmował do wiadomości. Lubił długie spacery koło cmentarza garnizonowego aż do Borowiczek, gdzie w młodości spędzał majówki. W ostatnich latach swego życia jakby oczekiwał na śmierć, zresztą zawsze patrzył jej bezczelnie prosto w oczy. Zmarł 10 lutego 1962 roku na raka krtani. Nie łatwo jest odpowiedzieć na pytanie, kim był tak naprawdę Władysław Broniewski? Sam o sobie mawiał: - Najpierw jestem patriota, dopiero później socjalista! Przez wiele lat zwracano się do niego - "Towarzyszu", tylko że on nigdy do żadnej partii, ani przed wojną, ani po wojnie nie należał. Nie ulega żadnej wątpliwości, że był człowiekiem nietuzinkowym, nie przystającym do żadnego szablonu, z gruntu nieco naiwnym, ale do bólu prostolinijnym i szczerym; był również koneserem smakującym życie na wiele sposobów, niezwykle szarmanckim wobec wszystkich kobiet. Był także romantykiem wierzącym w ideały, ale przede wszystkim wskroś genialnym poetą lirycznym, który nie zawsze musi przecież dobrze rozczytywać bezduszne mechanizmy tego świata i znać się na rewolucji... To prawda - złudna ideologia sprawiła, że część swej twórczości "rzucił przed wieprze", lecz jednocześnie pozostawił po sobie również te wiersze, gdzie strofy zawsze wybrzmiewały dla nas jak dzwon... stary dzwon - może ten "z zamkowej wieży romańskiej", a może ten "smutny i cichy... przesmutny... dominikański...". Artykuł opracowany na podstawie:
Wisła Płock straciła dyrektora sportowego
anszej odejdz z polityki i Płocka
łysy już szykuje eta
10:55, 2025-06-05
Wisła Płock straciła dyrektora sportowego
Andrzej nie masz jakiegoś kolegi …. Wolny etat?!
Marek
21:09, 2025-06-04
Ten wynik już się nie zmieni. Kto prezydentem?
I pomyśleć, że większość tych postów pisze jedna osoba.. Dumny człowieku, jatrzysz, dzielisz i co? Każdy mający inne zdanie to ten zły. Ty jedyny sprawiedliwy? Chyba śnisz...
Cynik
20:10, 2025-06-04
Wisła Płock straciła dyrektora sportowego
Jak znam życie i przyszłość to teraz pora na kogoś kto nje przyczynił się do niczego, ale dostanie intratną posadę i będzie mówił ...."weszliśmy", "wygraliśmy " "osiągnelismy" ...."zawsze wierzyłem i wspierałem ten klub"..., i jestem bezpartyjny
Wróżbita Maciej
18:47, 2025-06-04
0 0
Ładnie napisane ale po co kłamać? a ZNACIE O MAZOWSZE JAKIE CUDNE?
JEDNEGO ZGNOIĆ O DRUGIM KŁAMAĆ. JAK RZEKŁ KUSTOSZ W POLIN - JEST POLIN............
Teraz w Polin wystawiają MAIN KAMPF...............
POLSKA ...........jakby rozleciała się, ulotniła.........
0 0
I TO BYŁ POETA ALE O TYM ZA STO LAT
0 0
I znów w Płocku śmierdzi orlenem i nikt z tym nie robi wstyd
0 0
A jakie piękne wiersze pisał ubóstwiające towarzysza Stalina....Aż sie łza w oku kręci....
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu petronews.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas redakcja@petronews.pl lub użyj przycisku Zgłoś komentarz