Zamknij

Ballada na dzisiejsze czasy [RECENZJA]

17:29, 28.03.2022 ok. 6 min. czytania
1

Rok romantyzmu polskiego płocki teatr uczcił wystawieniem "Balladyny". Ten spektakl to jednak dużo więcej, niż kolejna inscenizacja szkolnej lektury. To nowe spojrzenie nie tylko na nasz narodowy dramat, ale i wartościowa refleksja nad współczesnym światem.
Dramat Juliusza Słowackiego od zawsze należy do tzw. żelaznego kanonu szkolnych lektur. Tajemnicą poliszynela jest, że dla niektórych utworów może to być tzw. pocałunek śmierci. Wzmocniony jeszcze po stokroć przez Gombrowicza słynnym zdaniem z "Ferdydurke" odnośnie łopatologicznego wbijania uczniom do głowy stosunku do Słowackiego. Prowokacyjna fraza Pimpkiewicza - "jak zachwyca, kiedy nie zachwyca" przeszła do klasyki. Nie czas tu i miejsce na rozważanie jakie "młodzieży chowanie" jest lepsze dla Rzeczypospolitej. Czy warto jest wbijać komuś coś do głowy na siłę, czy raczej inspirować? Dawać wybór i mądrze zachęcać do własnych poszukiwań, czy zmuszać do gotowych interpretacji? Obecny minister edukacji pewnie ma na ten temat wyrobione zdanie, na szczęście na lekcji w szkole wszystko zależy od nauczyciela. Nie wiem czy "Balladyna" padła ofiarą polskiego systemu nauczania. Jeśli tak, to na pewno niesłusznie. Można przed wizytą w teatrze przypomnieć samemu sobie słynny szkolny frazes - co poeta miał na myśli? A jeśli niewiele będziemy pamiętać ze szkolnych czasów, to zawsze można użyć sakramenckiego "nie byłem wtedy na lekcji". Proszę się jednak nie obawiać - na pewno przed wizytą w teatrze wnikliwa znajomość oryginalnego tekstu nie jest potrzebna.


Waldemar Lawendowski

Są dwa sposoby na wystawianie na scenie klasyki. Pierwszy można nazwać "po bożemu", czyli jak najbliżej oryginału - zarówno w warstwie tekstu, jak i utrzymaniu "ducha". Jest też podejście à rebours - wywróćmy wszystko i stwórzmy własną "wariację na temat". Każdy sposób ma swoich zwolenników i przeciwników. Kiedy w 1974 roku Adam Hanuszkiewicz wystawiał "Balladynę" w Teatrze Narodowym (sic!) część widowni była zachwycona, a część zarzucała mu, że po spektaklu widzowie będą pamiętać głównie chromowane motocykle mknące po scenie (nomen omen te hondy same w sobie przeszły do klasyki, jeśli chodzi o "Balladynę" w teatrze). Moim skromnym zdaniem, akurat w przypadku wystawień klasyki idealnie sprawdza się zasada złotego środka. Przewracanie tekstu do góry nogami nie ma sensu - klasyka dlatego jest klasyką, bo ktoś kiedyś wymyślił coś, co ma pewien ponadczasowy wymiar. Z drugiej strony, czasy się zmieniają i pewne akcenty można zawsze rozkładać inaczej. Płocka interpretacja "Balladyny" w reżyserii Marka Mokrowieckiego idealnie wpisuje się w ten schemat. Dramat Słowackiego jest świetnym przykładem wielu możliwości interpretacyjnych. To zawsze było i będzie cechą wielkiej literatury. Geniusz klasyki polega bowiem także na tym, że treść jest tak wielowątkowa, ale i spójna zarazem, że każdy jest w stanie czytać i przeżywać ją po swojemu (to właśnie miałem na myśli, pisząc na początku o pewnej "klątwie" narzucanych w szkole interpretacji). Dla jednych "Balladyna" będzie więc rodzinną tragedią, dla drugich moralitetem o tym, co żądza władzy i tzw. sukcesu może zrobić z ludźmi i narodami (wobec wojny na Ukrainie ten wątek nabiera szczególnego wymiaru), jeszcze inni dostrzegą w niej całą gamę polskich (ludzkich) przywar, namiętności i demonów. Życie w pigułce - można by powiedzieć.


Waldemar Lawendowski

Wszystko to w płockim przedstawieniu idealnie udało się pokazać. Mokrowiecki nie edukuje, nie poucza, nie daje gotowego skryptu. Tak poprowadził aktorów, że praktycznie w każdej postaci można się przejrzeć i stworzyć z tego wszystkiego swoją własną interpretację. To dobrze, że postać Balladyny na scenie nie dominuje. Dzięki temu możemy zauważyć więcej. Kirkor łączy w sobie niezdolność do podejmowania decyzji w życiu uczuciowym ze sprawczością w działaniu na innych polach, zwłaszcza bitewnych. Grabiec to przykład chłopka - roztropka, który trochę przypadkiem, a trochę bezczelnością może dojść na szczyty, by później równie szybko z nich spaść. Pustelnik z kolei może być odbierany jako sumienie świata - przykład znikającej dziś w zastraszającym tempie mądrości i wielkiego kryzysu autorytetów. Skierka i Chochlik to zaś inteligentni i sprawni "ludzie drugiego planu" - tacy, którzy zawsze mogą się wytłumaczyć, że przecież wykonywali tylko czyjeś rozkazy. W całej plejadzie postaci na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza rola Matki - Wdowy, którą stworzyła w tym spektaklu Hanna Zientara - Mokrowiecka. Czy są jakieś granice w miłości do własnych dzieci? Jaką cenę można za to zapłacić? To pytania ważne i przejmująco na scenie wybrzmiewają. W przedstawieniu można też znaleźć odniesienia do współczesnego świata - w wymiarze globalnym i lokalnym. Gdy w multimedialnym kolażu pojawiają się wojenne zdjęcia - oczyma wyobraźni widzimy bombardowany Mariupol, Kijów czy inne ukraińskie miasta. Gdy stary Pustelnik mówi, iż stracił trójkę dzieci, na myśl przychodzi ostatnia tragedia z płockiej ulicy Wyszogrodzkiej, która wstrząsnęła całym miastem. Świat się rozpada... Już na początku przedstawienia, zanim na scenie wszystko się wydarzy, w ważnym prologu padają znamienne słowa: "Możeśmy szczęścia szukać nie umieli?".


Waldemar Lawendowski

Sukces przedstawienia to zawsze pochodna pracy dużego zespołu. Kolejny już raz Krzysztof Małachowski udowadnia w Płocku, że jeśli chodzi o scenografię jest fachmanem jakich mało i potrafi sprawić, że już od pierwszych świateł na scenie "wchodzimy" w spektakl. Ze scenografią dobrze współgrają także multimedialne wizualizacje (także nie pierwszy już raz). Na uwagę zasługuje również muzyka. Początkowy hip-hopowy bit to mrugnięcie okiem w stronę młodszej publiczności, ale w pamięci po wyjściu z teatru długo zostaje motyw Greensleeves - angielskiej średniowiecznej pieśni ludowej - świetnie wpisujący się w kilku aranżacjach w charakter i rytm spektaklu. Widać, że Krzysztof Misiak z niejednego muzycznego pieca jadł chleb. Jednym słowem w "Balladynie" wszystko zadziałało. Nie lubię górnolotnych słów, ale być może właśnie ta inscenizacja stanie się także naszą płocką "klasyką" (mam nadzieję, że nie będzie to mój pocałunek śmierci dla tego spektaklu). Czasy mamy inne, ale może przejdzie do historii - na wzór do dziś wspominanego wystawienia "Mistrza i Małgorzaty" przez Andrzeja Marię Marczewskiego w 1981 roku? Płocka "Balladyna" to spektakl uniwersalny i wart polecenia dla każdego. Na pewno nie powstał po to, aby szkoły mogły "odbębnić" kolejną lekturę. To szansa na nowe spojrzenie na utwór naszego narodowego wieszcza. Romantyzm był epoką piękną, ale i tragiczną zarazem. Szanując klasykę, warto do niej wracać długo po tym, jak skończyliśmy szkołę. Jak pokazuje płockie przedstawienie, może to być za każdym razem nowa, piękna przygoda. Jakub Moryc autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, tradycyjnie już Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru przyznało swoje nagrody. Srebrną Maskę otrzymał Marek Mokrowiecki za reżyserię "Bambini di Praga" (w maju spektakl ponownie będzie można zobaczyć na płockiej scenie). Natomiast laureatem Małej Złotej Maski, przyznawanej pracownikom teatru, został człowiek - orkiestra, czyli Krzysztof Popczuk - rekwizytor, a także aktor drugoplanowy. Serdeczne gratulacje!


Waldemar Lawendowski

(Redakcja)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze [1]

komentarz(1)

0 0

Polecam spektakl Balladyny w Teatrze Dramatycznym w Płocku Inteligentne, świeże i mocne spojrzenie na człowieka i jego wybory życiowe . Sztuka Słowackiego zachwyca i zmusza do refleksji od niemal 200 lat, a ciągle jest aktualna. A jak zagrana!! Czapki z głów!! BRAWO dla reżysera i całego zespołu!!!

23:01, 29.03.2022
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%