Zamknij

Wszystko zostaje w rodzinie [RECENZJA]

19:13, 11.09.2024 Jakub Moryc Aktualizacja: 19:13, 11.09.2024
Skomentuj Fot. Waldemar Lawendowski Fot. Waldemar Lawendowski

Płocki teatr nowy sezon rozpoczął światową prapremierą. Andrzej Chichłowski na Scenie Kameralnej wyreżyserował swoją sztukę „Razy dwa”. To zgrabnie napisana i zagrana komedia w dobrym stylu, dodatkowo dość silnie osadzona w naszych realiach. Nikt się pewnie do tego głośno nie przyzna, ale zawiera też sporo prawdy o nas samych…

Andrzej Chichłowski to człowiek orkiestra. Aktor, reżyser, scenarzysta, twórca poezji,  menadżer kultury, z płocką sceną związany od prawie 40 lat. Zaczynał jako młody aktor w latach osiemdziesiątych, ostatnio reżyserował granego do dziś „Berka, czyli upiora  w moherze”. Niedawno ukazał się zbiór jego pięciu sztuk teatralnych pt. „Koniec świata i inne ustrojstwa”, skąd właśnie pochodzi „Razy dwa”.

Czy można być jednocześnie ojcem swojego i nie swojego dziecka, w dodatku nie wiedząc dokładnie które jest które? W dodatku z sąsiadką, która jest siostrą własnej żony? W życiu zdarzają się różne sytuacje - także  te, o których nie śniło się filozofom, a rozgrywają się w zwykłych blokach, w których żyjemy… Tak właśnie rozpoczyna się ten spektakl – widzimy ciekawą wizualizację z oknami mieszkań, a nad nimi unosi się Amor ze swoim łukiem (wiadomo – to człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi). Za chwilę zajrzymy do ich środka, znajdziemy się w dwóch domach na raz (razy dwa będzie potem). Poznamy małżeństwa jakich wiele – jedne jeszcze w „szale uniesień”, drugie już lekko zmęczone codziennością lub sobą.  Ciekawym początkowym zabiegiem scenicznym, nadającym spektaklowi z miejsca dobrego  tempa, jest to, że widzimy te dwie pary jednocześnie. Na żywo przekonujemy się więc, że te same słowa mogą oznaczać zupełnie co innego – jak zawsze wiele zależy od kontekstu. Zwłaszcza wtedy, kiedy dowiadujemy się, że będziemy mieli dziecko. To zawsze swego rodzaju „bomba”, sytuacja jak z Hitchcocka. W dobrym spektaklu to także spore wyzwanie – jak sprawić, aby tempo potem nie spadło? W „Razy dwa” to się udaje. Nie ma sensu dalej zdradzać w tym miejscu szczegółów, wystarczy napisać, że zabawnych zwrotów akcji i scenicznych twistów będzie w tym spektaklu kilka.

Tekst Chichłowskiego ociera się o farsowość, ale klasyczną farsą nie jest. I całe szczęście, bo fars ci w Płocku dostatek. Zwłaszcza tych pochodzących z ojczyzny gatunku, czyli z Anglii. To z reguły także bardzo dobrze napisane teksty, ale jednak – co by nie powiedzieć – inny kod kulturowy, a często także specyfika poczucia humoru. I nie chodzi tylko o to, że wolę na scenicznym stole widzieć polskiego Żywca, niż irlandzkiego Guinnessa, mam wrażenie, że także aktorzy na scenie muszą wtedy nieco mniej „udawać”. W klasycznych farsach z reguły też wiele rzeczy jest umownych, przeważnie znamy, albo od początku domyślamy się,  jak to się wszystko skończy. Ważne są bardziej forma, humor i gra aktorska. W „Razy dwa” napięcie zostaje do końca – stawka jest wysoka, wszak dowiedzenie się, kto naprawdę jest ojcem własnego dziecka i co się potem z tą wiedzą zrobi,  to cholernie poważna sprawa. Co nie przeszkadza, żeby się głośno z tego wszystkiego śmiać.

Kiedy na scenie mamy tylko czworo aktorów - w dobrze pomyślanej i przykuwającej uwagę, ale jednak kameralnej scenografii - oprócz dobrze napisanego  tekstu, wszystko właściwie zależy od nich. I nasi płoccy aktorzy świetnie sobie w „Razy dwa” poradzili. Widać, że na scenie mają ze sobą dobre flow, co  udziela się też publiczności. Magda Kuśnierz występowała już w Płocku gościnnie, od tego sezonu jest już na etacie i  potwierdza, że w pełni na niego zasługuje. Jej Sara to kobieta poukładana, raczej wiedząca czego chce. Nie wiadomo do końca gdzie pracuje, ale obstawiałbym wyższy level menadżerski (może w Orlenie?), tym bardziej, że stać ich na własne mieszkanie, kiedy mąż Fred (Szymon Cempura) jest nauczycielem, który w dodatku traci pracę (pewnie z powodu niżu demograficznego). Jej siostra Pola (Paula Stępczyńska) to z kolei filuteryjna „młodzieżówa”, obstawiałbym, że siedzi głównie w domu i zajmuje się mediami społecznościowymi. Za to temperament ma, że ho ho… Nie dziwi więc, że jej mąż Tom (Adam Gradowski) szybko spieszy do domu z pracy. Czasem jednak i on nie daje rady, więc musi w przerwach wyskoczyć do sklepu, albo po prostu czegoś się napić – dla kurażu. Wydaje się, że obie pary pasują do siebie idealnie. A jednak... Czasem ciągnie nas przecież  do swoich przeciwieństw. Czasem częściej, czasem rzadziej – na przykład tylko ten jeden, jedyny raz…

Interakcje między całą aktorską czwórką są wciągające i zaskakujące. Gradowski i Cempura wznoszą się na wyżyny zwłaszcza w drugim akcie, gdy na początku – niczym w klasycznym westernie – przy dźwiękach podkręcanej muzyki (autorstwa Krzysztofa Misiaka) rozpoczynają swoisty pojedynek. Zaczynają ostrożnie, badają się, w miarę jednak rozwoju czasu i wypitego alkoholu, aktorskie „kule” i fajerwerki świszczą na całego. Postać grana przez Adama Gradowskiego jest napisana z dużą większą domieszką komizmu, więc może on tu zaszaleć praktycznie bez granic. I przyznać trzeba, że wychodzi mu to znakomicie, a publiczność bawi się świetnie. Kobiety z kolei rządzą na scenie nieco z drugiego planu (dosłownie i w przenośni), ale rozgrywają tę partię po mistrzowsku (jak w życiu?). Piją mniej, ale za to częściej podziwiać je możemy w zjawiskowych kreacjach. W farsach i komediach gustownego seksapilu z założenia nigdy raczej nie brakuje. Tu jest on podany – zagrany, naprawdę w wykwintnej formie i z klasą. Więcej już nic na temat nie napiszę, żeby w dzisiejszych, z jednej strony równościowych, ale z drugiej niebezpiecznie politycznie poprawnych czasach, nie być posądzonym przez kogokolwiek o cokolwiek...

Przyjdźcie i przekonajcie się drodzy Państwo sami, co może wydarzyć się, w którymś z naszych normalnych, spokojnych domów. Może ktoś odnajdzie w tym wszystkim trochę z własnych lub zasłyszanych historii? A jeżeli ktoś jeszcze wątpi, że w teatrze zawsze odbija się kawałek prawdziwego życia, może przekonają go wiarygodne badania, że co 10. z nas ma innego biologicznego tatusia, niż mu się wydaje. Samo życie, przecież i tak wszystko zostaje w rodzinie...

Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

(Jakub Moryc)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%